ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Chris zauważył przed sobą bambusowe ogrodzenie i zaczął się zastanawiać, czy oznacza ono granicę Kambodży. Znajdował się gdzieś pośród porośniętych gęstą dżunglą wzgórz przy granicy z Kambodżą. Podporucznik Wolfe, dowódca plutonu, wspomniał o tym, kiedy Chris i Gardner spotkali się z nim w strefie lądowania na niewielkiej polanie w dżungli. Ze zdawkowych informacji, jakie otrzymał, szeregowiec Taylor dowiedział się, że zadaniem Kompanii Bravo było 19 przeczesywanie dżungli w poszukiwaniu jednostek Armii Północnego Wietnamu (APW), które ukrywały się w tym rejonie. Sierżant sztabowy Barnes, mężczyzna o brzydkiej twarzy pokrytej licznymi bliznami, wspominał o tym swemu oficerowi łącznikowemu, zanim zaczęli się wspinać na te upiorne, wyczerpujące do nieprzytomności wzgórza. Pluton przedzierał się ostro przez nieprzyjazne terytorium, ale najwyraźniej nie dość ostro. Podczas ostatniego postoju Chris podsłuchał, jak kapitan Harris — dowódca Kompanii Bravo — suszył głowę porucznikowi Wolfe'owi. Zaczynał z wolna zaznajamiać się z językiem obowiązującym w wojsku i dość dobrze zrozumiał treść niezbyt długiej rozmowy. „Bravo Dwa do Sześć" — dowódca kompanii wzywał swój drugi pluton. „Czego się tak guzdrzecie? Co to za opóźnienie? Mamy połączenie; Faza-Linia- Whiskey o 18.00. Over". Kompania Bravo miała się spotkać z innym oddziałem o 18.00, w jakimś określonym punkcie. Koniec rozmowy. Chris czuł, jak kolana uginają się pod nim i pochylił się do przodu, kiedy maczeta w jego dłoni rozcięła powietrze. Stał na skraju polany. Odetchnął głęboko, sięgnął po manierkę i oparł się o powykrzywiane drzewo tekowe, żeby nie upaść na ziemię pod ciężarem karabinu i amunicji, plecaka i reszty sprzętu. Opróżnił jedną manierkę i sięgnął po następną, zastanawiając się, ile może stracić na wadze (czyli po prostu wypocić) pod wpływem przytroczonych do jego ciała dziewięćdziesięciu funtów dodatkowego obciążenia. Potworna woń sprawiła, że zakrztusił się wziętym do ust łykiem niesmacznej wody. Pomyślał, że stanął obok miejsca, w którym ktoś musiał się niedawno wypróżnić, oczysz- 20 czając swój układ trawienny z jakiejś szczególnie podłej substancji. Nigdy dotąd nie czuł takiego smrodu — żołądek zaczął podchodzić mu do gardła. Wciągnął głęboko powietrze, przez chwilę dyszał ciężko, potem wyprostował się, żeby odejść jak najszybciej. W tej samej chwili zobaczył to coś... albo raczej — to, co z tego „coś" zostało. Ktoś, sądząc po wyglądzie spalonego sprzętu to żołnierz armii północnowietnamskiej, zaplątał się w korzeniach drzewa, a napalm, albo coś o podobnym działaniu, przemieniło go w zwęglone szczątki, które stały się ucztą dla robaków; oślizgłe stworzenia wypełniały teraz każdy otwór czegoś, co niegdyś było normalną twarzą i ciałem. Chris zaczai wymiotować. Zwracał zjedzony niedawno posiłek, na który składały się jajka i szynka, opierając się na karabinie, aby nie upaść w kałużę własnych rzygowin. „Dziwne — pomyślał o martwych żołnierzach, o sposobie, w jaki ukazywano ich śmierć w licznych hollywoodzkich produkcjach. W filmach wojennych żołnierze umierali szybko i czysto, a ich ciała zawsze czymś przykrywano, żeby nikt nie musiał oglądać dzieła dokonanego przez robaki. Dlaczego ktoś nie zrobił tego z... tym, co spoczywało zepsute i gnijące na trasie ich wędrówki?" Nie miał czasu, aby zastanawiać się nad odpowiedzią. Potężna dłoń rąbnęła go w plecy i został poderwany na nogi przez kogoś, kto ciągnął go za rzemienie plecaka. — Na co ty, kurwa, czekasz, Taylor? Chris próbował skupić wzrok na bezwględnych, błękitnych oczach sierżanta Barnesa, ale w końcu skoncentrował się na długiej, zygzakowatej bliźnie, która biegła wzdłuż 21 prawego boku twarzy mężczyzny, od wypukłej pomarszczonej szramy po kuli w jego czole. Twarz podoficera wyglądała, jakby ktoś wbił w nią ostrze śrubokręta i przekręcił go z całej siły. Chris odwrócił spojrzenie — przypuszczał, że uśmieszek, jaki gościł na ustach sierżanta, był częścią pozostałości blizny, a zarazem wyznacznikiem uczuć podoficera. Wokoło zebrała się grupka żołnierzy, a sierżant sztabowy Barnes podniósł głos, aby i oni mogli go usłyszeć. — To dobry żółtek, Taylor. Dobry, bo martwy. Już cię nie ugryzie. A teraz zbieraj się, do cholery, szybko, bo każę ci tu zostać i pogrzebać to ścierwo! Podpierając się karabinem i torując drogę przez chaszcze za pomocą maczety, Chris posuwał się naprzód, gdy nagle do jego uszu dobiegły odgłosy rozmowy radiowej pomiędzy Barnesem, jego oficerem łącznikowym i porucznikiem Wolfe'm. „Bravo Dwa, tu Actual Dwa. Wyruszajcie. Szóstka mówi, że weźmiemy ich w kleszcze. Actual Dwa — koniec.". Barnes zarządził przegrupowanie i wymarsz. Oddział rozproszył się, żołnierze ruszyli w drogę. Rzucił ukradkowe spojrzenie na radiostację, którą zajmował się Tony Hoyt. — Powiedz temu frajerowi, żeby się odpierdolił. Hoyt uśmiechnął się i odwrócił, aby przekazać odpowiedź w nieco złagodzonej formie. Barnes zwrócił się do Eliasa pobierającego świeży zapas słonych tabletek od Paula Gomeza — wysokiego plutonowego medyka. — Elias, jeżeli zostawimy tego Taylora na czele oddziału, będziemy się wlec jak ślimaki i za cholerę nie dotrzemy na miejsce o czasie. Spróbujemy z tym drugim. Daj tu Gardnera, niech pomacha sobie trochę maczetą. 22 Rozkaz ten nie przypadł Eliasowi do gustu. Sprzeciwiał się już wtedy, gdy Barnes wyznaczył Taylora na prowadzącego. — Dajmy nowicjuszom trochę odetchnąć, Barnes. To naprawdę cholernie ciężki teren. Niech co nieco okrzepną, przywykną