ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

-Stój, stój! - zaryczał wódz. - Oszczędź mnie! Zabierz mi życie, ale zostaw mi duszę. Zrobię wszystko, czego za- żądasz. Odsunąłem zapałkę i rzekłem: - Tylko w jeden sposób możesz ocalić duszę i życie. Na pustyni 313 -Mów prędko! Oczy wylazły mu z orbit z przerażenia, gdy zobaczył, że trzymam w ręku drugą zapałkę. - Każ swoim ludziom się poddać i złożyć broń! -Nie mogę! -To giń nędznie! Zapałka zapłonęła, a woreczek znów zaczął dymić. Na- gle wódz wrzasnął: - Stój, stój! Zgadzam się. - Dobrze! Ale jeśli się okaże, że tylko próbujesz zyskać na czasie lub mnie oszukać, daję ci słowo, że nie usłucham dal- szych próśb i spalę "leki". Przyrzekłem i słowa dotrzymam. - Zrobię to na pewno. Niech całe plemię idzie do nie- woli, bylebym odzyskał moje "leki". Co postanowiliście uczynić z jeńcami? - Wypuścimy ich na wolność i ciebie także. -A czy zwrócisz mi "leki"? -Tak. -To niech przyjdzie Senada-khasi, Grzechotnik, który jest także wodzem. Dam mu rozkaz, a on go wykona. Wróciłem do Komanczów. Widząc, że Senada-khasi po- słusznie zbliża się do nas, komendant rzekł: - Jaką wy macie władzę nad tymi ludźmi, sir! Mnie nie przyszłoby na myśl podpalać talizmanów. - O tym właśnie wam mówiłem. Trzeba znać zwyczaje czerwonoskórych, wtedy wiadomo, jak z nimi postępować. Człowiek, któremu brak takiego doświadczenia jest wo- bec nich bezbronny. Senada-khasi podszedł, nie patrząc na nas, do wodza i usiadł obok niego. Rozmawiali po cichu, ale z widocznym wzburzeniem. Potem Senada-khasi wstał i zwracając się do mnie powiedział: -Old Shatterhand zwyciężył nas tym razem jednym uderzeniem pięści i podstępem, ale nadejdzie jeszcze dzień, kiedy wielki Manitu będzie dla nas łaskawszy. Je- steśmy gotowi dać się wziąć do niewoli i wydać wam broń. Gdzie ją mamy złożyć? 314 Old Surehand -Niechaj przychodzi po dziesięciu wojowników i skła- da ją tu, koło wodza. Ale zapamiętaj sobie, że kto jedną sztukę ukryje, będzie zastrzelony. Senada-khasi odszedł, a wkrótce potem zaczęli nadcho- dzić Komańcze i składać na stos strzelby, noże, tomahaw- ki, strzały, łuki, włócznie, proch i kule. Gdy skończyli, po- wiedziałem do komendanta: - Oddaję wam jeńców i teraz do was należy czuwać nad nimi. Nie pozwólcie uciec żadnemu. - Nie obawiajcie się, sir! Cieszę się, że mam Koman- czów w ręku. Każę ich najpierw powiązać ich własnymi rzemieniami. Kiedy żołnierze wzięli Indian, poszedłem znowu na- przód, złożyłem dłonie przy ustach i zawołałem do Old Su- rehanda: - Sis inteh Peniyil! - Niech przyjdą Apacze! W kilka minut potem przyjechał cwałem Old Surehand na czele Apaczów. Wyszedłem naprzeciw niego, on zaś ze- skoczył z konia i zawołał: - Widzieliśmy, że wódz was zaatakował, ale daliście mu za to porządną nauczkę! Jakiż rezultat wyprawy? Oto leży wszystka broń, a Indianie otoczeni są przez dragonów. Czy musieli się poddać? -Tak. - Jak tego dokonaliście? - Zagroziłem, że spalę "leki" Nale-masjuwa. -Doskonale! Jacyż to zabobonni głupcy! Ale co teraz z nimi poczniemy? Niewygodnie będzie wlec ich wszyst- kich za sobą. Przy tym nie powinni zobaczyć oazy. -Oczywiście. Ale komendant wpadł na świetną myśl, aby nie jechać z nami, lecz zawrócić. Oddałem mu jeńców. Weźmie sobie za to ich broń i konie i wypuści ich dopiero po tamtej stronie rzeki Pecos. - Well- To najlepsze wyjście. Pojedziemy więc bez dra- gonów za oddziałem Wupa-umugi? -Tak. - Kiedy? Na pustyni 315 - Nie mamy tu już nic do roboty. Konie są napojone, a worki napełnione wodą. Możemy zaraz wyruszać. - A więc w drogę! Im rychlej poskromimy Nainich, tym lepiej. - Tak, ale najpierw pożegnamy się serdecznie z "kocha- nym" komendantem. Wsiadłem na konia i podjechałem do niego z Old Sure- handem. - Odjeżdżacie już, panowie? - zapytał. - Żal mi dopraw- dy, że nie możemy dłużej razem pozostać. - Nam także - odpowiedziałem. - Mielibyście sposob- ność lepiej poznać głupich grabarzy. - Och, och... - bąknął komendant. -Może teraz już wiecie, co więcej znaczy: bluza west- mana czy mundur oficera dragonów. Weźcie to sobie do serca i bądźcie zdrowi! - Bądźcie zdrowi! - powtórzył jak echo komendant jesz- cze bardziej zakłopotany. Odjechaliśmy na czele Apaczów. W kilka minut potem straciliśmy z oczu Sto Drzew. Jechaliśmy od palika do pa- lika, szeroko wydeptanym tropem Nainich. Im dalej posu- waliśmy się, tym ciaśniej zamykaliśmy kaktusową pułap- kę, do której pędziliśmy przed sobą czerwonoskórych. ROZDZIAŁ IV "Pan generał" iorąc pod uwagę, że z powodu spieko- ty Wupa-umugi nie mógł zbytnio przy- naglać koni, spodziewaliśmy się, że najpóźniej o drugiej po południu zbliżymy się tak, aby móc dojrzeć jego od- dział. Ale tak się nie stało. Położenie słońca wskazywało, że minęła już trzecia, a my na próżno wypatrywaliśmy czer- wonoskórych. Trop ich był jednakże tak świeży, że nie mo- gli być od nas dalej niż o trzy mile angielskie. Ponaglili- śmy konie i niebawem dostrzegłem przez lunetę na połu- dniowo-wschodnim widnokręgu mały oddział jeźdźców kie- rujący się według palików w tę samą stronę, co my. - Czy to Naini? - zapytał z powątpiewaniem Old Sure- hand. - Z pewnością - odpowiedziałem. - Ale przecież oddział Wupa-umugi liczy półtorej setki wojowników! - To nic! Jeźdźcy, których widzimy, stanowią tylną straż. Mają donieść wodzowi o naszym nadejściu