Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Kochany. Dlaczego mi nie wierzysz? Dlaczego chcesz zniszczyć naszą miłość w imię tych obłędnych insynuacji, których nie rozumiem. Kocham cię. Siedzę nad dramatami Witkacego i nie mogę przeczytać żadnego z tych kulfoniastych zdań, którymi tak się zachwycasz. To przecież wariat. Myślę o tobie z żalem i rozkoszą. Och, gdybym mogła zobaczyć twoje oczy, w których nie ma żadnej utopii, gdybym na sekundę znalazła się w twoich objęciach, wyjaśniłabym ci wszystko, wszystko. Nie mogę zapomnieć tych kilku dni u twego dziadka, który później tak mnie znieważył. Ale jestem niewinna, kochany. Przysięgam. Nasze wiejskie noce! Och, Juliuszu, Juliuszu. Pamiętam spokój tej chałupy i snujący się w niej niewidzialny czas widzialnego rodu Widoków, którego mężczyźni nigdy nie przegrywają, ponieważ znają swoje miejsce i swego Boga. Pamiętam, jaki byłeś delikatny i wyjątkowo męski w tych godzinach czystego szaleństwa. Twój dziadek był taki dobry i taki wyrozumiały, i tyle mówił o świetności swoich synów, którzy gniją już w ziemi, prócz chluby rodu, twego starego. Jeszcze słyszę jego mocny zadumany głos. Jeszcze w moim umyśle hula ten wasz pradziad, którego car uszlachcił za serafińską grę na cymbałach. On mówił o tym z takim wewnętrznym drżeniem i z takim nie dającym się racjonalnie wytłumaczyć zapałem, że zaczęłam się niepokoić o moje kobiece prawo do szczęścia. Bo ja, mówiło podskórne milczenie twego dziadka, jestem nieznane zło w przewiewnych ciuchach i z perlistym śmiechem. Widokowie takich kobiet nie widzą obok siebie, nigdy nie będziesz jego żoną, ponieważ śmierdzisz mu w tych wymyślnych zapachach, to moja krew i ja to wiem. Widokowie to ludzie prostoty i honoru, i jeszcze 6 czegoś nieokreślonego, czego nie pojmiesz nigdy, bo jesteś nieznane zło i tak dalej. Oczywiście ty wtedy byłeś daleko od tego podskórnego milczenia, byłeś cały zanurzony w tych romantycznych legendach i mrocznych mitach, byłeś taki polski, że chciałam ci wy drapać te. ślepia, w których nie ma żadnej utopii, może byś wtedy zobaczył waszą śmieszność, wasze podłe zakłamanie w bzdurach i bzdurkach, ty nie wiesz, jak cię. kocham. Nie, nie wiesz. Ty nie wiesz, że twój dziadek podglądał nas w czasie stosunku, ślinił się jak stary cap i moje jęki nie były jękami miłości, lecz obrzydzenia, ty nie wiesz... Suka powiedział Juliusz. O, Boże. Ale trzymał te kartki mocno, boleśnie. Przebaczał okrutną szczerość i drobne nieszczęście szczęśliwego wydarzenia. Nędza tej miłości była aż nadto widoczna i nadto zaborcza, aby stała się zwierciadłem uczuć, aby On mógł postawić krok w stronę obłędnej namiętności i zaprzepaścić swój majestat patriarchy dla tej chimery, którą należało traktować jak stęchłe powietrze. Juliusz pomyślał, że było wielkim błędem przywozić ją na Wieś, bawić się w rozległą krainę Akwitanii, powtarzać do znudzenia kochasz nie kochasz, wierzysz nie wierzysz, ujarzmiać jej ciało, które zostało ujarzmione przez innych i to nie w jakiś zagadkowy sposób, ale przez zwyczajny knut seksu, że błąd ten stał się wielkim błądzeniem i nie ma, nie ma, nie ma żadnej możliwości odwrócenia tarczy. Poznał Gabrielę w godzinie szlachetnego widzenia rzeczy i ludzi, w mieszkaniu Ramzesa Psychiczna Równowaga, który nie mógł z nią spać ze względu na przeintelektualizowane czoło, tak mu to wyłożył szybkim gardłowym szeptem sytego kabotyna i pchnął go w jej otwarte pole obecności, w którym zobaczył odżywioną, zdrową madonnę z niecodzienną dobrocią w kocich oczach, słuchał jej pseudogłębokich wynurzeń i myślał, że mógłby poderżnąć jej gardło dla przyjemności, ponieważ istnienie kobiety to niewinność gołębicy i tej oczywistej, odwiecznej zatoki spokoju. Sponad jej łona spoglądał w czeluść historii, oczywiście zwyczajnej historii płci i antagonistycznych współistnień w chwili całkowitego poświęcenia się dla rozkoszy kielicha, w atmosferze duszącego strachu, żeby tylko nie spaść poniżej normy, żeby nie było porównań między nim a Ramzesem Psychiczna Równowaga, który niewątpliwie ją miał zupełnie nieromantycznie, dobry kosztowny ogier, klasa sama dla siebie w kategorii wyższej jazdy miłości, opętany seksem i okrucieństwem i w jakiś sposób wyzwolony ze swego upodlenia. A on? O, Chryste. Siedzi na kupie gnoju jak Hiob i miętosi ten list pisany mniej więcej dwa miesiące temu, kiedy zapadł w ten dziwny niesamowity mrok, nigdy mu się to nie zdarzyło, oślizły mrok wściekłości, że powinien czegoś dokonać natychmiast, to znaczy popełnić najbardziej miarodajny czyn, który wyrwałby go z intelektualnego marazmu i fizycznej niemocy. Trzymał Gabrielę pod sobą i krzyczał o tej głupiej, idiotycznej zdradzie, chyba ją nawet uderzył, wyrzucił z pokoju nagą, cały dom jakby stężał, zresztą nie pamiętał ani jej wrzasku, ani profesorskiego ryku starego, który po raz pierwszy swymi chłopskimi łapami przetrącił mu gnaty, nie pamiętał, Gabriela w rozbłyskach światła przerażona i kochana, kotłowisko straconych złudzeń, ich uroda bielsza od ud, doprawdy sen i ukojenie, doprawdy