ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Miecz, trzymany w lewej dłoni, nie świecił. Był czarny jak otchłań. Syk, który nie do końca był głosem, dotarł do uszu Cabe’a. - Niegdyś były to moje ziemie. Nie były jałowe. Niegdyś porastały je bujne łąki i lasy. - Z bezbrzeżną nienawiścią spojrzał na drżącego człowieka. - Do czasów Smoczych Mistrzów! Czubek miecza zdjął kaptur z głowy Cabe’a. Oczy króla rozszerzyły się. - Wiedzmin! Ostateczny dowód! Srebrne pasmo we włosach było wyraźnie widoczne. Cabe żałował, że nie posiada wszystkich tych mocy, którymi, jak powiadano, dysponowali czarnoksiężnicy. Przynajmniej miałby lepsze widoki na ucieczkę. Dlaczego z nim przyjechał? Od samego początku w głębi duszy wiedział, że Smoczy Król zamierza go zabić. Ciemna postać wzniosła miecz do zadania ciosu. - Przelewając krew smoków ognistych, Nathan Bedlam zniszczył życie moich klanów! Krwią jego potomka przywrócę to życie! - Miecz ze świstem opuścił się na Cabe’a. Błyszczący grot przeszył pierś Smoczego Króla, ostrze miecza zatrzymało się tuż przy głowie Cabe’a. Sparaliżowany tym widokiem chłopak mógł tylko patrzeć, jak gadzi monarcha wlepia oczy w drzewce, które na wylot przebiło jego ciało. Niedowierzanie przemknęło przez twarz częściowo widoczną pod hełmem. Ostrożnie dotknął grotu. I upadł. Cabe ledwo zdążył odtoczyć się na bok. Ciało Smoczego Króla z głuchym łoskotem uderzyło w ziemię. Czarny miecz wysunął się ze zmartwiałej lewej dłoni i zagrzechotał u jego boku. Powoli, z niedowierzaniem, Cabe stanął na nogi. Nikt nie przyszedł po strzałę. Nikt. Spojrzał pod nogi i po raz pierwszy przytłoczył go ogrom sytuacji. Był sam na środku Ziem Jałowych, a u jego stóp leżał pan tej krainy. Martwy. Trzy smoczyce w ludzkiej formie skrzeczały i drapały paznokciami szmaragdową bryłę bursztynu, w której widniała ludzka postać. Od wielu dziesiątków lat podejmowały podobne próby, ale nie zdołały nawet zarysować jego powierzchni. Porośnięta futrem ręka przesunęła na szachownicy pion z kości słoniowej i cofnęła się, czekając na komentarz partnera. Był nim mistrz, przy którym każdy ruch stawał się lekcją. - Brązowy, jak się zdaje, znalazł się w nieciekawym położeniu. - To było wszystko, co miał do powiedzenia przeciwnik. Cabe niepewnie podniósł czarny miecz i przypiął go do pasa. Uzbrojony, poczuł się nieco lepiej. Zastanawiał się, co zrobić z ciałem. Jeśli je tu zostawi, poddani martwego Smoczego Króla mogą uznać to za pohańbienie i zacząć go ścigać. Jeśli je pogrzebie, zrobi to bez odprawienia właściwej ceremonii. W tym przypadku też może stać się celem zemsty poddanych. Zostawił ciało tam, gdzie upadło. W okolicy nie było śladu wierzchowca Smoczego Króla. Wydawało się, że zniknął w chwili śmierci właściciela. Zwyczajny koń został. Cabe dosiadł go i zastanowił się nad następnym posunięciem. Nie mógł wrócić do swojej wioski. To byłoby samobójstwo. A zatem, dokąd? Do miasta Zuu? Nie, Zuu podlegało Zielonemu Smokowi i leżało zbyt blisko Ziem Jałowych. Choć pan Lasu Dagora rzadko wtrącał się w sprawy poddanych, ryzyko było zbyt wielkie. Penacles? Tam rządził Gryf. Zawładnął Miastem Wiedzy po śmierci Purpurowego Smoka. Większość była zdania, że tak jest lepiej. Wszyscy wiedzieli, że Gryf jest wrogiem Smoczych Królów. I o to chodziło. Taki wybór oznaczał kiłka dni jazdy więcej, ale Penacles było jedynym bezpiecznym miejscem. Jeśli przeżyje podróż. Rzucił ostatnie spojrzenie na postać rozpostartą na ziemi. Dziwne, błyszczące drzewce wystawało z jej pleców. Gdzieś musiał być sprzymierzeniec, ale gdzie? Cabe rozejrzał się nerwowo i odjechał galopem. Minęły godziny. Nadciągnęli jeźdźcy. Na pozór niematerialni, ledwie cienie ludzi. A jednak nosili pewne podobieństwo do Smoczego Króla, który leżał przed kopytami ich wierzchowców. Zatrzymali się, niepewni, co uczynić. Wreszcie jeden zsiadł z konia i dotknął poległego. Zobaczył ranę na wylot, ale ani śladu pocisku. Ostrożnie przewrócił zwłoki na plecy. Na widok skrytej pod hełmem twarzy pięciu jeźdźców wydało głuchy pomruk. Dwaj inni zeskoczyli na ziemię i pomogli pierwszemu. Przerzucili ciało przez koński grzbiet za jednym z jeźdźców. Kiedy je przytroczyli, wsiedli na koń. Ruszyli. Nie zmierzali w stronę, z której przybyli. Teraz jechali na północ. Ich ruchy zdradzały strach. Okazywanie emocji było tak rzadkie u ich rodzaju, że stało się tym bardziej widoczne. Na niebie ponad nimi płynęły dwa księżyce, obojętne na sprawy ludzkie i nieludzkie. Na ziemi, w miejscu, gdzie upadł Smoczy Król, wykiełkowało parę małych, choc upartych źdźbeł trawy. Wkrótce ich śladem podążyć miały inne. III Z czarnym mieczem obijającym się o nogę, Cabe jechał powoli przez knieję. Ziemie Jałowe dawno ustąpiły trawiastym równinom, a te niedługo później lasom. Cabe nie dał się zwieść pięknemu pejzażowi. Na takich terenach lubiły polować wężosmoki. Choć inteligencja tych małych jaszczurów nie mogła równać się z przemyślnością Smoczych Królów, były wystarczająco sprytne, aby wyprowadzić człowieka w pole. Słońce jasno płonęło na niebie. Cabe oceniał, że przebył prawie połowę drogi do Penacles. Dotychczas nie natknął się na żadne przeszkody, więc droga mijała dość szybko. Nie mógł opędzić się wrażeniu, że wkrótce szczęście przestanie mu sprzyjać. Na jego drodze wyrósł bazyliszek. Stworzenia te miały nadzwyczajny słuch, ponieważ żeby nie zdradzać swojej obecności, stale musiały mieć zamknięte oczy. Inaczej wszędzie zostawiałyby po sobie stosy kamiennych posągów. Cabe uchwycił ruch stworzenia na chwilę przed tym, nim go dostrzegło. Koń nie miał takiego szczęścia; bazyliszek zobaczył go, gdy Cabe zeskakiwał na ziemię. Kamienny wierzchowiec przewrócił się i legł na ziemi, niemal przygniatając jeźdźca. Tocząc się w krzakach, Cabe szamotał się z mieczem. Słyszał, jak bazyliszek przesuwa się powoli w jego kierunku. Na chwilę zaprzestał walki z oporną bronią, podniósł złamaną gałąź i cisnął ją jak najdalej w przeciwną stronę. Nastała cisza, którą przerwał hałas towarzyszący przedzieraniu się bazyliszka przez chaszcze. Cabe wyciągnął miecz, i wrócił na szlak. Gdyby szedł lasem, stworzenie niechybnie by go usłyszało. Ścieżka, choć nie oferowała osłony, zapewniała szybszą i cichszą podróż. Słyszał, jak bazyliszek szuka go po okolicy. Jeśli szczęście go nie opuści, potwór skieruje się w przeciwną stronę. Jeśli nie... Cabe’owi nie zależało na dokończeniu tej myśli. Ścieżka była miękka. To dobrze. Cabe stąpał cicho, z mieczem w pogotowiu. Wątpił, czy dałby radę, gdyby przyszło mu zmierzyć się z bazyliszkiem, ale broń poprawiała mu samopoczucie. Przestąpił nad skamieniałym koniem. Z powodu jego utraty podróż potrwa trzy razy dłużej. Z tyłu dobiegł go głośny trzask gałęzi. Cabe ruszył co tchu w piersiach