ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Długi czas miał silną opozycję wewnętrzną: z jednej strony walczyli z nim komuniści, z drugiej - Bractwo Muzułmańskie, spiskowa organizacja fundamentalistów i terrorystów islamskich. Przeciw obu tym siłom Naser utrzymywał mnóstwo wszelkiej policji. *** Wstałem rano, żeby pójść do miasta, a był to kawałek drogi. Mieszkałem w hotelu w dzielnicy Zamalek, mieszczańskiej, dosyć zamożnej, zbudowanej kiedyś głównie dla cudzoziemców, ale teraz zamieszkanej już przez bardzo różnych ludzi. Ponieważ wiedziałem, że w hotelu będą grzebać mi w walizce, postanowiłem zabrać z niej pustą butelkę czeskiego piwa Pilzner i wyrzucić po drodze (w tym czasie Naser, gorliwy muzułmanin, prowadził kampanię antyalkoholową). Butelkę, aby nie była widoczna, włożyłem do szarej, papierowej torby i wyszedłem z nią na ulicę. Mimo że był poranek, już robiło się parno i gorąco. Rozejrzałem się za koszem na śmieci. Ale spoglądając, natrafiłem na wzrok stróża siedzącego na stołku w bramie, z której właśnie wyszedłem. Patrzył na mnie. E, pomyślałem, nie wrzucę przy nim butelki, bo zajrzy potem do kosza, znajdzie ją i doniesie policji hotelowej. Poszedłem trochę dalej i zobaczyłem stojącą pustą skrzynię. Już chciałem wrzucić do niej butelkę, kiedy zobaczyłem dwóch ludzi stojących w długich, białych galabijach. Rozmawiali ze sobą, ale jednocześnie zaczęli mi się przyglądać. Nie, nie mogłem wrzucić na ich oczach butelki, na pewno by ją zobaczyli, ponadto skrzynia nie służy do wrzucania śmieci. Nie zatrzymałem się i szedłem dalej, aż zobaczyłem kosz, cóż, kiedy zauważyłem, że obok, przed bramą, siedział Arab i uważnie patrzył na mnie. Nie, nie, powiedziałem sobie, nie mogę ryzykować, spogląda na mnie bardzo podejrzliwie. Więc trzymając w ręku torebkę z butelką, szedłem jak gdyby nigdy nic dalej. Otóż dalej było skrzyżowanie, na środku stał policjant z pałką i z gwizdkiem, a na jednym z rogów siedział na stołku jakiś człowiek i patrzył na mnie. Zauważyłem, że ma tylko jedno oko, ale to oko wpatrywało się we mnie tak natarczywie, tak natrętnie, że poczułem się nieswojo, a nawet zacząłem się bać, iż każe mi pokazać, co takiego niosę w torebce. Przyspieszyłem więc kroku, żeby zejść mu z pola widzenia, a robiłem to tym bardziej ochoczo, że zobaczyłem majaczący przede mną kosz na śmieci. Niestety, niedaleko kosza, w cieniu mizernego drzewka, siedział starszy mężczyzna, siedział i patrzył na mnie. Teraz ulica zakręcała, ale za zakrętem było to samo. Nigdzie nie mogłem wyrzucić butelki, bo rozglądając się wokół, wszędzie napotykałem czyjś zwrócony w moją stronę wzrok. Jezdnią przejeżdżały samochody, osiołki ciągnęły naładowane towarem wózki, sztywno, szczudłowato kroczyło stadko wielbłądów, ale to wszystko działo się jakby na drugim planie, poza mną, który szedłem cały czas prowadzony wzrokiem jakichś ludzi, którzy stali, siedzieli (to najczęściej), przechadzali się, rozmawiali i patrzyli, co robię. Moje zdenerwowanie rosło, pociłem się coraz bardziej, papierowa torebka robiła się mokra, bałem się, że butelka wyleci z niej i roztrzaska się na chodniku, budząc dodatkowe zainteresowanie ulicy. Naprawdę nie wiedziałem, co robić dalej, więc wróciłem do hotelu i schowałem butelkę w walizce. Dopiero nocą wyszedłem z nią ponownie. Nocą było lepiej. Wcisnąłem ją do któregoś kosza i z ulgą położyłem się spać. Teraz, chodząc po mieście, zacząłem bliżej przyglądać się ulicom. Wszystkie miały oczy i uszy. Tu jakiś dozorca, tam jakiś stróż, obok nieruchoma postać na leżaku, trochę dalej ktoś, kto stoi bezczynnie i patrzy. Wielu z tych ludzi nic konkretnego nie robi, ale ich oczy tworzą krzyżującą się nawzajem spójną, szczelną siatkę obserwacyjną obejmującą całą przestrzeń ulicy, w której nic nie mogłoby się takiego stać, co by nie było w porę wytropione i zauważone. Zauważone i doniesione. Ciekawy to temat - ludzie zbędni w służbie przemocy. Społeczeństwo rozwinięte, ustalone, zorganizowane jest zbiorowością wyraźnie określonych, zdefiniowanych ról, czego nie da się jednak powiedzieć o dużej części mieszkańców miast Trzeciego Świata. Całe ich dzielnice zapełnia żywioł nieuformowany, płynny, bez wyraźnego zaszeregowania, bez pozycji, miejsca czy przeznaczenia. W każdej chwili i z byle powodu ludzie ci mogą utworzyć zbiegowisko, ciżbę, tłum, który o wszystkim ma zdanie, na wszystko ma czas, chciałby w czymś uczestniczyć, coś znaczyć, ale nikt na niego nie zwraca uwagi, nikt go nie potrzebuje. Wszelkie dyktatury żerują na tej bezczynnej magmie. Nie potrzebują nawet utrzymywać kosztownej armii etatowych policjantów. Wystarczy sięgnąć po tych szukających czegokolwiek w życiu ludzi. Dać im poczucie, że do czegoś mogą się przydać, że ktoś na nich liczy, że zostali zauważeni, coś mogą znaczyć