ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Nowo-Targowa 12 Cena - 10 nowych centów W drodze do domu minął róg, na którym grupka chłopców wyśmiewała się z białego człowieka. Mężczyzna był pijany; dopiero co zwymiotował na ścianę jednego ze sklepów. Chłopcy drwili z niego. - Pozabijam. Pozabijam was wszystkich. Żadnego wstydu mamrotał, próbując wstać. Robertowi zabrzmiały w uszach wyjątki z Biczów Klio. Wszedł między chłopców i dał białemu trzy nowe centy. Mężczyzna spojrzał nań szarymi, błędnymi oczyma. - Dziękuję, paniczu - mruknął, mocno zaciskając dłoń. Robert pobiegł do domu, by pokazać swoje książki matce i sąsiadom. Robert Silverberg - Przeciwko Babilonowi Carmichael przyleciał tego ranka z Nowego Meksyku i gdy tylko posadził swój mały samolot w Burbank, powiedziano mu, że w całej kotlinie Los Angeles wybuchły pożary, których nie udało się dotąd opanować. Powiedziano mu, że bardzo go potrzebują. Był koniec października, szczyt pory pożarów w południowej Kalifornii. Znad pustyni wiał suchy, silny i gorący wiatr; ostatni raz padało piątego kwietnia. Natychmiast zadzwonił do rejonowego inspektora, a ten powiedział mu: - Mike, zbieraj dupę w troki i zasuwaj. - Gdzie jestem potrzebny? - Najgorzej jest powyżej Chatsworth. Na lotnisku Van Nuys mamy załadowane i gotowe do startu samoloty. - Muszę się odlać i zadzwonić do żony. Będę na Van Nuys za piętnaście minut, dobra? Czuł, jak zmęczenie włazi mu w kości. Była dziewiąta rano, a leciał od pół do czwartej. Drogę miał ciężką; miotał nim ten sam porywisty, wiejący z serca kontynentu wiatr, który teraz niósł ze sobą groźbę rozszerzenia pożaru na Los Angeles. W tej chwili pragnął jedynie domu, prysznica, Cindy i łóżka. Jednakże dla Carmichaela udział w gaszeniu pożaru nie był kwestią wyboru. O tej porze roku całe to zwariowane miasto mogło pogrążyć się w morzu ognia. Niekiedy prawie tęsknił do czegoś takiego. Nienawidził.tego zapylonego, krzykliwego miasta-Babilonu, nieskończonej gmatwaniny autostrad, domów o dziwacznych kształtach, zasmrodzonego powietrza, gęstej, dławiącej, połyskliwej i wszędobylskiej roślinności, narkotyków, alkoholu, rozwodów, próżniactwa, tandety, porno-shopów, domów schadzek i salonów masażu, cudacznych ludzi o cudacznych fryzurach, noszących cudaczne stroje i prowadzących cudaczne samochody. Jego zdaniem wszystko tutaj naznaczone było tandetą i szmirą. Nawet rezydencje i wyszukane restauracje były właśnie takie - puste jak malowane dekoracje filmowe. Niekiedy miał uczucie, że tandetność dręczy go bardziej niż skończone zło. Jeśli nie tracisz z oczu własnych wartości, możesz zmagać się ze złem, ale tandeta cię zalewa i przenika do duszy nawet bez twej wiedzy. Miał nadzieję, że pobyt w Los Angeles nie wpływa na niego w ten sposób. Przybył tu z Doliny, a dla niego oznaczało to wielką dolinę San Joaquin, aż za Bakersfield, a nie tutejszą, małą i zaśmieconą dolinę San Fernando. Ale Los Angeles było miastem Cindy i ona je kochała, a on kochał Cindy i dla niej mieszkał tutaj przez siedem lat, w Laurel Canyon, wśród bujnych, zielonych zagajników, i przez siedem październików pod rząd wylatywał zrzucać chemiczne substancje gaszące, by ochronić mieszkańców miasta przed ich idiotyczną beztroską. Carmichael uważał, że trzeba wywiązywać się ze swoich obowiązków. Domowy telefon dzwonił siedem razy, nim odłożył słuchawkę. Następnie zatelefonował do małego warsztatu, gdzie Cindy pracowała nad biżuterią, ale i stamtąd nie odpowiadała, a było za wcześnie, by złapać ją w galerii. Dręczyło go, że nie może przywitać się z żoną zaraz po trzydniowej nieobecności, a teraz nie będzie miał na to żadnej szansy przez najbliższe osiem do dziesięciu godzin. Ale nic na to nie mógł poradzić. Gdy znów wzbił się w górę, niedaleko, na północnym zachodzie ujrzał pożar - czarny, smolisty słup na tle bladego nieba. A gdy parę minut później wysiadł z samolotu na Van Nuys, uderzył w niego nagły podmuch gorąca. W Burbank temperatura wynosiła ze czterdzieści stopni - cholerny upał jak na dziewiątą rano ale tu było prawie pięćdziesiąt. Słyszał odległy ryk ognia, trzaski i huk płonących zarośli oraz szczególny, świszczący dźwięk, jaki wydaje zeschła trawa, gdy obejmują ją płomienie. Lotnisko wyglądało jak centrum dowodzenia bitwą. Samoloty przylatywały i odlatywały jak zwariowane, a były to też zwariowane samoloty: wszelkiego rodzaju antyki sprzed czterdziestu, pięćdziesięciu lat, a nawet starsze: przerobione Latające Fortece B-17, DC-3, jakiś Douglas Invader oraz - ku zdumieniu Carmichaela - Ford Trimotor z lat trzydziestych, który chyba został wyciągnięty z jakiejś rekwizytorni filmowej. Niektóre z nich wyposażone były w zbiorniki z chemicznymi środkami gaśniczymi, inne w pompy wodne, jeszcze inne latały jako samoloty obserwacyjne: u dysz lśniły im czujniki elektroniczne. Zaganiani mężczyźni i kobiety spieszyli tu i tam pokrzykując do przenośnych nadajników i czuwając nad przebiegiem załadunku. Carmichael znalazł drogę do pokoju operacyjnego pełnego wyczerpanych ludzi wpatrujących się w monitory komputerów. Większość z obecnych znał z poprzednich lat. - Mamy dla ciebie DC-3 - powiedział jeden z kontrolerów. - Zrzucisz chemikalia wzdłuż tego łuku: od Ybarra Canyon na wschód do Horse Flats. Pożar objął podgórze Santa Susana; jak dotąd mamy wiatr ze wschodu, ale jeśli zmieni się na północny, ogień ogarnie wszystko od Chatsworth po Granada Hills i dalej do Ventura Boulevard. A to tylko jeden pożar. - Ile ich jest? Kontroler uderzył w klawisze