Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Niepokoje te rosły w miarę jak zwiększała się bardzo widoczna antypatia wzajemna Pauli i Anny, a stosunek do siebie dwu tych kobiet przybierać zaczął charakter dość ostry. Właściwie ze strony Pauli nie była to antypatia, ale ta naturalna i konieczna pogarda, z jaką natury bogate spoglądają na natury ubogie. Wprawdzie Paula namiętnie, fanatycznie prawie wyznawała i głosiła teorię równości ludzi pomiędzy sobą, równości absolutnej wobec prawa, dostojeństw i majątku. Znajdowała nawet i głęboko przejętą była tą zasadą, że zamiatacz ulic więcej szanowanym i wyżej wynagradzanym być powinien od genialnego artysty lub pisarza dla tej prostej przyczyny, że zamiatać ulice trudniej jest i nudniej niż malować i pisać. Była też zwolenniczką prostoty, nadzwyczajnej prostoty, takiej, która nie krępuje sprężyn natury żadnymi formami i tak zwanymi przyzwoitościami tego świata. Wszystko to jednak sprawić nie mogło, aby taką niewykształconą i prostą gosposię, jaką była Anna, za równą uważać miała takiej wykształconej i wykwintnej kobiecie, jaką była sama. Zamiatacz ulic i genialny artysta co innego, a prosta gospodyni i kandydatka na doktorkę medycyny co innego. Zrazu druga ignorowała tylko pierwszą, znajdowała się po prostu tak, jakby obecności jej wcale nie spostrzegała. I byłoby może skończyło się na tym całkiem biernym okazywaniu nierówności, gdyby pomiędzy kobietą niższą i kobietą wyższą nie istniała w postaci przystojnego, inteligentnego i wrażeń spragnionego mężczyzny kość budząca niezgodę czynną. Wracając z długich przechadzek sam na sam z Janem odbywanych Paula od progu już wołała: Dziwna to rzecz, Jasiu, jak w tym domu twoim martwo jakoś, sztywnie, zimno... Czuć zaraz, że nie ma tu ręki, która by przyozdobić go, ożywić, ogrzać potrafiła! Anna z przyległego pokoju słowa te słyszała, ale nie odpowiadała nic. Mirewicz milczał także albo z cicha przemawiał: Proszę cię, Paulo... Tej jednak prośby jego ona, tak w innych razach względna, nie uwzględniała i nazajutrz przy stole, kiedy Anna pośpiesznie i zręcznie mięsiwa jakieś krajała, na ręce jej popatrzywszy ozwała się: Nie pojmuję kobiet pozbawionych zmysłu piękna. Jak można, na przykład, do tego stopnia zaniedbywać swoje ręce! Anna z naiwnym zrazu zdziwieniem podniosła oczy, a spotkawszy się z błyszczącym i lekceważącym spojrzeniem zarumieniła się mocno, lecz jeszcze nie odpowiedziała nic. Jednak burza uczuć, która wrzała w niej przeszło od miesiąca, wybuchać na koniec zaczęła. Dnia pewnego przy wieczerzy Paula patrzała na nią długo, aż ozwała się: Nie pojmuję, jak niektóre kobiety żyć mogą tak... bez celu... Anny ręce zadrżały, śmiało jednak na mówiącą oczy podniosła. Jeżeli to pani do mnie mówi zaczęła to mając męża, dziecko i dom... Proszę cię, Anno... błagalnie szepnął Mirewicz. Umilkła natychmiast, ale Paula raz rozpoczętej rozmowy zakończyć nie mogła. Mąż, dziecko i dom... mówiła zwolna bardzo to piękne rzeczy, ale trzeba pracować... trzeba koniecznie pracować... Proszę cię, Paulo... przerwał Mirewicz. Ale tym razem Anna wybuchnęła. Po raz pierwszy może w życiu ironia zawitała na dobroduszne jej usta. O, proszę pani! zawołała nie trzeba na to być uczoną, aby wiedzieć, że są różne rodzaje pracy. Ale kiedy się za mąż nie wyszło, to się i nie rozumie zajęć tych, które, dzięki Bogu, nie zostały na koszu. Paula zerwała się od stołu i wyszła. Mirewicz z wyrzutem spojrzawszy na żonę wybiegł za nią. Przyszedł jednak dzień stanowczy, w którym Anna sama wzięła inicjatywę w starciu. Dnia tego zmartwienie jej dosięgło stopnia najwyższego. Od dawna już niespokojną była o te nadzwyczajne wydatki. Zapytywać o cokolwiek męża zabroniła sobie, ale w czasie nieobecności jego przez pracownię przechodząc ujrzała klucz tkwiący w tej szufladce biurka, w której chroniły się wspólne ich, bo wspólnie uzbierane skarby. Zostawianie otworem szuflady ze skarbami było wynikiem roztargnienia, któremu Jan często ulegał. Anna zapomnienie męża naprawić chciała i szufladę zamknąć, wprzód jednak wysunęła i zajrzała w kąt, w którym spoczywała niedawno spora wiązka papierów publicznych. Zmniejszyła się ona teraz więcej niż do połowy. Nie zadziwiło to już Anny, ale spotkawszy Jańcię bawiącą się w jadalni gorączkowo ją ucałowała. Ze sposobu, w jaki na nią popatrzała, zgadnąć można było, że myślała o przyszłości dziecka, o wychowaniu dziewczynki, tak kosztownym teraz, a które wedle zdania jej i Jana zarówno powinno było być jak najwyższym. Nie można zaręczyć, czy przez parę godzin, w czasie których zaprawiała w kuchni sos i zupę, a potem w jadalni szyła na maszynie zimową szubkę dla Jańci, nie obmyśliwała ona sposobu dokuczenia tej, od której myśl jej nie mogła oderwać się ani na jedną minutę. Gorączkowo trochę zarumieniona usiadła do obiadu. Oczy jej, tak łagodne zazwyczaj, miały ostre połyski. O pogodzie już nie mówiła. Milczała jak ściana i przy drugiej dopiero potrawie patrząc na Paulę rzekła: Kiedyż pani odwiedzi swoją matkę, która podobno bardzo jest słabą? Paula zarumieniła się gwałtownie i zmieszała się zrazu bardzo, co spostrzegłszy Mirewicz pośpieszył z objaśnieniem