ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Zauważam teraz, że każdy wypuszcza nowe czułki niemal co parę sekund. Kiedy patrzę przez moje lennonki w pewien szczególny, trudny do opisania sposób, dostrzegam coś jakby mgiełkę, otaczającą skalpy przechodniów tuż przy skórze, takie delikatne falowanie, podobne do ruchów ukwiałów czy korali w jakimś podwodnym lesie. Większość tych embrionalnych wyrostków ginie prawie równie szybko, jak powstają. Na przykład: Pewna kobieta zatrzymuje się przed wystawą butiku. Niczym wędkarz zarzuca wypustkę w stronę kostiumu na jednym z manekinów. Macka przenika przez szybę bez najmniejszego oporu, muska kostium, po czym zostaje ściągnięta z powrotem. Kobieta rusza przed siebie. To jasne! Do przedmiotów można się przywiązać tak mocno jak do ludzi. Innym razem widzę, jak jakiś facet parkuje swojego jaguara na cudem znalezionym wolnym miejscu. Sznur łączący go z samochodem jest gruby jak mój nadgarstek. Nie przeszkadza mu to jednak wypuścić macki w stronę przejeżdżającego mercedesa. Niewierne serce... czy raczej głowa, w tym wypadku. Dostawca nieśmiało wysyła żywą, wijącą się sondę w stronę laluni otulonej w futro. Nie trzeba chyba dodawać, że bez wzajemności. Staruszka o lasce próbuje złowić młodzieńca o wyglądzie lekarza. Dziewczyna, którą znam z widzenia, studentka architektury na Uniwersytecie Nowojorskim, oplątuje czymś, co wygląda wypisz-wymaluj jak sieć Człowieka Pająka, rzeźbiony gzyms, który najwyraźniej się jej spodobał. Jakaś para żegna się na rogu: całują się i odchodzą w przeciwnych kierunkach. Sznur, który ich łączy, jest gruby i wygląda na mocny. Kiedy odległość między obojgiem przekracza metr, sznur dzieli się pośrodku, jakby przenikał w jakieś pozaprzestrzenne kontinuum, pozwalające człowiekowi pozostać w kontakcie z odległymi ludźmi i przedmiotami. Dość już zobaczyłem. Czas wracać do domu i nauczyć się czegoś nowego. Stojąc przed lustrem w łazience, zaczynam po jednej odrywać wypustki od swojej głowy. Na początek węźlasty, szary pęd. Ale się trzyma!... Ups! i przestaję czuć cokolwiek do swoich rodziców. Mama, tato, jaki z nich pożytek? Robi mi się trochę niewyraźnie. W miejscu, gdzie powinno być synowskie przywiązanie, zieje spora łysina. Wcale mi się to nie podoba. Lepiej go wsadzę z powrotem. A ten gładki, cienki, w czerwono-biało-niebieskie paski? Precz z nim. Patriotyzm? Kto by przypuszczał, że znajdzie się we mię coś takiego! Ciekawe, do czego jest przyczepiony z drugiego końca. Do Białego Domu? Pomnika Lincolna? Statui Wolności? Może do wszystkich równocześnie... A ten zielony, śliski jak węgorz. Ukręcić. O, cholera, to ta kelnerka z nocnego klubu! Do głowy by mi nie przyszło, że na nią lecę. Ładny gips! Trzeba z tym skończyć. Wyginam pęd tak mocno, że w końcu się łamie. W sprawach uczuć nigdy nie za wiele ostrożności. Niby jakiś stuknięty operator centrali telefonicznej, spędzam następnych parę godzin przełączając kabelki, sprawdzając, jakie uczucia przewodzą. (Za kolejnym razem wyrywam zbyt wiele na raz i czuję się, jakbym dryfował w przestrzeni kosmicznej, bez celu obijając się o gwiazdy). Szybko się uczę, jak odróżnić połączenia jednostronne, z przedmiotami nieożywionymi albo ludźmi, którzy nic do nas nie czują (Sherry Gottlieb, licealna miłość) od dwustronnych, z tymi, którzy są z nami w jakiś sposób związani. W obu wyczuwam coś w rodzaju pulsowania: w pierwszych jest to przepływ jednokierunkowy, w drugich - prąd zmienny. Właściwie lubię siebie takiego, jakim jestem, więc większość z nich zostawiam, z wyjątkiem pociągu do tej dziewczyny i do papierosów. Nagle, jak wschód słońca na Merkurym, spływa na mnie olśnienie. Mógłbym przecież zrobić na tym kokosy! Wystarczy otworzyć centrum leczenia uzależnień. Odstawiać jakieś przedstawienie, żeby nikt się nie domyślił, o co chodzi, i po cichu obrywać klientom wypustki, łączące ich z nałogiem. Zakładając (a jestem tego prawie pewien), że połączenia innych ludzi są podobne do moich - macie przed sobą drugiego Donalda Trumpa, tyle że przed bankructwem i z nieco lepszym gustem. Ale wtedy przypominam sobie, co powiedział mi na odchodnym mnich, który dał mi okulary: „Używaj ich mądrze”. I jego pojedynczą wypustkę, zmierzającą prosto do Buddy... Zdejmuję okulary, żeby się przyjrzeć nieścieralnej plamce krwi na oprawkach. Myślę o Johnie Lennonie. W jaki sposób on wykorzystał dar? Wyobrażam sobie, że na moim lewym ramieniu pojawia się diablik. Na głowie ma melonik, paląc cygaro opiera się o widły. Dmucha mi dymem prosto w ucho i mówi: - Dorobił się na nich, frajerze! Na prawym ramieniu sadowi się anioł. Skrzydła wyrastają mu z czarnej skórzanej kurtki, zamiast harfy trzyma w rękach elektryczną gitarę. - Nie tylko, Zildjian. Sprawił, że wielu ludzi poczuło się szczęśliwymi. Przyczynił się do postępu, do rozwoju kultury. - Przeleciał niejedną panienkę - mówi diabeł. - Prawda, ale próbował zaszczepić innym swoją filozofię. Chciał, żeby dostąpili oświecenia. - Dla oświecenia dziewczyny nie ma to jak solidna porcja filozofii. Anioł przelatuje mi nad głową i ląduje obok diabła. - Ty cyniczny draniu! - Hej, wynocha stąd! - diabeł potrząsa widłami, zaciąga się cygarem tak gwałtownie, aż jego koniec zaczyna się żarzyć, wydmuchuje kłęby dymu. Anioł chwyta gitarę, jakby to był kij golfowy i z rozmachem wali go na odlew. Obaj tracą równowagę i spadają z mojego ramienia, dalej tocząc swą odwieczną walkę. Ich argumenty pomogły mi podjąć decyzję. Użyję okularów, żeby nieco zadbać o własne interesy