ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Gdy zobaczyła lecącą tacę i siebie skaczącą ku nowym napastnikom przy drzwiach, poczuła strach, na który wtedy nie miała czasu. Oglądając teraz, jak gęsto słał się trup w wyniku obustronnej strzelaniny, nie mogła wyjść z podziwu, jakim cudem ani ona, ani Nimitz nie zostali trafieni. Gdy zginął ostatni z prawdziwych ochroniarzy, obraz został spowolniony, ale nagranie i tak było bardzo dynamiczne. Obserwując własne wyczyny, zastanawiała się, jak też to ,,rękodzieło" oceniliby jej instruktorzy walki wręcz z Akademii. Obserwując, jak Nimitz unieszkodliwia napastnika, który miał zamiar strzelić jej w plecy, zrozumiała, że bez treecata nie przeżyłaby tej walki. Nie odrywając wzroku od ekranu, pogłaskała go, na co zareagował zadowolonym mruczeniem. Nim odwody ochrony wdarły się do pokoju, podłoga wokół niej usłana została trupami i umierającymi. Poczuła ponowny przypływ napięcia, gdy ten, który ją postrzelił, stanął nad nią, by ją dobić, a potem ulgę, gdy padł z rozerwaną przez pocisk Protektora klatką piersiową. A potem ekran znów stał się czarny. I pojawiła się na nim twarz Mayhewa. - To właśnie od paru godzin ogląda cały Grayson -powiedział cicho. - Jak pani uratowała życie mojej rodziny i moje. Honor poczuła, że prawa strona twarzy dosłownie stanęła w ogniu. - Ja... - zaczęła i umilkła, widząc jego uniesioną dłoń. - Niech pani nic nie mówi, a ja nie będę pani zawstydzał powtarzaniem się. Nie muszę; to nagranie raczej jednoznacznie załatwia kwestię podejrzeń, że to pani rząd zorganizował napad. A poza tym nie wydaje mi się, by po jego obejrzeniu ktokolwiek na Graysonie, łącznie z admirałem Garretem, śmiał jeszcze kiedykolwiek poddawać w wątpliwość to, czy nadaje się pani na oficera. Prawda? ROZDZIAŁ XXII Honor pierwszy raz była w głównym centrum dowodzenia Graysona i jego wielkość zrobiła na niej wrażenie. Podobnie jak poziom hałasu wywołanego sygnałami interkomu, dzwonkami priorytetowych połączeń i krzyżującymi się głosami, nade wszystko zaś łomotem drukarek. Znacznie wrażliwszy na hałas Nimitz stulił uszy, wyprostował się na jej ramieniu i bleeknąl z takim oburzeniem, że rozmowy umilkły natychmiast. Na drukarki i dzwonki to nie podziałało. Wszyscy obecni w dużej sali odwrócili się jak na komendę i Honor poczuła się jak poczwara, a stojący u jej boku komandor Brenthworth najeżył się, spoglądając ostrzegawczo na wszystkich niezależnie od rangi. Już miał się odezwać, ale powstrzymała go dotknięciem, bowiem w tych spojrzeniach była ciekawość, szok i odraza, ale nie wrogość czy chamstwo, a prawie wszyscy czerwienili się i wracali do pracy, gdy spojrzała im w oczy. Komodor Brenthworth oczekiwał ich przybycia, toteż od razu podszedł do Honor i wyciągnął ku niej dłoń jedynie ze śladem wahania. - Jestem komodor Walter Brenthworth, kapitan Harrington - przedstawił się równym głosem. - Witam w głównym centrum dowodzenia. - Dziękuję, komodorze - odparła tak wyraźnie, jak była w stanie. Ćwiczyła intensywnie wymowę, ale nagły ruch jego oczu świadczył, że nie udało jej się w pełni opanować nieruchomej części warg. Miał ochotę wbić spojrzenie w uszkodzony fragment jej twarzy, ale powstrzymał się. - Oto moi dowódcy - ciągnęła. - Komandor Truman z HMS Apollo i komandor McKeon z HMS Troubadour; sądzę, że komandora Brenthwortha już pan zna. Ostatnim słowom towarzyszył lekki uśmiech na prawej stronie ust. - Sądzę, że faktycznie go znam - komodor odpowiedział jej uśmiechem, skinął synowi głową i uścisnął dłonie dwojga pozostałych oficerów, po czym spojrzał ponownie na Honor. - Kapitan Harrington, proszę pozwolić mi przeprosić za wszystkie... - Żadne przeprosiny nie są konieczne, komodorze Brenthworth - przerwała mu, ale ponieważ widać było, że jest równie uparty jak syn, dodała szybko: - Pochodzimy z różnych kultur. Musiały być tarcia. Ważne, żebyśmy dopilnowali, by już ich nie było. Przyjrzał się jej uważniej, zwłaszcza obrzmiałej, nieruchomej twarzy, i powoli przytaknął. - Ma pani rację. - Niespodziewanie uśmiechnął się