ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Pozostałe wielbłądy, wyczuwając przestrach przewodnika, stękały i nerwowo przestępowały z nogi na nogę. Conan mijając karawanę cisnął ogryzek gruszki prosto w nos pierwszego wielbłąda. Szare od kurzu zwierzę ryknęło i stanęło dęba, wyszarpując postronek z rąk poganiacza w turbanie. Przez chwilę nie zdawało sobie sprawy, że jest wolne. Potem skoczyło wprost na kolumnę wojowników, pociągając za sobą ponad połowę z dwudziestu pozostałych zwierząt. Cymmerianin poluzował wodze i spłoszony wierzchowiec pogalopował razem z wielbłądami. Głośne okrzyki rozległy się za Conanem, ale rosły młodzieniec tylko pochylił się w siodle nie robiąc nic, by zatrzymać konia. Stado wielbłądów z Cymmerianinem w środku, roztrącając żebraków i przekupniów, weszło w ostry zakręt. Ścigający Conana żołnierze nie mogli go widzieć, ale ta żywa osłona w każdej chwili mogła pójść w rozsypkę. Barbarzyńca wybił się z siodła. Ciężkie kopyto uderzyło go w piersi, gdy toczył się pod nogami galopujących wielbłądów. Zerwał się na równe nogi, przemknął obok gapiącego się z otwartymi ustami handlarza i przykucnął za stertą wiklinowych koszy. Kopyta zadudniły po bruku i po chwili obok przemknęły dwie dziesiątki ponurych, czarnych wojowników z Bombattą na czele. Gdy pościg zniknął za zakrętem, Conan wyprostował się i poprawił pas z mieczem. Rozmasował miejsce, w które kopnął go wielbłąd, przeklinając w duchu te złośliwe bestie, zupełnie inne od koni. Nigdy nie potrafił dać sobie z nimi rady. Nagle zorientował się, że wyplatacz koszy nie spuszcza go z oka. — Porządne kosze — powiedział mu Conan — ale nie tego mi potrzeba. Handlarz z rozdziawionymi ustami ciągle wlepiał oczy w młodzieńca, który spiesznie przeciął ulicę i skoczył w wąską uliczkę cuchnącą moczem i gnijącymi odpadkami. Mknął krętymi, wąskimi zaułkami, klnąc, gdy stopy ślizgały się na nieczystościach. Ilekroć zbliżał się do głównych ulic, przystawał na chwilę, by sprawdzić, czy nie widać ludzi w czarnych hełmach. Kluczył w ten sposób po całym Shadizar, póki w cieniu południowego muru nie wślizgnął się tylnymi drzwiami do tawerny Manetesa. Wnętrze karczmy było przyjemnie mroczne i chłodne, aczkolwiek przesiąknięte woniami niezbyt wykwintnej kuchni. Zabiegane służebne dziewki obrzuciły wielkiego Cymmerianina przestraszonymi spojrzeniami. Klienci nieczęsto wchodzili do tawerny od strony zaułka, ale też wysoki młodzian z mieczem i sztyletem za pasem oraz oczami lśniącymi błękitnym lodem nie wyglądał na zwyczajnego klienta. W głównej izbie, przy stołach ustawionych na wysypanej piaskiem polepie, tłoczyli się mulnicy i poganiacze wielbłądów, głównie cudzoziemcy. Odór ludzkiego i zwierzęcego potu walczył o lepsze z kwaśnym zapachem podłego wina. Między stołami, oferując swoje wdzięki, paradowały ladacznice o bujnych biodrach, odziane w skąpe pasma cienkiego, jaskrawego jedwabiu. Wszystkie zmierzyły zwalistego Cymmerianina przychylnym wzrokiem. Niektóre, już opłacone przez żądnych uciech mężczyzn, zarobiły kuksańce za ociąganie się. Nikt z nich jednak nie ośmielił się otwarcie okazać niezadowolenia. Nawet ci, którzy uważali się za zajadłe wilczury, w potężnie zbudowanym młodzieńcu rozpoznali wilka i przezornie skierowali swą złość ku innym. Conan nie był świadom wywołanego poruszenia. Skoro tylko upewnił się, że w oberży nie ma wojowników w czarnych zbrojach, stracił zainteresowanie obecnymi. Spiesznie podszedł do szynkwasu, za którym królował Manetes. Oberżysta był wysoki i chudy jak szkielet Jego ciemne oczy były ledwo widoczne w zapadniętych oczodołach. Jednakże wygląd zabiedzonego właściciela najwyraźniej nie szkodził interesom, choć Conan nigdy nie potrafił powiedzieć, dlaczego tak się dzieje. — Jest tu Malak? — zapytał oberżystę. — Na górze — odparł Manetes. — Trzecie drzwi na prawo. — Wytarł ręce w brudny fartuch i podejrzliwie spojrzał na Cymmerianina. — Będą kłopoty? — Nie dla ciebie — zapewnił go Conan i skierował się ku schodom. Nie obawiał się niedyskrecji ze strony mężczyzny o twarzy głodomora. Kiedyś uratował jego córkę, którą dwaj Iranistańczycy zamierzali sprzedać w Aghrapur. Manetes zachowałby milczenie, nawet gdyby przypiekano mu pięty gorącym żelazem. Na piętrze Conan otworzył wskazane drzwi i szarpnął się w tył, dzięki czemu sztylet o włos minął jego gardło. — To ja, głupcze! — warknął. Malak z nerwowym uśmiechem schował broń do pochwy i cofnął się w głąb izby. Conan zatrzasnął drzwi. — Przepraszam — mały złodziej roześmiał się drżąco. — To tylko… no cóż… Na miłosierdzie Mitry, Conanie, Taramis na nas polowała, a ten ogień, to były czary, prawda? Nie wiedziałem, co się z tobą stało, i… Jak się uwolniłeś? Prawie zapomniałem o tamtej bijatyce w gospodzie Pod Trzema Koronami i o późniejszym spotkaniu u Manetesa. Czy teraz wyjedziemy z miasta? Czy oni wykopali nasze klejnoty? Jeżeli nie, najpierw pojedziemy tam i wykopiemy je sami. Te kamienie pozwolą nam… — Zamknij się — przerwał Conan tę bezładną paplaninę. — Nie opuszczamy Shadizar. Przynajmniej na razie. Mam wykonać dla Taramis jakieś zadanie. — Jakie? — zapytał ostrożnie Malak. — I za ile? — Jeszcze nie wiem, czego ode mnie chce. Co do ceny… Taramis twierdzi, że potrafi przywrócić życie Valerii. Oddech mniejszego mężczyzny z sykiem przedarł się przez zaciśnięte zęby. Jego ciemne oczy skakały po izbie, jakby szukał drogi ucieczki. — Czary — wychrypiał wreszcie. — Wiedziałem, że ten ogień był magiczny. Ale czy myślisz, że ona posiada aż taką moc? A nawet gdyby, czy możesz jej zaufać? — Muszę zaryzykować, dla Valerii. Winienem jej… — Conan potrząsnął głową. Malak był przyjacielem, ale nie zrozumiałby tego. — Ty nie masz takich powodów, więc jeśli zechcesz mi pomóc, oddam ci swoją połowę klejnotów. Malak rozjaśnił się natychmiast. — Nie musiałeś tego proponować, Cymmerianinie. Jesteśmy kompanami, prawda? Jednakże przyjmę tę ofertę, żeby było uczciwie. To znaczy, zgadzam się na wszystko, póki nie każesz mi wejść do pałacu Taramis. Przed laty ta kobieta uwięziła w lochach moich trzech kuzynów i dwaj z nich nigdy stamtąd nie wyszli