Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
- Wyszczerzył kły. - Nic nie możesz na to poradzić. - Nalał dwa kieliszki wina, a Hoyt odłożył miecz i szpadę. - Usiądź i wyjaśnij mi, dlaczego miałbym zawracać sobie głowę ratowaniem świata. W obecnych czasach jestem bardzo zajęty. Prowadzę interesy. Hoyt wziął kieliszek i powąchał jego zawartość. - Co to jest? Bardzo przyjemne czerwone wino hiszpańskie. Nie mam zamiaru cię otruć. Żeby to udowodnić, sam pociągnął łyk. - Mógłbym skręcić ci kark jak zapałkę. - Usiadł i wyciągnął nogi. - W dzisiejszym świecie to, co teraz robimy, nazwalibyśmy spotkaniem, a ty za chwilę opowiesz mi anegdotę. A zatem... oświeć mnie. - Musimy zebrać siły, zaczniemy od niewielkiej grupy. Uczony, czarownica, jeden w wielu postaciach i wojownik. To musisz być ty. - Nie, nie jestem wojownikiem. Jestem biznesmenem. - Uśmiechnął się leniwie. - A zatem bogowie, jak zwykle, dali ci żałośnie mało i postawili przed tobą mewykonalne zadanie. Z tą grupką i jeszcze kimkolwiek na tyle głupim, by się do was przyłączyć, macie pokonać armię dowodzoną przez potężną bestię, najprawdopodobniej z oddziałami innych wampirów i demonów u boku, jeśli zechce je pofatygować. Inaczej świat zginie. - Światy - poprawił go Hoyt. - Istnieje więcej niż jeden. - W tym akurat masz rację. - Cian sączył z namysłem wino. Tutaj nie w i -dział już prawie wyzwań dla siebie. To, przynajmniej, było interesujące. - I jaka według twoich bogów ma być moja rola? - Musisz pójść ze mną, nauczyć mnie wszystkiego, co wiesz, o jej gatunku i o tym, jak go zniszczyć. Jakie mają słabości, w czym tkwi ich siła. Jaka broń i magia zadziała przeciw nim. Mamy czas do Samhain, żeby się wyszkolić i stworzyć pierwszy krąg. - Tak długo? - W głosie Ciana brzmiał lodowaty sarkazm. - Co będę z tego miał? Jestem bogatym człowiekiem, muszę chronić swoje zasoby. - A czy ona pozwoli ci zachować te bogactwa, prowadzić dalej interesy, kiedy zawładnie światem? Cian wydął wargi. Nie pomyślał o tym. - Prawdopodobnie nie. Ale jeśli ci pomogę, na pewno zaryzykuję wszystko, co mam, i własną egzystencję. Kiedy jesteś młody... - To ja jestem starszy. - Nie, od prawie dziewięciuset lat. W każdym razie, kiedy jesteś młody, myślisz, że będziesz ż y ł wiecznie, i podejmujesz każde głupie ryzyko. Ale ż y -jąc tak długo jak ja, stajesz się bardziej ostrożny. Bo przeżycie to podstawowy nakaz. Muszę przetrwać, Hoyt. To wspólna cecha ludzi i wampirów. - Przetrwasz, siedząc sam w ciemności w tym ciasnym domku? - To nie dom - odpowiedział Cian, błądząc myślami gdzie indziej. - To biuro. Miejsce, w którym prowadzę interesy. Mam wiele domów, to także sposób na przeżycie. Muszę radzić sobie z podatkami i innymi tego typu sprawami. Jak wielu z mojego gatunku, rzadko pozostaję dłużej w jednym miejscu. Jesteśmy nomadami z natury i konieczności. Pochylił się do przodu i oparł dłonie na kolanach. Z niewieloma osobami mógł rozmawiać o tym, kim był. Taki uczynił wybór, na takie życie się zdecydował. - Hoyt, widziałem wojny, niezliczone wojny, jakich nawet nie potrafisz sobie wyobrazić. Nie ma w nich wygranych. Jeśli zaczniesz walczyć, zginiesz. Albo staniesz się jednym z nas. To będzie wielka frajda dla Lilith przemienić w wampira czarnoksiężnika o twojej mocy. - Myślisz, że mam jakiś wybór? - O tak. - Cian znowu odchylił się na krześle, - Zawsze jest wybór. Ja do- konałem wielu. - Zamknął oczy i leniwie obracał kieliszek z winem. - Coś się zbliża. W świecie podziemnym zaczyna wrzeć. Jeśli chodzi o to, o czym mówisz, to większa sprawa, niż przypuszczałem. Powinienem był słuchać uważniej, ale z zasady nie zadaję się z wampirami. Hoyt zmarszczył brwi, zdumiony, bo Cian zawsze był bardzo towarzyski. - Dlaczego nie? - Bo to kłamcy, mordercy i zwracają na siebie zbyt wiele uwagi. A ludzie, którzy się z nimi zadają, są zwykle straceńcami lub szaleńcami. Ja płacę podatki, wypełniam deklaracje i siedzę cicho. Mniej więcej co dziesięć lat przeprowadzam się, zmieniam nazwisko i kryję się przed radarem. - Nie rozumiem połowy z tego, co mówisz. - Domyślam się. Ona uczyni z tego piekło dla każdego. Krwawe jatki zawsze się tak kończą, a demony, które planują zagładę świata, są niedorzecznie krótkowzroczne. W końcu musimy żyć na tym świecie, prawda? Przez chwilę siedzieli w ciszy. Cian słyszał każde uderzenie serca brata, cichy pomruk klimatyzacji, szmer lampy stojącej na biurku po drugiej stronie pokoju. Mógł wyłączyć te wszystkie dźwięki, zwykle tak robił. Przez te wszystkie lata nauczył się wielu rzeczy. Wybór, pomyślał znowu. A dlaczego nie? - W tym wszystkim chodzi o krew - powiedział, nie otwierając oczu. - Od krwi się zaczyna i na niej kończy. Obaj potrzebujemy jej, żeby żyć, twój gatunek i mój. To krew poświęcamy dla bogów, których czcisz, dla krajów, dla kobiet. I przelewamy ją z tych samych przyczyn. Tylko mój gatunek nie zasłania się wymówkami. - Otworzył oczy i pokazał Hoytowi, że mogą rozbłysnąć na czerwono. - Po prostu ją bierzemy. Jesteśmy głodni krwi, pragniemy jej nade wszystko. Bez niej przestajemy istnieć. To leży w naszej naturze, uwiel- biamy polować, zabijać i pożerać. Oczywiście jednym z nas sprawia to większą przyjemność niż innym, tak jak ludziom