ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Dżespah różnił się jednak charakterem od rodzeństwa i nie mogłam powstrzymać jego ostrego pazura przez zwykły rozkaz „nie, nie", co z powodzeniem stosowałam do Elzy, która w młodości nauczyła się chować pazury podczas zabawy ze mną lub Georgem. Z drugiej strony nie chciałam używać na Dżespaha kija. Elza mogła tego nie aprobować i stracić do mnie zaufanie. Tak więc pozostawało nam tylko przyjazne ułożenie stosunków z Dżespahem, chociaż w danej chwili jego dosyć zmienne odruchy umożliwiały raczej zawieszenie broni niż przyjaźń. Przebywszy pięć dni w obozie wróciliśmy do Isiolo i tam dowiedzieliśmy się, że George będzie musiał wkrótce wyjechać na trzytygodniowe safari po północnych terenach. Nie chcieliśmy na tak długo zostawiać Elzy samej, a ponieważ podczas nieobecności Georgea i jego Land-Rovera nie miałabym dostatecznych środków komunikacji na podróżowanie tam i z powrotem między obozem a Isiolo, postanowiłam spędzić te trzy tygodnie w buszu, nawet ryzykując ujemny wpływ na proces przystosowania się lwiątek do życia na łonie dzikiej natury. Na dwa tygodnie zostałam sama w Isiolo, potem, według planu, miałam się w początkach lipca spotkać w obozie 233 z Georgem, który będzie tamtędy wracał z inspekcji do domu, aby się przygotować do tej safari na północy. Gdy z początkiem lipca zbliżałam się do obozu, zaczęłam się niepokoić, bo nie widziałam Georgea. Ogarnęły mnie złe przeczucia, tym bardziej gdy w powietrzu poczułam tyle dymu, że aż gryzł w płucach. Przybywszy na miejsce nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Krzaki dookoła zmieniły się w kupy popiołów, a z dopalających się pni drzew buchał jeszcze żar. Dwie wielkie akacje, które nam dostarczały cienia, a licznym ptakom mieszkań, stały zwęglone. Na szarym tle spalenizny kontrastowo odcinało się zielone płótno namiotu. Z ulgą znalazłam Georgea w środku — przy lunchu. Miał mi masę do opowiedzenia. Przybywszy dwa dni wcześniej zastał obóz w ogniu i znalazł ślady dwunastu kłusowników, którzy nie tylko podłożyli ogień pod drzewa i zbudowane przez nas ogrodzenia, ale zniszczyli wszystko, co im wpadło pod rękę. Nie darowali nawet małemu ogródkowi warzywnemu, który uprawiał Ibrahim. George zaniepokoił się ogromnie o Elzę i między siódmą a dziesiątą wieczorem wystrzelił wiele rakiet dźwiękowych, ale bez skutku. Dopiero o jedenastej Elza zjawiła się wraz z lwiątkami — cała czwórka wygłodzona do niemożliwości. Przez dwie godziny lwia rodzina skonsumowała dużą kozę. Elza zachowywała się bardzo serdecznie i w nocy kilka razy przychodziła położyć się na łóżku Georgea, a wtedy on zauważył, że lwica ma kilka ran. Rano jej nie było, poszedłszy zaś jej śladami George zobaczył ją siedzącą na Skale Pomrukiwań. Potem próbował odkryć po śladach, gdzie spędziła poprzedni wieczór, i znalazł je w dole rzeki, pomieszane ze śladami kłusowników. Po tym odkryciu zastanawiał się, czy polowali właśnie na Elzę i jej małe. Po lunchu posłał trzech członków patrolu łowieckiego na poszukiwanie podpalaczy. Wysłani wrócili z sześcioma schwytanymi kłusownikami. George kazał podpalaczom pomagać przy odbudowie obozu, co wcale nie należało do przyjemności z powodu ogromnej ilości kolczastych gałęzi potrzebnych na nowe ogrodzenia. 234 Po spędzeniu nocy w obozie Elza z lwiątkami odeszła tuż po świcie. Pół godziny później George usłyszał ryki od strony Wielkiej Skały, a ponieważ Elza poszła w tamtym kierunku, przypuszczał, że to jej głos. Bardzo się więc zdziwił, gdy nieco później Elza odezwała się z przeciwnej strony rzeki. Za chwilę pojawiła się mokra i bardzo podniecona, z kilkoma krwawiącymi ranami na zadzie. Ale pozostała tylko kilka minut, potem głośno wołając pognała w stronę Wielkiej Skały. George był pewien, że musiała niedawno walczyć z jakimś wrogiem, bo takich ran nie mogło jej zadać zwierzę, które sama upolowała; ponadto jej zdenerwowanie świadczyło, iż wie, że ten nieprzyjaciel znajduje się jeszcze w pobliżu. George wyrobił sobie pogląd, że ryki, które pierwotnie uznał za głos Elzy, wydawał prawdopodobnie jakiś rozwścieczony lew, który później rzucił się na nią. Gdy tych dwoje walczyło, małe rozbiegły się, a Elza po walce uciekła przez rzekę. Teraz George towarzyszył Elzie w poszukiwaniach za jej rodziną. Razem wdrapali się na Wielką Skałę, a gdy stanęli na szczycie, Elza bardzo niespokojnym głosem nawoływała swoje małe. Ale lwiątek nie było ani śladu, oboje więc kilkakrotnie przeszukiwali wszystkie zakamarki między skałą a obozem. Nagle Elza zainteresowała się kępą gęstych zarośli, które zaczęła bardzo pilnie obwąchiwać. George zbadał krzaki, ale nic nie znalazł i zostawiając Elzę w tej kępie poszedł do obozu, aby wziąć Nuru do pomocy w poszukiwaniach. Przez całe rano nic nie znaleźli poza śladami Elzy, świadczącymi o tym, że chyba jeszcze o świcie pobiegła do rzeki i przeprawiła się poniżej pracowni. Po bezowocnym przetrząsaniu okolicy George odesłał Nuru do obozu i sam szukał dalej, aż pod Skałą Pomrukiwań zobaczył Elzę ciągle jeszcze rozpaczliwie wzywającą dzieci. Znów razem przedzierali się wzdłuż grzbietu, za-zierając do wszystkich możliwych kryjówek. Znaleźli ślady jakiegoś dużego lwa i jakiejś lwicy, a Elza wydawała się tym bardzo przygnębiona. O ile rano nalegała, aby iść przodem, teraz zadowalała się chodzeniem za Georgem. 235 Gdy dotarli do końca grzbietu, w pobliże miejsca urodzenia lwiątek, Elza zaczęła z uporem węszyć przy pewnej szczelinie. Nagle George zobaczył jedno lwiątko wyzierające zza krawędzi skały, która leżała powyżej. Za chwilę pokazało się drugie lwiątko. Była to Mała Elza i Gopa. Dżespaha nadal brakowało. Gdy małe ujrzały matkę, zbiegły na dół, otarły się pyszczkami o jej pysk i powędrowały za rodzicielką na „łachę kuchenną". To wszystko działo się tuż przed moim przybyciem i George zamierzał zaraz po lunchu kontynuować poszukiwania Dżespaha. Poszłam oczywiście z nim. Mniej więcej za godzinę pod Wielką Skałą spotkaliśmy Elzę, która mnie przywitała ogromnie serdecznie. Gdy scze-sywałam jej z futra muchy tse-tse i opatrywałam jej rany, dwa lwiątka obserwowały to z odległości sześćdziesięciu metrów, a potem gdzieś uciekły. Wcierając w rany proszek sulphatiazolowy stwierdziłam, że Elza jest pokaleczona nie tylko na zadzie, ale też, i to bardzo, na piersiach i brodzie. W czasie opatrunku lwiątka siedziały w krzakach, a Elza nie zwracała na nie uwagi. Aby więc je zachęcić do przyłączenia się do matki, schowaliśmy się z Georgem za skały. Za chwilę małe przybiegły do Elzy. Gdy ta trójka usadowiła się bezpiecznie na grzbiecie Wielkiej Skały, George poszedł szukać Dżespaha koło skał Zom, a ja przetrząsałam podnóże łańcucha wzgórz