Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
- No, nie - roześmiał się Pan Prezes - ja mówię zupełnie o czymś innym. Otóż przed paroma laty zdarzyła nam się w konserwatorskiej pracowni introligatorskiej sensacyjna przygoda. - W introligatorni? - zdziwił się Dzika Mrówka na tyle głośno, żeby usłyszał Pan Prezes. Chłopak chciał jeszcze coś powiedzieć, ale został natychmiast skarcony wymownym wzrokiem Ulki, której spojrzenie mówiło wyraźnie: Że też ty nigdy nie potrafisz utrzymać języka za zębami. Pan Prezes jednak wcale nie miał Markowi za złe jego odzywki, lecz wprost przeciwnie, wyraźnie wydawał się być z niej zadowolony, bo powiedział: - A tak, tak, właśnie w introligatorni. I to wydarzenie na skalę krajową. A było to tak. Jak zapewne wiecie, każda stara rzecz wymaga konserwacji i specjalnego starania. Ja sam na przykład jeżdżę co roku do Rumunii, aby w tamtejszych błotach leczniczych nad Czarnym Morzem wyganiać z moich kości zasiedziały tam od wielu lat reumatyzm i w ten sposób też przeprowadzam na osobistym podwórku konserwację staroci i zabytków - roześmiał się i lekceważąco machnął ręką widząc, że Pani Lucyna zbiera się do energicznego zaprzeczania. - A więc i stare książki też trzeba konserwować, naprawiać, odświeżać, szczególnie jeżeli przez szereg lat, a nawet nieraz i przez kilka stuleci przechowywane były w nieodpowiednich warunkach. Tak też było i z tą książką z początku siedemnastego wieku, którą udało nam się znaleźć i kupić w jednym ze starych kościołów na Pomorzu. Otóż okładka tej książki była mocno nadgryziona. I dosłownie przez jakieś gryzonie, i w przenośni, przez ząb czasu. Nasz nieoceniony introligator, mistrz Zaremba, który w tym fachu przepracował już prawie pół wieku, zabrał się pewnego dnia do pracy. Okładka książki była bardzo gruba, więc pan Zaremba wziął się najpierw do ostrożnego i precyzyjnego odklejania wewnętrznych jej warstw. Jakież jednak było jego zdziwienie, gdy tuż pod wierzchnią warstwą papieru ukazał się inny papier, pokryty ręcznym pismem. Już na pierwszy rzut oka tak doświadczony konserwator jak mistrz Zaremba zorientował się, że ta karta z wyblakłym mocno pismem jest znacznie starsza od samej książki. Po tym odkryciu przerwał natychmiast pracę i zawiadomił mnie o wszystkim. Po gorączkowej naradzie zgodnie zdecydowaliśmy, że rozbieramy całą okładkę na czynniki pierwsze. Praca była niezwykle żmudna, ówczesny bowiem introligator który użył przeszło trzysta lat temu starych papierzysk, jak byśmy dziś powiedzieli - makulaturę, do wypełnienia okładki oprawianego mszału, wcale nie szanował tych papierów. Przycinał arkusze, jak mu tam było potrzebne i jak pasowało, smarował je klejem, a my, to znaczy mistrz Zaremba i ja, musieliśmy milimetr po milimetrze podważać i odklejać, tak aby zniszczyć jak najmniej, żeby jak najwięcej uchronić. Po zbadaniu okazało się, że stare karty wydobyte z okładki pochodzą częściowo z początku XVI wieku, a jeden skrawek pergaminu, wielkości kartki z zeszytu szkolnego, specjaliści określili jako pochodzący z połowy wieku XIV! Zabezpieczyliśmy całość i przystąpiliśmy do odczytywania. Okładkowe starocie nie pochodziły, niestety, z jednej większej całości. Na kilku kartkach widniały fragmenty modlitw, a tylko jedna dotyczyła - zresztą ta najstarsza i nie na papierze pisana, lecz na wyprawionej cienko skórze, czyli na pergaminie - jak byśmy to dziś nazwali, spraw świeckich. Niestety karta ta była niekompletna i mocno zniszczona. W tym momencie Pan Prezes podszedł do jednego ze stolików i podniósł przykrywającą go zieloną narzutę. Pod szkłem znajdował się mocno pożółkły pergamin. Miejscami brakowało kawałka, a z jednej strony fragment tekstu odcięty był nożem w poprzek napisanych zdań. - Oto i nasz najcenniejszy zabytek. - A co tam napisane? - zapytał Jarek, którego niezwykle zafascynowały dziwne dzieje średniowiecznego pergaminu. - Trudno wyrokować, czy jest to samodzielna karta czy też fragment jakiejś większej całości. W pierwszym wypadku byłoby to bowiem roczne sprawozdanie z gospodarstw i włości podległych jakiemuś klasztorowi, w drugim zaś chyba fragment kroniki tegoż klasztoru. Ze strzępów, niestety mocno uszkodzonej jak widzicie karty pokrytej łacińskim pismem, bo wówczas tym językiem się w piśmie w Polsce posługiwano, odczytaliśmy - oczywiście w tłumaczeniu na współczesną już polszczyznę, co następuje: ...W zimie roku pańskiego od Narodzenia Pana naszego Jezusa Chrystusa tysiąc trzechsetnego... śniegu spadło niewiele, a mrozy były... pomarzły drzewa owocowe a winna latorośl... Wiosną padały deszcze i już w Wielkim Tygodniu... burze z piorunami. A potem latem przyszły srogie upały i susza nastała wielka... zboża wypaliło i pożarów było dużo w okolicy. Spalił się wtedy... pełen zboża i bydła. Nie było grzybów ani leśnych jagód i głód nastał w okolicy... nie mogli nałowić ryb żadnych nawet w jeziorze oddalonym o pół dnia... klasztoru