Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!
– Podobnie jak tamte kobiety. Wniosek? – Że morderca jest biseksualny i szuka miło¶ci nie tylko w¶ród przedstawicielek płci przeciwnej. Tego mężczyznę zgwałcono w taki sam sposób jak poprzednie ofiary. Został zwi±zany, naznaczony tatuażem i umalowany tak samo jak one. Odeszła od biurka, machinalnie bior±c do ręki kubek z kaw±. – Wszystkie trzy ofiary wybrał spo¶ród klientów „Szczę¶liwego Zwi±zku”. Musiał mieć dostęp do ich ta¶m wideo i danych osobowych. Mógł umówić się z tymi kobietami, lecz nie z Donnie Rayem. Donnie był heteroseksualny. To dowodzi, że morderca nie spotkał się ze swymi ofiarami, w każdym razie nie był z nimi na randce. Najwyżej w wyobraĽni. – Wybiera osoby, które mieszkaj± same. – Bo jest tchórzem. Nie chcę prawdziwej konfrontacji. Odurza swoje ofiary i krępuje. Tylko w ten sposób może być pewny, że ma władzę i że panuje nad sytuacj±. Jej my¶li ponownie skierowały się ku Rudy'emu. Odstawiła kubek i wsunęła palce we włosy. – Jest sprytny, konsekwentny i przewiduj±cy. I dzięki temu go przyskrzynię. – Powiedziała¶, że masz pomysł. – Tak, nawet kilka. Będę musiała uzyskać na nie zgodę góry. I przez jaki¶ czas unikać Nadine. Nie mogę ujawnić jej tej historii ze ¶więtym Mikołajem. Doszłoby do tego, że ludzie zaczęliby się rzucać na każdego napotkanego w sklepie lub na rogu ulicy dziadka w czerwonym kubraku. – - Już słyszę tę zapowiedĽ- mrukn±ł Roarke. - ¦więty Mikołaj napada na samotnych. Szczegóły w popołudniowych wiadomo¶ciach. Nadine spodobałby się ten pomysł. – Ale go nie zdradzę. Chyba że nie będę miała wyboru. Zamierza dokładniej przyjrzeć się „Szczę¶liwemu Zwi±zkowi”. Postaram się trzymać j± z daleka od siebie i zdobyć informację od kogo¶, kto pracuje w tej agencji. Rudy i Piper będ± wyć z w¶ciekło¶ci. - na jej twarzy pojawił się zło¶liwy u¶miech. - Dobrze im tak. Para zarozumiałych androidów. Trzeba porz±dnie nimi potrz±sn±ć. – Nie lubisz ich. – Przyprawiaj± mnie o dreszcze. Wiem, że się pieprz± ze sob±. Obrzydliwo¶ć. – Nie podoba ci się to? – S± rodzeństwem. – Ach, rozumiem. - Chociaż uważał się za człowieka ¶wiatowego, w pełni podzielał opinię żony. To bardzo... brzydkie. – Tak. - Eve nagle straciła apetyt i odsunęła talerz z puszystymi rogalikami. - On kieruje całym tym cyrkiem i ni±. W tej chwili jej pierwszy na moje li¶cie podejrzanych. Ma dostęp do wszystkich danych klientów, a je¶li udowodnię kazirodztwo, będzie można mu zarzucić seksualn± dewiację. Muszę mieć tam swojego człowieka. - Odetchnęła głęboko, słysz±c zbliżaj±ce się kroki na korytarzu. A oto i on. Oboje spojrzeli na drzwi w momencie, gdy stanęła w nich Peabody. Przeniosła wzrok z jednego na drugie i wzruszyła ramionami, jakby chciała pozbyć się czego¶ niewygodnego. – Co¶ się stało? – Nic, wejdĽ. - Eve wskazała palcem krzesło. - Bierzmy się do roboty. – Kawy? - zaproponował Roarke. Domy¶lił się już, jakie Eve ma plany względem asystentki. – Tak, dzięki. McNab jeszcze nie przyszedł? – Nie. Najpierw z tob± sobie pogada, Eve spojrzała znacz±co na Roarke'a. – Już wychodzę. Podał Peabody kubek z kaw±, pocałował żonę, chociaż, a może wła¶nie dlatego, że zmarszczyła brwi, po czym wyszedł do s±siedniego pokoju i zamkn±ł za sob± drzwi. – Czy on zawsze tak rano wygl±da? - spytała Peabody. – Zawsze. Peabody westchnęła głęboko. – Czy on na pewno jest człowiekiem? – Nie zawsze. - Eve przysiadła na brzegu biurka i przyjrzała się asystentce. - Chciałaby¶ poznać kilku facetów? – Co? – Chcesz poszerzyć swój kr±g towarzyski i poznać kilku facetów i podobnych zainteresowaniach? Peabody u¶miechnęła się, pewna, że Eve żartuje. – Czy nie dlatego zostałam glin±? – Glina to wszawy partner na życie. Potrzebna ci pomoc takiej agencji jak „Szczę¶liwy Zwi±zek”. Peabody pokręciła głow±. – kilka lat temu, kiedy przeprowadzałam się do miasta, skorzystałam z usług takiego biura. To zbyt szablonowe. Wolę poznawać obcych facetów w barach. - Eve jednak nie spuszczała z niej wzroku, więc Peabody opu¶ciła kubek. - Och! - wyrwało jej się, gdy wreszcie zrozumiała. – Oczywi¶cie będę musiała omówić to z Whitneyem. Nie mogę podstawić tajnego agenta bez zgody komendanta. – Tajna agentka. - Do¶ć długo pracowała już w policji, by zrozumieć, co oznacza ten termin, a mimo to nie mogła się oprzeć uczuciu podekscytowania i zachwytu. – Boże, Peabody, opanuj się. - Eve wstała i wsunęła dłonie we włosy. - mam zamiar wsadzić się w paszczę lwa i użyć cię jako przynęty, a ty szczerzysz zęby, jakby¶ dostała nagrodę. – Je¶li pani uważa, że się do tego nadaję, to już jest wystarczaj±ca nagroda. – Jak najbardziej się nadajesz – powiedziała Eve, opuszczaj±c ramiona. - Bo ¶ci¶le wypełnisz polecenia. I tego wła¶nie oczekuję. Wykonywania poleceń. Żadnych popisów. Kiedy uda mi się to załatwić i wyci±gn±ć z budżetu policyjnego odpowiednie fundusze, wchodzisz w to. – A co z Rudym i Piper? S± na li¶cie podejrzanych i widzieli mnie. – Widzieli posterunkow±. Tacy ludzie nie zwracaj± uwagi na mundurowych. Postaramy sie, by Mavis i Trina odpowiednio się przygotowały. – Super. – WeĽ się w gar¶ć, Peabody. Musimy zmienić ci wygl±d. Przejrzałam wideo ofiar i dane osobowe. Wybierzemy cechy wspólne i wprowadzimy je do twojego portretu psychologicznego. Trzeba stworzyć ci osobowo¶ć. – Gówno prawda! W drzwiach stał McNab. Twarz płonęła mu w¶ciekło¶ci±, oczy błyszczały, usta miał zaci¶nięte, a ręce zwinięte w pię¶ci. – Pieprzona bzdura! – Detektywie McNab, przyjęłam do wiadomo¶ci twoj± opinię – odparła spokojnie Eve. – Chce pani nasadzić j± jak robaka na wędkę i zanurzyć w jeziorze? Cholera, Dallas. Przecież ona nie ma pojęcia o tajnych operacjach! – Pilnuj swojego nosa – warknęła Peabody, zrywaj±c się z krzesła. - Wiem, co mam robić. – Nie masz zielonego pojęcia. - McNab stan±ł na wprost niej. - Jeste¶ zwykła asystentk±, pomocnikiem, czym¶ w rodzaju androida. Eve dostrzegła niebezpieczny błysk w oczach Peabody i stanęła między nimi, zanim pię¶ć dziewczyny dosięgła nosa McNaba. – Do¶ć tego. Wysłuchała twojej opinii, McNab, a teraz się zamknij