ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Powinno ono było leżeć we wspaniałym łożu z jedwabnymi firankami. Miano je powitać z radością u progu życia pełnego wszelkich ziemskich bogactw. A tymczasem Bóg chciał, aby przyszło na świat w nędznej izdebce, nawet matka go nie pocałowała na przywitanie. Rybaczka przyłożyła dziecko do piersi matki, leżało tak przy sercu, które umilkło, gdyż kobieta umarła. Dziecko, które miało używać bogactw i radości, zostało wyrzucone na świat, wyrzucone przez morze pomiędzy diuny, do ubogiej izdebki biedaków. Nędza i ciężki los stały się jego udziałem. I znów przypomina się nam stara ballada Łzy z królewicza oczu płyną, Boże mój, widzę Bovbjergu krainę, Gdziekolwiek pójdę, źle mi jest wszędzie. Może mi lepiej u Buggego będzie, Gdy pan ten w lenno zabrać mnie zamierza, Nie będę łupem giermka ni rycerza. Statek rozbił się na południe od fiordu Nissum, na wybrzeżu, które pan Bugge niegdyś zwał swoim. Minęły już wówczas twarde, nieludzkie czasy, gdy mieszkańcy zachodniego wybrzeża odnosili się wrogo, jak powiadają, do rozbitków. Miłość, współczucie i ofiarność czekały na nieszczęśliwych. Umierająca matka i jej nieszczęsne dziecię znalazłyby wszędzie opiekę, wszędzie, „gdziekolwiek zawieje wiatr zachodni”, ale nigdzie chyba nie znalazłyby takiego ciepła jak u biednej rybaczki: jeszcze wczoraj z ciężkim sercem stała ona u grobu, gdzie leżało jej dziecko, które gdyby Bóg pozwolił, kończyłoby tego właśnie dnia pięć lat. Nikt nie wiedział, kim była obca, umarła kobieta i skąd przybyła. Deski i belki statku nie mogły tego opowiedzieć. Do bogatego domu w dalekiej Hiszpanii nie doszedł nigdy ani list, ani wieść żadna o córce i zięciu. Nie dotarli do celu swej podróży. Burze szalały przez ostatnie tygodnie na morzu. Czekano długie miesiące. Po miesiącach tych nadeszła wiadomość: „Zaginęli bez śladu. Wszyscy utonęli.” A tymczasem w diunach koło Huusby, w chatce rybaka chował się mały chłopaczek. Tam gdzie dwoje może się wyżywić, znajdzie się i pożywienie dla trzeciego: morze daje pod dostatkiem ryb dla głodnych ust. Chłopca nazwali Jörgen. – To z pewnością żydowskie dziecko – mówiono. – Taki czarny! – Może być także Hiszpan albo Włoch – mówił proboszcz. Ale dla rybaczki te wszystkie trzy narody niczym się nie różniły i pocieszyło ją tylko to, że dziecko otrzymało chrzest święty. Chłopiec rozwijał się dobrze, jego arystokratyczna krew rozgrzewała się i wzmacniała na nędznym wikcie; wzrastał w skromnym domu. Język duński, a właściwie dialekt zachodnio-jutlandzki, stał się jego językiem rodzimym. Z nasienia hiszpańskiego granatu wyrastała morska trawa na zachodnim wybrzeżu Jutlandii. Tak zdarza się czasem z człowiekiem! Do tej ojczyzny przywiązał się wszystkimi swoimi korzeniami. Poznał głód, chłód, nędzę, ale poznał także i radość biedaków. Dzieciństwo ma dla każdego jasne chwile, które mu przyświecają potem przez całe życie. Ileż miejsca tu do radości i zabawy! Całe piaszczyste wybrzeże leżało przed nim ciągnąc się na długie miłe, pełne zabawek, usiane mozaiką różnokolorowych kamyków: czerwonych jak korale, żółtych jak bursztyn lub białych i okrągłych jak jaja ptasie; leżały wszystkie przed nim kolorowe, śliskie i wygładzone przez morskie fale. Wysuszony szkielet ryby, wyschłe na wietrze rośliny morskie jak długie białe wstęgi wijące się między kamieniami, wszystko to było zabawą i radością dla oczu i umysłu dziecka. Chłopiec był ogromnie rozgarnięty, drzemały w nim wielkie zdolności. Jakże świetnie pamiętał bajki i piosenki, które gdzieś posłyszał. Jaki był zręczny, z kamyków i muszli budował całe okręty i układał obrazki, którymi można było ozdobić ściany izby. – Potrafi myśli swoje wyrzeźbić w patyku! – mówiła jego przybrana matka. – A jest przecież jeszcze taki mały. Umiał prześlicznie śpiewać. Chwytał każdą melodię. W piersi jego dźwięczało wiele strun, które zagrałyby na cały świat, gdyby urodził się gdzie indziej, nie w chacie rybackiej nad Północnym Morzem. Pewnego dnia u brzegu rozbił się znowu statek. Wiatr przygnał skrzynię pełną rzadkich cebulek kwiatowych. Nie wiedziano, co z nimi uczynić: niektóre ugotowano w kaszy sądząc, że są jadalne, inne gniły porzucone w piasku. Nie dane im było rozwinąć przepychu swych barw, wspaniałych możliwości, które w nich tkwiły. Czyżby Jörgena miał spotkać ten sam los? Ale cebulki kwiatowe zginęły szybko, a chłopiec miał jeszcze przed sobą wiele lat prób. Ani jemu, ani nikomu z jego otoczenia nie przychodziło do głowy, jak bardzo samotne i monotonne są dni, które przeżywają. Tyle było do roboty, do słuchania i do patrzenia! Samo morze było jak gdyby olbrzymią księgą do nauki, która codziennie otwierała nową kartę: ciszę morską, łagodne falowanie, ostry wiatr lub burzę. Gdy statek siadał na mieliźnie, było to wielkie zdarzenie, pójście do kościoła było świętem, a dwa razy do roku nadchodziła wyjątkowa uroczystość: do domu rybaków przybywał w odwiedziny brat rybaczki, wieśniak, zajmujący się połowem węgorzy w Fialtring, wysoko, w pobliżu Bovbjerg