Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Obie panie, nagawędziwszy się do woli, stanęły w oknie i obser- 93 wowały ożywiony ruch jarmarczny miasteczka. W pewnej chwili Angielka uniosła się na palcach i rzekła do przyjaciółki: - Roseto, czy widzisz tego oficera? - Tak. To huzar. - Znasz go? - Skądże znowu. Ale po mundurze poznaję, że to Francuz. Był to Mariano, który po drodze na zamek Rodrigandów za- witał do miasteczka. Widząc go w pięknym mundurze huzarskim, na ognistym rumaku, nikt nie przypuściłby, że ten młody czło- wiek należy do szajki rozbójników. Towarzyszył mu w odpo- wiedniej odległości służący, również rekrutujący się z bandy. Mariano jechał w kierunku hotelu, gdzie chciał wypocząć. Na uli- cy stał dosyć wysoki wózek z pomarańczami. Zamiast wymi- nąć, Mariano przesadził go na rumaku, jakby to była drobna, niewielka przeszkoda. - Brawo! - zawołała Roseta, klaszcząc w ręce. - Wspaniały jeździec - Angielka obrzuciła go wzrokiem pełnym podziwu. Mariano zatrzymawszy konia, spojrzał w okno, przy którym stały obie panie: - Widziałaś? - zapytała Amy, oblewając się rumieńcem. - Patrzył na ciebie. - Na mnie? Skądże znowu! To na ciebie zwrócił uwagę. - Co ty mówisz! Jesteś przecież taka piękna... - Ale ty jeszcze piękniejsza! Nie wierzysz mi? Gotowa jestem ci dowieść. - Ciekawe, w jaki sposób? - Urządzimy sąd polubowny. - Wspaniale! Ale kto będzie arbitrem? Chyba nie ten pan Alimpo, który nazywa mnie i donią, i senioritą, i miss!? - Oczywiście, nie on! Alimpo to poczciwy człowiek, ale na arbitra się nie nadaje, zwłaszcza że bez swojej Elviry nie wypowie żadnego sądu ani zdania. Ale jest ktoś na zamku, kto oceni sprawiedliwie. Nasz lekarz. - Dlaczego on ma być specjalistą od piękności, a nie od lekarstw, mikstur i maści? - zapytała Amy, marszcząc nos. Roseta odparła z uśmiechem: 94 - Lekarz może się znać nie tylko na medykamentach. Doktor Sternau... - Sternau? Przecież to niemieckie nazwisko. Opowiadałaś kie- dyś, że lekarzem waszym jest doktor Cielli. - Był nim, ale już nie jest. Wyobraź sobie, że ojciec mój ma odzyskać wzrok! - Niemożliwe! Ależ to byłoby szczęście! Opowiadaj, Roseto, opowiadaj! - Opowiem ci wszystko w powozie po drodze na zamek. Jedzie- my zaraz, nie chciałabym, aby ojciec się niecierpliwił. Po chwili panie zeszły, żeby wsiąść do powozu. Przed hotelem stały konie huzarów. Mariano wszedł do restauracji na lampkę wina. Siedział nad nią zamyślony, ma- jąc ciągle w pamięci parę niebieskich oczu, które zobaczył w oknie hotelu. Usłyszawszy odjeżdżający powóz, podszedł do okna. Ujrzał na drzwiczkach powozu herb, na którym wymalowana była złota korona hrabiowska w białym polu z literami R.S. pośrodku. Serce zabiło mu gwałtowniej. To było ucieleśnienie jego snów! Przywołał właściciela hotelu i zapytał: - Czyj to powóz? - Hrabiego Manuela Rodrigandy. - Rodrigandy? Cóż jednak oznacza litera S? - Hrabia nazywa się Manuel de Rodriganda y Sevilla. Właśnie wsiadła do powozu jego córka, hrabianka Roseta. - Ach tak. A kimże jest ta druga dama? - To jakaś obca pani. Pan Alimpo, rządca hrabiego, powiedział mi, że jest przyjaciółką hrabianki, Angielką, a jedzie w gościnę na zamek Rodrigandów. Mariano nie wiedział sam, na co patrzeć: czy na zawoalowaną twarz Angielki, czy na koronę, która dla niego była świętością. Panie właśnie odjeżdżały. Gospodarz wyszedł, aby je raz jeszcze pożeg- nać. Angielka popatrzyła w okno, w którym stał huzar. Konie ruszyły z kopyta. Mariano rzucił pieniądze gospodarzowi, wybiegł przed hotel i wskakując na konia zawołał: - Jedziemy! - Już? - jego towarzysza zaskoczył ten pośpiech. 95 Mariano nie powiedział ani słowa. Rzekomemu słudze nie pozostało więc nic innego jak pocwałować za panem. Mariano zacinał konia batem tak długo, dopóki nie zobaczył przed sobą hrabiowskiego powozu. Jechał teraz ostrym kłusem. Uspokoił się nieco, mógł zebrać myśli. A może to tylko przygodne spotkanie? Przecież z pewnością niejedna rodzina ma w herbie litery R.S. Dlaczego pędzi za powozem? Rodriganda jest przecież i tak celem jego wyprawy, więc prędzej czy później zobaczy obie panie. Zwolnił biegu. Powóz zaczął mu znikać z oczu. Nagle usłyszał dwa następujące po sobie strzały. Na zakręcie drogi ukazały się obłoki dymu. Czyżby ktoś strzelał do powozu? Kilkakrotnie spiął konia ostrogami i popędził jak szalony. Po chwili był na miejscu