ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

- Poczekaj na zewnątrz, ty... - powiedział w końcu Shahid. Strapper był uszczęśliwiony, że zdołał się stamtąd wydostać. Shahid objął brata. Chili przytulił go i ucałował. - Dzięki, uratowałeś mi dziś tyłek. - Pod wrażeniem? Popisowe wejście, a raczej zejście po schodach, co? Tylko kto mi uwierzy? Trzeba to było sfilmować. - Nóż był bezbłędny. - Prawda? Ale powinienem był utrzeć mu nim nosa albo chociaż wyciąć tam swoje inicjały - miejsca było dosyć - tak żeby nie zapomniał mnie do końca życia. Jak się czujesz? - Wszystko mnie boli. - Nic dziwnego. - Wybierasz się gdzieś? - zapytał Shahid. Chili przytaknął. - Ze Strapperem? - Tak. - Po tym, co zrobił? Chili wzruszył ramionami. - Tylko dzisiaj. Porozmawiasz z mamą w moim imieniu? - O czym? - Przekażesz jej, że u mnie wszystko w porządku? Że się leczę. No wiesz. - Wiem. - Daj rękę, bracie. Nareszcie zostali sami. Nie mieli apetytu. W milczeniu zajęli się rozpakowywaniem i zbieraniem z podłogi porozrzucanych książek oraz ustawianiem ich na półkach. Uprzątnęli bałagan, starli kurz z mebli, odkurzyli dywan. Przywrócenie choćby pozorów porządku zabrało im kilka godzin, ale ten wysiłek wywarł na nich zbawienny wpływ. Dodając sobie nawzajem otuchy spojrzeniami i uśmiechem, uspokoili się oboje. Zanim jeszcze skończyli, Shahid poszedł do kuchni po butelkę wody. W umieszczonym wysoko nad zlewem oknie zobaczył Hata stukającego monetą w szybę. Chciał zawołać Deedee, ale uznał, że miała już dość wstrząsających przeżyć jak na jeden dzień. Kiedy sprzątali, była bliska zaśnięcia na stojąco, jednak natychmiast jej oczy gwałtownie się otwierały i rozglądały wokół z przerażeniem. Z kuchennej szuflady wyjął długi nóż. Wdrapał się na suszarkę i uchylił okienko. Po drugiej stronie podskakiwał Hat, próbując porozumieć się z nim przez tę szparę. - Wysłuchasz tego, co mam ci do powiedzenia? - Po co? - Shahid, proszę. Shahid zszedł i zamknął drzwi do kuchni, żeby Deedee go nie usłyszała. - Dlaczego miałbym ci zaufać? - zapytał Hata. - Przepraszam. Próbuję ci powiedzieć, jak bardzo jest mi przykro z powodu tego, co się stało. - Ach tak. - Shahid próbował zamknąć okno. - Ależ tak, tak! - krzyczał Hat. - Wysłuchaj mnie, proszę! Nie ma ze mną nikogo, jestem sam! - Tak naprawdę Shahid nie chciał rezygnować z przyjaźni Hata. Otworzył okno trochę szerzej, ale wycelował w niego ostrze noża. Hat mówił dalej: - Ponieważ Allah jest Bogiem wybaczającym i pełnym miłosierdzia, swoim bliźnim chcę okazywać tylko miłość i troskę. Wstyd mi za to, co zrobili. - Dlaczego? - Nieważne, czym zawiniłeś, ja nie miałem prawa cię potępiać. To może zrobić tylko Bóg. Źle postąpiłem, że przyjąłem wobec ciebie postawę oskarżycielską, tak jakbym sam nigdy nie zrobił nic złego. Mam nadzieję, że mimo to nie odwrócisz się od Allaha. - Prawdę mówiąc, Hat... - Tak? - ...mam już szczerze dość wysłuchiwania czyichś rozkazów, wszystko jedno, Chada, Riaza czy samego Boga. Nie pozwolę się ograniczać, kiedy wokół jest jeszcze tyle do poznania, odkrycia, przeczytania. A co do ciebie... - Do mnie? - Chciałeś przecież studiować księgowość. Będziesz bardzo żałował, jeśli się nie dostaniesz. - Shahid czuł, że Hat w ciemnościach słucha go z uwagą. - Bracie, przecież życie nie może składać się li tylko z psucia sobie oczu nad jedną starą księgą? Czy sprawy ludzi z krwi i kości, sprawy pomiędzy kobietą a mężczyzną, nie są ciekawsze od wszystkiego, co Bóg może zrobić w pojedynkę? - Nie zgadzam się - zaprotestował Hat. - Ale rozumiem twój punkt widzenia. Powiedziałem ci już wszystko, co chciałem. - Zeskoczył na ziemię i zaczął przedzierać się przez krzaki. - Dokąd się wybierasz? - zawołał za nim Shahid. - Do raju! - Dziś w nocy? - Trzeba rozwiązać jeszcze jedną kwestię. - Jaką? Hat zatrzymał się i wzruszył ramionami. - Chciałbym ci coś dać - powiedział Shahid. - Zaczekasz moment? Przyniósł oberżynę z kieszeni płaszcza, wytłumaczył, w jaki sposób wszedł w jej posiadanie i zawinąwszy warzywo w kawałek gazety, upuścił je przez okno do rąk Hata. - Czy mógłbym wpaść do restauracji któregoś dnia? Żeby z tobą pogadać? - zapytał Shahid. - Nie sprawi ci to kłopotu? - Jasne, przyjdź, kiedy tylko chcesz. I proszę, wybacz mi - powiedział Hat z ulicy. - Wybacz nam wszystkim i niech Bóg nam wybaczy! - Na pewno! - odkrzyknął mu Shahid i patrzył za Hatem tak długo, aż ten całkiem zniknął mu z oczu. Shahid i Deedee usiedli wreszcie do stołu i zjedli trochę makaronu. Wypili dwie butelki wina i zdecydowali się pójść do łóżka. Shahid był w triumfalnym nastroju, czuł się tak, jakby kamień spadł mu z serca; pomimo wszystko udało mu się wyjść z opresji obronną ręką, a w dodatku nigdy wcześniej nie zdobył naraz tak wielu różnorodnych doświadczeń. Jednak Deedee ciągle była niespokojna i nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Powiedziała, że trwoży się jej ciało, a nie umysł, ale z pewnością nie będzie mogła zasnąć. Przez chwilę oglądali telewizję; potem zaproponował, żeby przed snem wybrali się jeszcze na mały spacer. Może na zewnątrz uda im się trochę porozmawiać. Było już bardzo późno. Opatuleni po same uszy dla ochrony przed lodowatym wiatrem, wspierając się na sobie nawzajem, wyglądali jak para wiekowych inwalidów. Planowali pójść do parku i pospacerować pośród drzew, ale gdy tam dotarli, usłyszeli syreny. W oddali ulicą pędziła karetka, zupełnie nie zważając na czerwone światła. Za nią jechały wozy strażackie i policyjne. Słup dymu unosił się w powietrzu. Przechadzali się skrajem parku, szukając spokojnego zakątka