ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Nie ciekawsze, ale łatwiejsze do oceny i dlatego bardziej pouczające są fotografie grupowe z owych czasów. Zdumiewające, o ileż piękniejsze i bardziej dziewicze były stroje ślubne, kiedy podpisywano traktat w Rapallo. Matzerath na ślubnym zdjęciu ma jeszcze sztywny kołnierzyk. Wygląda dobrze, elegancko, niemal intelektualnie. Prawą nogę wysuwa naprzód, chciałby pewnie wyglądać jak ówczesny aktor filmowy, na przykład Harry Liedtke. Noszono się wówczas krótko. Dziewicza suknia mojej dziewiczej mamy, biała plisowana spódniczka z tysiącem fałd, sięga ledwie za kolana, ukazuje jej zgrabne nogi z delikatnymi stopkami baletnicy w białych pantoflach na klamerki. Na innych odbitkach cisną się wszyscy goście weselni. Wśród ubranych z miejska i pozujących do fotografii postaci prowincjonalną surowością i budzącą zaufanie niepewnością wyróżniają się stale babka Anna i jej nawiedzony brat Wincenty. Jan Broński, który przecież, podobnie jak moja mama, wywodzi się z tych samych kartoflisk co jego ciotka i oddany Najświętszej Pa- nience ojciec, potrafi ukryć chłopskie, kaszubskie pochodzenie pod odświętną elegancją polskiego referendarza. Choć stoi drobny i zagrożony wśród ludzi zdrowych i rozsiadłych, jego niezwykłe oczy, niemal kobieca regularność rysów stanowią, mimo że stanął z boku, centrum każdej fotografii. Już od dłuższego czasu przyglądam się grupie, którą sfotografowano wkrótce po weselu. Muszę sięgnąć po bębenek i przed matowym, brązowawym czworobokiem, uderzając pałeczkami w polakierowaną blachę, spróbować ożywić widoczną na kartonie trzyosobową konstelację. Okazja do tego zdjęcia nadarzyła się na rogu Magdeburskiej i Poligonowej koło polskiego domu akademickiego, a wiec w mieszkaniu Brońskich, bo w głębi widać zalany słońcem, do połowy opleciony pnącą fasolą balkon, taki jakie były przyklejone tylko do mieszkań polskiego osiedla. Mama siedzi, Matzerath i Jan Broński stoją. Ale jak ona siedzi i jak ci dwaj stoją! Przez jakiś czas byłem na tyle głupi, że szkolnym cyrklem, który Bruno musiał mi kupić, linijką i ekierką chciałem wymierzyć konstrukcję tego triumwiratu - bo mama z powodzeniem zastępowała mężczyznę. Kąt nachylenia szyi, trójkąt o nierównych ramionach, doszło do przesunięć równoległych, do wprowadzonej siłą kongruencji, do zataczanych cyrklem kół, które przecinały się znacząco poza zdjęciem, a więc w zieleni pnącej fasoli i dawały punkt, bo szukałem punktu, wierząc w punkt, łaknąc punktu, dążyłem do punktu oparcia, punktu wyjścia, jeśli nawet nie punktu widzenia. Nic nie wyszło z tych dyletanckich pomiarów prócz maleńkich, a jednak dokuczliwych dziurek, które wyryłem ostrzem cyrkla w najważniejszych miejscach tego drogocennego zdjęcia. Cóż jest nadzwyczajnego w tej odbitce? Co popychało mnie do szukania, a nawet, jeśli komuś tak się podoba, znajdywania w tym czworoboku matematycznych i, dosyć to śmieszne, kosmicznych związków? Troje ludzi: siedząca kobieta, dwaj stojący mężczyźni. Ona ciemnowłosa z wodną ondulacją, kędzierzawa blond czupryna Matzeratha, za- czesane do tyłu kasztanowate włosy Jana. Wszyscy troje uśmiechają się: Matzerath szerzej niż Jan Broński, obaj razem odsłaniając górne zęby pięciokrotnie szerzej niż mama, która tylko w kącikach ust ma ślad uśmiechu, w oczach nic. Matzerath trzyma lewą dłoń na prawym ramieniu mamy; Jan poprzestaje na przelotnym praworęcznym obciążeniu oparcia krzesła. Ona, kolanami zwrócona w prawo, od bioder w górę siedząca frontalnie, trzyma na podołku zeszyt, który przez długi czas brałem za jeden z albumów ze znaczkami Brońskiego, potem za żurnal, wreszcie za kolekcje podobizn sławnych aktorów filmowych dołączanych do pudełek z papierosami. Dłonie mamy sprawiają wrażenie, jakby chciały przewracać kartki, gdy tylko klisza się naświetli, gdy tylko zdjęcie zostanie zrobione. Wszyscy troje wydają się szczęśliwi, pogodzeni ze sobą, uodpornieni na tego rodzaju niespodzianki, do jakich dochodzi tylko wtedy, kiedy jeden z partnerów trójprzymierza zaczyna mieć sekrety albo od początku coś ukrywa. Stanowiąc całość zależni są od czwartej osoby, mianowicie żony Jana, Jadwigi Brońskiej z domu Lemke, która być może już wtedy chodziła w ciąży z narodzonym później Stefanem, jedynie o tyle, że musi ona skierować aparat fotograficzny na tych troje i na szczęście tych trojga, aby to potrójne szczęście utrwaliło się przynajmniej na fotografii. Wyrwałem z albumu inne czworoboki i porównywałem z tym właśnie. Zdjęcia, na których widać było albo mamę z Matzerathem, albo mamę z Janem Brońskim. Na żadnym z tych zdjęć nieuniknione, ostateczne rozwiązanie nie ujawnia się tak wyraziście jak w scenie balkonowej. Jan i mama na jednej kliszy: pachnie tu tragizmem, poszukiwaniem złota i przesadą, która staje się przesytem, przesytem, który towarzyszy przesadzie. Matzerath u boku mamy: sączy tu się weekendowa potencja, smażą się sznycle po wiedeńsku, zrzędzi się tu trochę przed i ziewa po obiedzie, przed pójściem spać opowiada się kawały albo straszy wymiarem podatków, żeby małżeństwo miało duchowe zaplecze. Wolę jednak tę sfotografowaną nudę od gorszącej migawki z lat późniejszych, która ukazuje mamę na kolanach Jana Brońskiego na tle Lasów Oliwskich nie opodal Doliny Radości. Owo plugastwo - ręka Jana znika pod sukienką mamy - chwyta tylko zaślepioną namiętność nieszczęśliwej, od pierwszego dnia małżeństwa mamy z Matzerathem wiarołomnej pary, której tutaj, jak przypuszczam, Matzerath posłużył za zobojętniałego fotografa. Nie ma tu ani śladu tego oponowania, powściągliwie świadomych gestów sceny balkonowej, które prawdopodobnie tylko wtedy były możliwe, gdy obaj mężczyźni stawali za plecami mamy bądź obok niej, albo leżeli u jej stóp, jak w morskim piasku na plaży w Stogach; patrz zdjęcie