ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

– Tak jest – powiedział astronauta. – Skontaktujemy się z kopułą, kiedy będziemy gotowi do drogi. – Bardzo dobrze. Ilona powoli wstała z fotela po prawej stronie i przeciągnęła się niczym kotka. – Zawołajcie mnie, kiedy przyjdzie kolej na premiera Izraela. Waterman zaśmiał się i sięgnął, aby wyłączyć radio. – Jeszcze jedno pytanie – głos Li sprawił, że wszyscy zamarli bez ruchu. – Jak się czujecie? Spoglądając na zmęczone, wychudłe twarze swych towarzyszy, Jamie odpowiedział: – Cokolwiek to jest, wszyscy to złapaliśmy. Bóle, osłabienie – bardzo nas to przyhamowuje. – Postanowiłem, że wyślę pod kopułę doktor Yang. Przybędzie za kilka godzin, żeby pomagać doktorowi Reedowi. Koniecznie musicie wrócić do bazy w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, żeby uzyskać opiekę lekarską. – Ale co to jest? – spytał Jamie. – Co nam jest? Przez dłuższą chwilę z głośnika dobiegały tylko słabe trzaski zakłóceń. Wreszcie Li powiedział: – Jeszcze nie wiemy. Ale w związku z pogorszeniem waszego zdrowia, bardzo pilną sprawą jest to, żebyście szybko dotarli pod kopułę i uzyskali pomoc lekarską. Tak szybko, jak tylko zdołacie. Jamie chciał już zapytać, co by się stało, gdyby nie udało im się dotrzeć do bazy w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, ale ugryzł się w język. Tak naprawdę, nie chciał znać odpowiedzi. Ziemia WASZYNGTON: Gdy tylko z pokoju wyszedł ostatni członek ekipy telewizyjnej, uśmiech wiceprezydent od razu zniknął. Tłum przedstawicieli mediów, tłoczących się w biurze wiceprezydent, nie stanowił czegoś nadzwyczajnego, ale to był przecież bardzo nadzwyczajny dzień. Konferencja prasowa prosto z Marsa. A ten cholerny Indianin wykręcił się ze swojej części umowy. Spojrzała na dwóch swoich asystentów, którzy zostali w pokoju. Jej doradczyni medialna stała przy niewielkiej szafce, służącej jako barek. Z kolei Harvey Todd, doradca do spraw nauki i technologii, niespokojnie przechadzał się pod oknami, na które zasunięto kotary. Musiał się nieźle zdenerwować, pomyślała. Podniosła się z niewielkiej sofy, na której siedziała podczas rozmów z reporterami i ruszyła do biurka. To było małe, misternie wymodelowane biurko z ciemnego, połyskującego różanego drewna, pięknie dopasowane proporcjami do drobnej pani wiceprezydent. Doradczyni medialna podała jej kieliszek zimnej wódki z sokiem cytrynowym, a ona usiadła za biurkiem, na bordowym, obrotowym krześle. Upiła mały łyk lodowato zimnego drinka, a potem zapytała Todda: – No i co? Wyglądał na zaskoczonego. Był niewysokim, nerwowym człowiekiem i choć dopiero niedawno skończył trzydziestkę, przerzedzały mu się już włosy. Wyglądał na mięczaka, jednak w rzeczywistości ostrością dorównywał brzytwie. Ukończył nauki polityczne i zarządzanie na Princeton, a z pisarzy najwyżej cenił Nicola Machiavellego. Z trudem przełknął ślinę i spróbował się uśmiechnąć. – Tak sobie myślę, że ta konferencja przebiegła bardzo dobrze, prawda? – nieco rozpaczliwie spytał doradczyni medialnej. Przytaknęła, ale bez uśmiechu. – Ten cholerny Indianin nie powiedział nawet słowa poparcia dla mnie – warknęła wiceprezydent. – Specjalnie dla niego wyrwałam się ze swoim oświadczeniem, a on tylko gadał o tych pierdolonych Marsjanach, – Cóż, on jest naukowcem... – Gówno prawda! Doradczyni medialna siedziała teraz na sofie, którą opuściła jej szefowa, sztywno założyła nogę na nogę. – Mamy jego pisemne oświadczenie – oznajmiła. – Możemy je ogłosić, kiedy tylko pani będzie chciała. – Powinien powiedzieć, że będzie mnie popierał – wiceprezydent uparcie obstawała przy swoim. – Nie jestem pewien, czy akurat teraz była odpowiednia chwila, aby wygłaszać takie oświadczenie – nieśmiało wtrącił Todd, palcem wskazującym drapiąc swój okrągły podbródek. – Czego do diabła uczyli cię w tym Princeton? – krzyknęła wiceprezydent. – Jaka chwila mogłaby być lepsza od tej, niż kiedy cały jebany świat oglądał transmisję? Poparcie prosto z Marsa, na litość boską! Co innego mogłoby zrobić większe wrażenie na wyborcach, ty imbecylu o papkowatym mózgu? Todd usiłował wytrzymać wściekłe spojrzenie szefowej, ale nie zdołał. Odwrócił wzrok i skupił go na malowidle, którym kazał ozdobić biuro: oryginalny obraz Bonestella, z wyobrażeniem kosmosu. Doradczyni ruszyła w stronę barku. – Myślę, że będzie lepsza chwila na to, żeby ogłosił swoje poparcie – powiedziała, wlewając burbona do szklanki pełnej kostek lodu. – Myślisz? – Lepsza chwila nastąpi, kiedy wylądują z powrotem na Ziemi. Wszyscy będą to oglądać. I nie będzie pani musiała walczyć z Marsjanami o uwagę mediów. Wściekły grymas na twarzy wiceprezydent złagodniał, zmieniając się w zamyślenie. Upiła łyk swojego drinka. Todd spojrzał na doradczynię ze szczerą wdzięcznością. Uśmiechnęła się do niego i wyszeptała: – Jesteś teraz moim dłużnikiem. Sol 38: Popołudnie – I co, nie mówiłem? – sapnął Connors. – Lekki jak piórko. Astronauta i Jamie usuwali łopatami czerwony piach, który zgromadził się z boku łazika. Waterman pomyślał, iż ów pył jest tak lekki, że po prostu mogli włączyć elektryczne silniki i koła przeszłyby przez niego jak przez masło. Ale Pete nalegał, by nie ryzykowali bez potrzeby. Zatem obaj kopali, pomimo zmęczenia, bólu rwącego im ramiona i nogi, mimo narastających mdłości, które przelewały się przez wnętrzności Jamiego gorącymi, ohydnymi falami. Poranna mgła znikła niemal zupełnie, jeszcze tylko kilka falujących pasm kłębiło się tam, gdzie nie sięgały promienie słońca. Piętrzyły się nad nimi klify, wielkie, szorstkie ściany, przysłaniające pół nieba i biegnące za horyzont, zarówno z lewej, jak i z prawej strony. Pomarańczowe smugi porostów na tle czerwonych skał były znakomicie widoczne. Jamie zastanawiał się, czy ich znajdujące się niżej kolonie mają jakiś sposób usuwania z siebie pyłu, który pokrywał teraz dno kanionu na głębokość kilku cali. Nie będziemy tutaj na tyle długo, aby to sprawdzić. I nie mamy zdalnie sterowanej kamery, żeby to oglądała za nas. Cholera. Piach, w który wbili łopaty, uniósł się tumanami, przedziwnie miękkimi, wolno płynącymi obłokami, które sennie dryfowały na wietrze, łagodnie wiejącym w kanionie. Jamie zobaczył, że skafander Connorsa umazany jest rdzawym pyłem niemal po pachy