ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

— Oto, kto będzie panu od tej chwili wydawał rozkazy! Billot wskazał komendantowi dwie czarne, stłoczone, krzyczące kolumny pochodu, wijącego się jak wąż przez nadbrzeżne bulwary. Widać było jedynie jego głowę i część tułowia, reszta ginęła wśród zaułków. Olśniewająca łuska połyskiwała wzdłuż całego cielska. Były to owe dwa zbrojne oddziały, którym Billot wyznaczył jako miejsce spotkania plac Bastylii. Jeden kroczył pod dowództwem Marata, drugi — Gonchona. Posuwały się naprzód z obu stron, potrząsając w powietrzu bronią i wznosząc ogłuszające okrzyki. De Launay zbladł na ten widok i podniósł swą laskę do góry. — Do dział! — zawołał. Następnie zbliżył się do Billota, grożąc mur — Nędzniku! Przyszedłeś tu pod płaszczykiem parlamentarza, podczas gdy tamci idą do szturmu. Zasłużyłeś na śmierć! Billot zauważył jego ruch i błyskawicznie chwycił komendanta za kołnierz i za pas. — A ty — zawołał — zasługujesz na to, abym cię wyrzucił poza mury i żebyś sobie pogruchotał wszystkie gnaty… ale ja mam inny sposób na ciebie! W tej samej chwili powietrze przeszył, niczym straszliwy huragan, krzyk całego tłumu. Na tarasie ukazał się de Losme, major twierdzy. — Na miły Bóg! — zawołał do Billota. — Pokaż się pan… ci ludzie myślą, że się panu stało coś złego i domagają się pańskiego powrotu! Istotnie — imię Billota, puszczone w obieg przez Pitou, górowało ponad wszystkimi okrzykami Billot puścił komendanta, który schował swoją szpadę do pochwy. Pomiędzy tymi trzema ludźmi zapanowała chwila milczenia i wahania. Z tłumu rozległy się okrzyki pełne pogróżek i nawołujące do zemsty. — Niechże pan się pokaże! — odezwał się wreszcie de Launay. — Te okrzyki bynajmniej nie budzą we mnie strachu, chcę jedynie, by wiedziano, że dotrzymuję swego słowa honoru. Wtedy Billot wysunął głowę przez otwór w strzelnicy, dał znak ręką. Tłum zaś odpowiedział burzą oklasków. Ten syn ludu był jak gdyby symbolem rewolucji, która w jego osobie ukazała się naraz na murach Bastylii, bowiem pierwszy stanął na nich jako zwycięzca. — A więc, mój panie — rzekł de Launay — wszystko pomiędzy nami jest skończone. Nie ma pan tu nic więcej do roboty. Proszę zejść na dół. Wołają pana! Billot zrozumiał powody powściągliwości ze strony człowieka, w którego władzy się znajdował, i zszedł na dół tymi samymi schodami, którymi tu wszedł. Komendant twierdzy szedł za nim. Major został na swoim stanowisku. Przed odejściem komendant szeptem wydał jakieś rozkazy. Było rzeczą oczywistą,, że jedynym pragnieniem pana de Launaya było, by jego parlamentarz czym prędzej stał się jego przeciwnikiem. Billot przemierzył dziedziniec nie wyrzekłszy ani słowa. Widział kanonierów, jak stali przy swych działach z dymiącymi lontami. Billot zatrzymał się przed nimi. — Przyjaciele! Pamiętajcie, że przyszedłem tu do waszego komendanta proponując mu uniknięcie rozlewu krwi — a on mi odmówił. — W imieniu króla — krzyknął de Launay tupnąwszy nogą — rozkazuję ci wyjść! — Miej się na ostrożności, mój panie — odparł Billot. — Każesz mi wyjść w imieniu króla, ale ja tu wrócę w imieniu ludu! Następnie Billot zwrócił się do Szwajcarów, stojących na warcie: — Powiedzcie mi! Po czyjej wy jesteście stronie? Szwajcarzy nie odpowiedzieli. Komendant wskazał mu palcem żelazną furtkę. Billot chciał spróbować po raz ostatni. — Panie! — zwrócił się do komendanta. — Zaklinam cię w imię narodu, w imię pańskich braci! — Moich braci! Nazywasz moimi braćmi tych, co tu krzyczą: „Precz z Bastylii! Śmierć komendantowi!” Są to być może twoi bracia, ale z całą pewnością nie moi! — A więc… w imię ludzkości! — Ludzkości? Jakim prawem przychodzicie tu, w sto tysięcy ludzi, by poderżnąć gardła nieszczęsnym stu żołnierzom, którzy znajdują się w tej twierdzy? — Poddając ludowi Bastylię, ocalisz ich życie! — I stracę swój honor. Billot umilkł. Argumenty tego żołnierza były nieodparte. Zwrócił się jeszcze raz do Szwajcarów i pozostałych żołnierzy: — Przyjaciele! Poddajcie się! Macie jeszcze czas! Za dziesięć minut będzie już za późno! — Jeżeli natychmiast nie wyjdziesz stąd — wołał z kolei de Launay — daję słowo honoru, że każę cię rozstrzelać! Billot zatrzymał się na chwilę, skrzyżował na piersi ręce na dowód pogardy dla słów, które były do niego skierowane, po raz ostatni zmierzył się spojrzeniem z Launayem i wyszedł. XVII BASTYLIA Rozgorączkowany i pełen podniecenia tłum czekał na placu pod palącymi promieniami lipcowego słońca. Idący pod dowództwem Gonchona połączyli się z szeregami, którym przewodził Marat. Dzielnica Świętego Antoniego poznała i powitała bratnią dzielnicę Saint–Marceau. Kiedy ujrzano Billota, krzyki wzmogły się. — I cóż? — zapytał Gonchon, zbliżając się do niego. — Ha! To mocny człowiek! — odpowiedział Billot. — Co chcecie przez to powiedzieć? — Że jest zawzięty. — Nie chce poddać Bastylii? — Nie chce. — I woli raczej oblężenie? — Tak. — I sądzicie, że długo potrafi je wytrzymać? — Aż zginie. — A więc dobrze. Będzie miał, czego chce. Zginie! — Ale ilu ludzi my stracimy? — odparł Billot, mając poważne wątpliwości, czy Bóg obdarzył go tym prawem, które sobie uzurpują generałowie, królowie i cesarze, a mianowicie: prawem do szafowania ludzką krwią. — Cóż począć? Widocznie jest za dużo ludzi na świecie, skoro jest za mało chleba nawet dla połowy ludności! Czy nie mam racji, moi przyjaciele? — zwrócił się Gonchon do otaczającego go tłumu. — Tak! Dobrze mówisz! — odpowiedziały mu liczne głosy, — A rowy forteczne? — zapytał Billot. — Wystarczy, jeżeli wypełnią się tylko w jednym miejscu — odpowiedział Gonchon. — Obliczyłem, że połową naszych ludzi zapełnimy je aż po same brzegi… prawda? — Tak! tak! Wystarczy! — znów odpowiedział tłum z takim samym jak poprzednio zapałem. — A więc dobrze! Niech tak będzie! — odrzekł w przygnębieniu Billot. W tej samej chwili na tarasie fortecy ukazał się Launay, a wraz z nim major de Losme i dwaj czy trzej oficerowie. — No! Zaczynaj! — zawołał do niego Gonchon. Komendant Bastylii odwrócił się tyłem do niego, nie odpowiadając na zaczepkę. Gonchon, który zapewne zniósłby pogróżki, nie mógł ścierpieć tej obrazy. Szybko przyłożył karabin do ramienia i jeden z towarzyszących komendantowi ludzi padł trafiony kulą