Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
(Inteligentny biedak jest świetnym ma- teriałem na potencjalnego samobójcę albo na przyszłego bojownika światowej rewolucji. Albo na obu naraz). Nie wolno mu się skarżyć. Nic nie da płacz, narzekanie czy współczucie. Nie warto rozczulać się nad sobą ani nad innymi. Trzeba być bezlitosnym dla wszystkich. To wymaga treningu, ale jest osiągalne. Dadzą człowiekowi w dupę, parę razy kopną go w jaja i nauczy się, że powinien być trochę bardziej twardy. Iść zawsze do przodu ijakoś sobie radzić. Nie ma innej możliwości. No bo jak żyć inaczej? Itak nam leciało. Ja miałem swoje zajęcie z puszkami, a Meksykanin stawał się coraz większym ezoterykiem. Najbardziej fascynowało go morze. Czasem wieczorami wychodziliśmy na taras, siadaliśmy na murku i wtedy mówił mi, że musi nauczyć się przechwytywać energię nad brzegiem oceanu (nigdy nie używał słowa morze, ludzie z kontynentu patrzą na wszystko w innej skali). To duża różnica, czy przyjmuje się dary Kosmosu na szczytach skalistych gór czy nad ciepłą, niebieską i bezkresną płaszczyzną Morza Karaibskiego. Wreszcie wyjechał, żeby spędzić kilka dni na plaży. Chyba wynajął sobie jakiś domek w Santa Maria. Powiedział mi, że potrzebuje trochę postu i medytacji na plaży wjakimś ustronnym miejscu, gdzie nikt mu nie będzie przeszkadzał. W ogóle nie dyskutowałem z nim o tym, powiedziałem mu tylko: Rób, co chcesz, ale wykitujesz na tym swoim chlebie i ziółkach. Zanim wyjedziesz, zjedz coś porządnego. Naprawdę nie lubisz ryżu z fasolą? Uśmiechnął się pobłażliwie, uścisnął mi rękę i poszedł. Wrócił po czterech dniach. Przyprowadził bardzo fajną i wesołą Mulatkę o idealnym ciele. Mówiła, że ma szesnaście lat, ale wyglądała na dużo bardziej doświadczoną. Oho, koniec z ezoteryzmem pomyślałem. I rzeczywiście. Dziewczyna nazywała się Grace. Dopiero później przyznała się, że tak naprawdę ma na imię Greis, a nie Grace. Pokazała mi swój dowód osobisty, który zawsze nosiła przy sobie, bo u nas policja dwadzieścia razy na dzień żąda go od czarnych, zwłaszcza gdy wyglądają na kurwiszonów. Facet przyniósł torbę, a w niej były dwie butelki rumu, ser, czekolada i kilka puszek szynki konserwowej. Skończyło się wyciszanie, ziółka i żytni chleb. Grace poszukała jakiejś salsy w radiu, otworzyliśmy butelkę rumu i po godzinie wszyscy troje byliśmy w wyśmienitych humorach. Grace tańczyła ze mną i coraz bardziej rozwiązywał się jej język. W pewnym momencie szepnęła mi do ucha: Ach, gdyby ten dureń ożenił się ze mną i zabrał mnie stąd jak najszybciej... Przedtem poprosiła mnie, żebym jej przygotowałjakąś kanapkę z szynką i serem. Sama nie chciała tego zrobić, bo facet mógłby pomyśleć, że jestem interesowna, aja naprawdę umieram z głodu. Dziewczyno, nie gadaj. Jak możesz wyjść za tego idiotę? Nie widzisz, że to jakiś niedorobiony półgłówek? Wiem, on nawet nie urnie się pieprzyć, ale go uczę. Najgorsze, że ma strasznie małego ptaszka. Prawie go nie czuję. Ale to nieważne. Grunt, że się ze mną ożeni. Już mi to obiecał. On się naprawdę zakochał! On? Niemożliwe! Jak ty to zrobiłaś? Mam parę sposobów, żeby facet oszalał. Dałam mu wsadzić w każdą dziurę. Swoją drogą ja zawsze gdy zobaczę kutasa, to dostaję bzika. Strasznie mi się podobają kutasy, może nie wszystkie, ten jego na przyldad nie bardzo, ale robię to przez rozum. Skończyliśmy butelkę i wtedy Grace zaproponowała, żebyśmy poszli do niej do domu. Przedstawi nas swoj ej matce, zaprosi jeszcze jakąś przyjaciółkę, a wracając, dokupimy trochę jedzenia i picia na wieczor. Grace mieszkała niedaleko. Na ulicy Industria, w takim niezbyt dużym domu. Jej mieszkanie było jeszcze mniejsze od mojego: malutki pokoik, trzy na cztery, wszędzie pełno gratów i gipsowych figurek. Po drewnianej drabinie wchodziło się na antresolę, gdzie była zaimprowizowana sypialnia Grace i jej matki: grubej i dobrodusznej Murzynki, która pracowała w pizzerii i przyjęła nas, jakbyśmy byli autentycznymi VIPami. Meksykanin przykleił się do Grace i nie dawał jej spokoju. Cały czas obłapywał ją jak ośmiornica. Wpieprzają mnie takie palanty. Ale cóż zrobić? Niestety, na świecie palantów jest od cholery. Wreszcie Grace udało się na chwilę odczepić od zaślinionego Meksykanina. Przeszła po kilku sąsiednich mieszkaniach. Od czasu do czasu wołała mnie, żebym się pokazał w drzwiach. Jej przyjaciółki patrzyły na ninie, coś tam szeptały między sobą lecz w końcu żadna do mnie nie podeszła. Kurwa, nie jestem aż taki brzydki, więc nie wiem, co się stało. Postanowiliśmy wrócić do mnie, choć ta gruba matka Grace proponowała Meksykaninowi, że może zjej córką przenocować u niej: Gdybyście chcieli tu zostać, to bardzo proszę. Ja się przeniosę obok, do mojej kumy, więc będzie wam wygodnie. Stara miała tylko jeden cel: za wszelką cenę chciała wysłać Grace do Meksyku, choćby do burdelu, a potem siąść spokojnie w domu i czekać na dolary. Jestem pewien, że po naszym wyjściu złożyła ofiarę ubranej na żółto Ochńn, która drwiącym wzrokiem przyglądała się nam z kąta, zawsze gotowa, by przy takich okazjach pomagać ludziom swą kurewskąwładzą. Kiedy byliśmy już na ulicy, Grace powiedziała: Jeśli chcesz sobie podymać, musisz znaleźć jakiegoś Murzyna, bo coś dzisiaj nie masz szczęścia do dziewczyn. Wtedy właśnie nadeszła jeszcze jedna jej przyjaciółka