ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Ja też zachowuję się cicho, a ponieważ wcześniej się onanizowałem — nie szczytuję zbyt szybko. Podczas orgazmu wydaje krótki, urywany krzyk niczym ptak i wbija mi zęby w kark. Dosyć mocno i boleśnie. Przez parę minut leży na mnie, dysząc ciężko, z głową na moim ramieniu, potem unosi ciało tak, że z niej wyskakuję; jej małe twarde sutki ocierają się o moją pierś. Zbliża usta do mojego ucha. — Wykorzystałam cię, Cameron — mruczy ledwo sły-szalnie. — Nie cenię swojej cnoty zbyt wysoko — odpowiadam szeptem. — William za dużo wypił i zasnął w najbardziej nieodpowiednim momencie. — Jestem zawsze do usług. — Hm. To nigdy się nie wydarzyło, dobrze? — Widziały nas tylko ściany. Całuje mnie, zarzuca na siebie szlafrok i znika bezszelestnie za drzwiami. Z pokoju obok dochodzi ciche chrapanie — to jeden ze współlokatorów. Poza kilkoma warstwami farby nie ma tu żadnej izolacji akustycznej, więc pewnie dlatego Yvonne zachowywała się tak cicho. Podnoszę głowę i spoglądam na podłogę, gdzie z tyłu za łóżkiem, zwinięty w swoim śpiworze, leży Andy, prawie zupełnie niewidoczny w cieniu. Dlatego ja również starałem się nie hałasować. — Andy? — szepczę, licząc na to, że spał przez cały czas. — Cholerny, pieprzony fuksiarz — mówi rzeczowym tonem. Opadam na poduszkę, śmiejąc się z cicha. Czuję krew na ramieniu, gdzie jej zęby przecięły mi skórę. Kolejny poranek, kolejne pytania, przesłuchania, pogawędki... Siedzę na szarym plastikowym krześle w brzydkim, bezbarwnym pokoju w towarzystwie McDunna i walijskiego policjanta, potężnego blondyna w obcisłym szarym garniturze, z szyją rugbisty, o zimnych stalowoszarych oczach. Jego olbrzymie dłonie leżą splecione na stole niczym góra mięsa i kości. Oczy McDunna zwężają się. Wydaje przez zęby swój charakterystyczny syczący dźwięk. — Co z twoimi oczami, Cameron? Przełykam ślinę, wzdycham głęboko i spoglądam mu w oczy. — Płakałem. Wygląda na zaskoczonego. Walijczyk ucieka spojrzeniem gdzieś w bok. — Płakałeś? — pyta McDunn. Jego duża ciemna twarz marszczy się gniewnie. Biorę głęboki oddech. Nie chcę się rozkleić. — Powiedzieliście, że Andy nie żyje. Andy Gould. Był moim najlepszym przyjacielem i... nie zabiłem go, do ciężkiej cholery, jasne? McDunn wpatruje się we mnie, chyba lekko zaskoczony. Walijczyk też nie spuszcza ze mnie oczu, jak gdyby za chwilę miał cisnąć moją głową niczym piłką do rugby. Biorę jeszcze jeden głęboki oddech, i jeszcze jeden. — Nie mogę przestać o nim myśleć, opłakuję go. W porządku? McDunn kiwa powoli głową. Ma nieobecny wzrok, jak gdyby nie zareagował na moje słowa, jak gdyby w ogóle ich nie słyszał. Walijczyk odchrząkuje i otwiera walizeczkę. Wyjmuje jakieś papiery i magnetofon. Podaje mi arkusz formatu A4. — Przeczytaj pan, co tu jest napisane. Czytam wpierw po cichu. Wygląda to na oświadczenie, jakie morderca złożył przez telefon po usmażeniu sir Rufusa. Pewnie skrajni nacjonaliści walijscy przyznali się do odpowiedzialności za to zabójstwo. — Jakim głosem? — pytam. — Michaela Caine’a, Johna Wayne’a, a może Toma Jonesa? — Na razie swoim własnym. Potem spróbujemy z walijskim akcentem — mówi ten o stalowych oczach. Uśmiecha się. Tak właśnie wyobrażam sobie uśmiech napastnika rugby, zanim odgryzie ci ucho. — Papierosa? — Dzięki. Sesja popołudniowa. Znów McDunn, który wyrasta na głównego specjalistę od Colleya. Zapala dla mnie papierosa, trzymając go w ustach. Dłonie już mi się tak bardzo nie trzęsą, więc to chyba nie jest konieczne, ale niech tam. Zaciągam się ze smakiem. Trochę się krztuszę, ale i tak mi smakuje. McDunn spogląda ze współczuciem. Naprawdę to doceniam. Znam ich metody pracy, wiem, jaką wagę przykładają do zbudowania więzi zaufania i tak dalej (odbieram to niemal jako komplement, że oszczędzili mi chwytu z dobrym gliniarzem i złym gliniarzem, chociaż może już tego nie stosują, bo wszyscy znają to z telewizji), ale obecność McDunna bardzo się liczy: on jest dla mnie łącznikiem z rzeczywistością, promykiem normalności w tym koszmarze. Usiłuję nie uzależniać się od niego za bardzo, ale to niełatwe. — A więc? — Siadam na szarym plastikowym krzesełku. Mam na sobie niebieską więzienną koszulę — bez kołnierzyka, rzecz jasna — i dżinsy, w których mnie przywieźli