ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

W godzinę potem jakość odbioru radiowego zaczęła się pogarszać wskutek silnych zakłóceń statycznych. Technicy łączności przeszli więc na pasmo krótszych fal, których odbiór był lepszy. Rychło potem, gdy grzmoty dalekiej burzy przesuwającej się na wschód, to znaczy tam, dokąd udała się ekspedycja, jęły cichnąć, odbiór nagle się urwał. Utratę łączności poprzedziło kilkanaście coraz silniejszych fadingów; najdziwniejsze było jednak jednoczesne pogorszenie się odbioru telewizyjnego, który przecież, jako przekazywany przez pozaatmosferycznego satelitę, nie był zależny od stanu jonosfery. O godzinie pierwszej łączność ustała całkowicie. Nikt z techników, ani nawet z fizyków, których wezwano na pomoc, nie rozumiał tego zjawiska. Wyglądało na to, jak gdyby ściana metalu osunęła się gdzieś w pustyni, oddzielając oddaloną o 170 kilometrów grupę od „Niezwyciężonego”. Rohan, który przez cały czas nie opuszczał astrogatora, dostrzegł jego niepokój. Jemu samemu wydał on się początkowo nieuzasadniony. Sądził, iż być może osobliwe własności ekranujące przejawia chmura burzowa, która szła właśnie tam, dokąd udała się ekspedycja. Fizycy jednak zapytani o możliwość powstania tak grubej warstwy zjonizowanego powietrza wyrażali wątpliwość. Gdy burza ucichła, a łączności nie udało się nawiązać, około szóstej, bezustannie ponawiając sygnały, na które nie było odpowiedzi, Horpach wysłał dwa aparaty zwiadowcze typu talerzy latających. Jeden z nich leciał kilkaset metrów nad pustynią, drugi zaś unosił się nad nim na wysokości czterech kilometrów, służąc pierwszemu za przekaźnik telewizyjny. Rohan, astrogator i Gralew z kilkunastu innymi ludźmi, wśród których byli także Ballmin i Sax, stali przed głównym ekranem sterowni, obserwując bezpośrednio to wszystko, co było w zasięgu widzenia pilota pierwszej maszyny. Poza strefą krętych, głębokim cieniem wypełnionych wąwozów otwierała się pustynia z jej nie kończącymi się szeregami wydm, pręgowanymi teraz czernią, gdyż słońce miało się właśnie ku zachodowi. W tym skośnym oświetleniu, nadającym krajobrazowi wygląd szczególnie ponury, z rzadka przepływały pod sunącą nisko maszyną niewielkie kratery, po brzegi wypełnione piaskiem. Niektóre widoczne były tylko dzięki centralnemu stożkowi od wieków wygasłego wulkanu. Teren z wolna się podnosił i stawał coraz bardziej urozmaicony. Spod fal piasku wyłaniały się wysokie grzędy skalne, tworząc system łańcuchów dziwacznie wyszczerbionych. Samotne maczugi skalne przypominały kadłuby zgruchotanych statków lub olbrzymie figury. Zbocza znaczyły ostre linie żlebów, wypełnionych stożkami ospowymi. Wreszcie piaski zniknęły na dobre, ustępując miejsca dzikiej krainie stromych skał i rumowisk. Gdzieniegdzie wiły się, z dala podobne do rzek, rowy tektonicznych pęknięć planetarnej skorupy. Krajobraz stawał się księżycowy, zarazem wystąpiło pierwsze pogorszenie odbioru telewizyjnego pod postacią drgań i urywającej się synchronizacji obrazu. Wysłano rozkaz zwiększenia mocy emisyjnej, ale poprawiło to widoczność nie na długo. Skały dotąd o barwie białawej przechodziły w coraz ciemniejsze. Spiętrzone granie, uciekające z pola widzenia, miały odcień brunatny, z jadowitym, metalicznym połyskiem; tu i ówdzie można było dostrzec plamy aksamitnej czerni, jakby tam, na nagim kamieniu, rosły gęste, lecz martwe zarośla. Wtem milcząca dotąd fonia pierwszej maszyny odezwała się. Pilot krzyknął, że słyszy dźwięk automatycznych nadajników pozycyjnych, w które zaopatrzony był czołowy pojazd ekspedycji. Stojący w sterowni słyszeli jednak tylko jego głos, słaby i jakby zanikający, którym zaczął wywoływać grupę Regnara. Słońce stało już zupełnie nisko. W jego krwawym świetle ukazała się na kursie maszyny czarna ściana, skłębiona na podobieństwo chmury, sięgającej od powierzchni skał do tysiąca metrów w górę. Wszystko, co znajdowało się za nią, było niewidoczne. Gdyby nie powolny, miarowy ruch kłębiastych wypiętrzeń tej miejscami atramentowej, miejscami świecącej metalicznie fioletowym szkarłatem czerni, można by ją wziąć za niezwykłą formację górską. W poziomych promieniach słońca otwierały się w niej pieczary, pełne niezrozumiałego, momentalnego lśnienia, jakby wirowały w nich zaciekle roje rozbłyskujących kryształków czarnego lodu. W pierwszej chwili patrzącym wydało się, że chmura sunie naprzeciw lecącej maszyny, ale było to złudzenie. To tylko latający talerz zbliżał się z jednakową szybkością do osobliwej przeszkody. — TL 4 do bazy. Czy mamy wejść nad chmurę, odbiór — rozległ się stłumiony głos pilota. Po ułamku sekundy astrogator odpowiedział: — Pierwszy do TL 4, zatrzymaj się przed chmurą! — TL 4 do bazy, stopuję — odpowiedział natychmiast pilot i Rohanowi zdawało się, że w jego słowach brzmiała ulga