Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Ale Elżbieta wiedziała. Środowisko dobrze pozbyło się ciebie Aikenchłopcze. Phi dziewczyno zobacz biegają pieprzone psychelipty-czne ślepemyszy. Nie... jedno z nich wie. Odbierasz? Ha! tak!... Kto tywogóle starakobietoumysł? Jestem Mayvar. Czekałam na podobnych tobie od chwili przybycia Statku. Jestem wiekowa, jestem brzydka i przewodzę Gildii Jasnosłyszących. Przyjdź do mnie z własnej woli na twą inicjację i wszystko będzie tak jak masz nadzieję. Chyba że się boisz... Znowu zadzwonił łańcuch milczenia. Wielcy, a także wszyscy nieważni, lękliwi badacze uciekli od Aikena. Uprzejmie poczekał, aż wycofały się Elżbieta i Mayvar, by wreszcie ponownie zatrzasnąć swą barierę. - Czy pozwolimy mu?! - zaryczał Król Thagdal. - Slonshal! - odkrzykiwali zebrani. - Czy mamy go wysłać na tę próbę i czy najodważniejsi z nas będą świadkami jego zwycięstwa lub zniszczenia? - Slonshal! Głos Króla ścichł do granic słyszalności: - A kto spośród nas ośmieli się przyjąć w pokrewieństwo i wyuczy naszych obyczajów tego zgubnie promiennego młodzieńca? Daleko na lewym końcu Wysokiego Stołu powstała chuda jak patyk postać. Wyszła na środek sali; podpierała się długą złotą laską. Jej suknia była barwy purpury tak ciemnej, że prawie czarnej, obsypana złotymi gwiazdami. Na głowie postać miała kaptur, który osłaniał jej włosy, lecz umożliwiał w pełni dwu oczekującym na nią ludziom dostrzeżenie niebywałej brzydoty rysów jej twarzy. - Mayvar Twórczyni Królów przyjmie go w pokrewieństwo - powiedziała starucha. Doprowadzę go do złota, a jeśli będzie grzeczny, to jeszcze dalej! Czy przyjdziesz do mnie, promienny chłopcze? I czy przyprowadzisz twego przyjaciela, by wyuczył się sztuk wojennej drużyny, nim we dwóch ośmielicie się rzucić wyzwanie Delbaethowi? - Stein! - krzyknęła Sukey. Wiedźma zaśmiała się. Jej umysł przemówił do Aikena na modłę intymną: Przeciwzwyczajowi choć to jest zapewnię by on tylko miał ją jeśli ty ukończysz szkolenie. Dionket i ja jesteśmy sprzymierzeńcami. Więc czy przyjdziesz? Człowieczek w złocistym stroju wyciągnął ramiona do starej, wysokiej kobiety Tanu. Pochyliła się nad nim i pocałowali się. A potem wyszli razem z sali. Stein jak pogrążony we śnie szedł kilka kroków za nimi. Arbiter bibendi zadzwonił jak szalony i orkiestra zagrała na żywą, taneczną nutę. Wrócili pstrokaci, by wyciągnąć siłą oszołomionych gości na środek sali. Przy Wysokim stole Thagdal patrzył, jak niedobrana trójka wychodzi drzwiami na przeciwnym końcu sali. Od chwili kiedy kobieta w purpurze wstała od stołu, Królowi nie drgnął nawet jeden mięsień. Wreszcie życie powróciło do jego nieprzezroczystych zielonych oczu. Thagdal uśmiechnął się i uniósł puchar. To samo uczyniły pozostałe Najwyższe Osobistości siedzące po jego obu stronach. - Powiemy Aikenowi Drumowi slonshaf? - spytał cicho Król - Lub raczej trochę poczekamy, by się przekonać, czy Czcigodna Lady dobrze wybrała, czy źle? Jego puchar przewrócił się. Malinowy trunek przypominający świeżą krew polał się po błyszczącym blacie stołu. Thagdal postawił puchar do góry dnem w środku rozlanego płynu, chwiejnie wstał z miejsca i zniknął za osłoniętymi draperią drzwiami. Królowa pośpieszyła za mężem. Sukey podeszła do Elżbiety; płakała umysłem, więc oczy miała suche. - Co się stało? Nie rozumiem. Dlaczego Stein i Aiken poszli z tą starą kobietą? Cierpliwości mała Siostrzyczkoumysłu wytłumaczę... - Twórczyni Królów! - Bryan spoglądał tępym wzrokiem na obie kobiety, a następnie podniósł niepewną rękę swój złocony puchar wykonany z czaszki; w oczodołach tkwiły drogie kamienie. - Mayvar Twórczyni Królów, tak ją nazwał Creyn! Cholerna, diabelska legenda. Cholerny, diabelski świat. Slonshal! Niech żyje król! Wlał resztki zawartości puchara do gardła i padł twarzą na stół. - Myślę - powiedziała Elżbieta - że przyjęcie skończone. ROZDZIAŁ CZWARTY Królowa Nontusvel spacerowała wraz z trojgiem dzieci po ogrodzie przed południem, kiedy jeszcze było chłodno. Jeśli królewska pani się niepokoiła, potrafiła dobrze ukrywać swój lęk. Zerwała koralowy kwiat wiciokrzewu i uniosła go do góry z wabiącą myślą. Nadleciał koliber. Polatując wśród promieni słonecznych rzucał piórkami błyski opalizującego błękitu i zieleni. Napił się nektaru i pozwolił Królowej połaskotać swój ptasi móżdżek. Gdy skończyła, przez chwilę unosił się w miejscu przed jej twarzą i brzęczał, a potem pomknął ku drzewku cytrynowemu. - Te stworzenia są złośliwe, Matko - odezwał się Imidol. - Rzucą ci się do oczu, jeśli wyczują choć cień zagrożenia. Nie powinniśmy byli wypuścić ich niegdyś z woliery. - Ale ja je kocham - odparła ze śmiechem królowa i odrzuciła opróżniony z nektaru kwiat. - A one to wiedzą. Nigdy nie spróbują mnie skrzywdzić. Tego ranka miała na sobie miękką błękitną suknię. Jej płomienne włosy spinał diadem w formie warkocza. - Zbyt jesteś ufna - oświadczył Culluket. Na to czekali: gambit otwierający rozmowę