ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Był zbyt zdenerwowany, by pukać do drzwi gabinetu z wywieszką „Dyrektor”. A tam, na krześle w rogu, siedziała zapłakana Sara, owinięta kocem. Obok niej stała pielęgniarka w wykrochmalonym białym fartuchu. Dyrektor zachwiał się, wstając zza biurka! – To była pomyłka – zaczął. – Musi pan zrozumieć, że nie mogliśmy tego przewidzieć. Bourne ledwie na niego spojrzał: okulary o grubych soczewkach na biurku, przymrużone oczy, rozluźniony krawat, podwinięte rękawy koszuli. Przypadł do Sary, przytulił ją. Claire już dobiegła. Sara wciąż szlochała. – Kochanie, powiedz, co się stało. Nic ci nie jest? Najpierw pokiwała, potem pokręciła przecząco głową. Wtedy dostrzegł krew na podłodze. – Jezu... – Musicie państwo zrozumieć... – bąknął dyrektor. – Boże, ty jesteś ranna! Ktoś cię skaleczył! Kto cię skaleczył!? Gdzie?! Chciał rozsunąć koc. Pielęgniarka usiłowała mu przeszkodzić; była silniejsza, niż mógłby przypuszczać. – Niech się pani nie miesza. – Pan musi zrozumieć...– powtarzał dyrektor. Bourne nagłym ruchem odwrócił się do niego. Pod pachami mężczyzny widniały ciemne plamy potu. W gabinecie unosił się stęchły zapach dymu, na pełnej niedopałków popielniczce leżał palący się papieros, inny, wypalony tylko do połowy i zduszony, jeszcze dymił. – No dobra, do cholery! Niech mi pan powie, co takiego muszę zrozumieć! Sara zaczęła płakać głośniej. – Uspokoiłam ją – odezwała się pielęgniarka. – Przez pana znowu zaczęła się bać. – O właśnie, dobra myśl – podchwycił dyrektor z wymuszonym uśmiechem. – Z całą pewnością osiągniemy więcej, jeśli wszyscy trochę ochłoniemy. – Niby czego miałaby się znowu bać? – Policjanta – wychlipała Sara. – Jakiego policjanta? – Kochanie, spróbuj nam o tym opowiedzieć. – Och, mamusiu, ten policjant... – Zrobiliśmy, co w naszej mocy – oświadczył dyrektor. – Proszę, żebyście to państwo zrozumieli. Nie wiem dlaczego, ale w ciągu kilku ostatnich tygodni, kiedy Sara wróciła do szkoły, był tu zawsze jakiś dyżurny policjant. – Zaciągnął się głęboko dymem z papierosa, mrużąc nie uzbrojone w okulary oczy. – Dzisiaj zjawił się ktoś nowy. – Nie! – Powiedział mi, że musi zadać Sarze kilka pytań, że zaszło coś nowego i musi ją w związku z tym wypytać. Skąd miałem wiedzieć, co tu się naprawdę dzieje? Nikt mnie o niczym nie informował. – Chcieliśmy, żeby prowadziła w miarę normalne życie. – Co takiego? – Zdawało nam się, że nie możemy trzymać jej cały czas w domu. Zaczynała już wariować. Chcieliśmy, żeby miała kontakt z dziećmi, trochę zabawy, coś do roboty, coś, co pozwoliłoby jej zapomnieć o pewnych sprawach. Gdybyśmy o tym panu opowiedzieli, nie zgodziłby się pan na jej powrót albo też wszystko rozniosłoby się po szkole i dzieci wytykałyby Sarę palcami. Wydawało nam się, że policjant będzie wystarczającą ochroną. – O czym pan mówi? – Ten policjant. Niech pan opowie o tym policjancie. Myliłem się. – Przyszedł dziś rano i zażądał, bym zwolnił Sarę z lekcji. Mówił, że chce jej zadać kilka pytań. – Plamy potu pod pachami zataczały coraz szersze kręgi. – Nie sprzeciwiłem się. Pan rozumie dlaczego, prawda? A później jedna z nauczycielek usłyszała jej krzyki z piwnicy. Sara krwawiła, krzyczała i... – Gdzie? – W piwnicy. – Nie. Gdzie krwawiła? – Ale już znał odpowiedź. Dławiło go w gardle, ale musiał wiedzieć na pewno. Usłyszał, jak dyrektor wyjaśnia, w jaki sposób została zaatakowana i czym musiał posłużyć się policjant, żeby to zrobić. Ogarnęły go gwałtowne mdłości. – Nie – szepnął. – Nie, nie – powtarzał. 20 Wiózł Sarę do domu na przednim siedzeniu, między sobą a Claire. Wreszcie zatamowali krwawienie; lekarze w szpitalu wybałuszyli na niego oczy, kiedy tłumaczył im, co się stało. Pozszywali ją w miejscach, gdzie ciało zostało rozerwane lufą, zabezpieczyli podpaskami i dali zastrzyk przeciwbólowy. Znów pomyślał o truciźnie. Później podali jej krew i chcieli zatrzymać na obserwacji, ale się sprzeciwił: – Nie ma mowy. Następnym razem zamiast policjanta zjawi się lekarz. Wraca z nami do domu. Więc teraz, wciśnięta między nich, siedziała, obejmując się ramionami i kurczowo ściskała otulający ją koc. Jej buzia miała kolor sproszkowanego szarego cementu. – Dlaczego, tato? Dlaczego chciał mnie tam zranić? Musiał to dobrze przemyśleć, zanim jej odpowiedział