Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Zanim zdążył zabrzmieć powtórnie, Albert szybkim ruchem kciuka wcisnął przez materiał bluzy klawisz w płaskim urządzeniu nadawczoodbiorczym, umieszczonym w kieszeni na piersiach. Rozległ się metaliczny głos, miarowo cedzący poszczególne słowa. Albert przypominam za dziesięć minut spotkanie z Marią w Klubie Rozrywki przypominam o osiemnastej partia szachów ze Stevensonem przypominam jutro rano przed rozpoczęciem pracy badania lekarskie koniec potwierdzenie odbioru. Tak jest, odebrałem, dziękują w glosie Alberta drgało źle tłumione podniecenie. No, dosyć na dziś tej roboty, zmywam się stąd. W ciągu dnia te rzeczy wychodzą mi najlepiej zwierzył się poufale. A co z tobą? Nie zamówiłeś sobie jeszcze żadnej? Rosemarie ucieszy się z pewnością mruknął Allan. Ech, głupiś. W tej Stacji wszystko jest tajne odsłonił w uśmiechu popsute zęby. Poza tym to tylko czynność fizjologiczna, coś jak oddawanie moczu. Dla higieny osobistej i dobrego samopoczucia. Idź już, bo nie zdążysz wziąć prysznica. Nie martw się, dam sobie radę. A ty i tak niebawem dostaniesz oferty, pewnie od tych starszych dam. I pamiętaj, że raz na dwa tygodnie nie wolno ci odmówić! Bo inaczej te damy uschłyby z tęsknoty! Gdy podobny do czkawki śmiech Alberta ucichł za zasuwającymi się drzwiami, odetchnął z ulgą. Tolerował obok siebie tego w gruncie rzeczy antypatycznego człowieka z konieczności, wspólnie odgrywali tutaj jakąś nie zrozumiałą rolę. Inni pracownicy Stacki, zarówno mężczyźni, jak i kobiety, zachowywali dystans uniemożliwiający zawarcie nawet powierzchownej znajomości. Szybko dokończył montażu stojącego przed nim zestawu i wsunął gotowe urządzenie do otworu w ścianie. Poczekał, aż automat wypluje ostatnie żetony, zgarnął je do kieszeni i wyszedł na korytarz. Dlaczego tylko on i Albert zajmują się montażem tych modułów? Co robią inni spośród załogi Stacji? Wiedział już, że opracowują jakieś otrzymane z kosmosu informacje i po prze tworzeniu przekazują je dalej. Ale jakie, dokąd i po co? Wszystko otaczała tajemnica, również jego własną przeszłość. Kim jest, w jaki sposób znalazł się na Stacji, jakie jest jego właściwe zadanie? Pytań było tyle, że nie przejmował się już nimi tak jak na początku, lecz nie zaniedbywał żadnej okazji, aby wyświetlić choć drobny fragment zagadki. Żył z dnia na dzień, wykonując automatycznie powszednie obowiązki, lecz jakaś przemożna ciekawość zmuszała go do nieustannych poszukiwań i dociekań. Przestronny korytarz wypełniało mdłe światło pogodnego jak zwykle zmierzchu, który pastelowym różem delikatnie wycieniował framugi okien. Sporo trudu zadano sobie, inscenizując to periodycznie zmieniające się oświetlenie pomyślał. Wyminął strażników przy ciężkich, dwuskrzydłowo zasuwanych drzwiach. Do każdego innego pomieszczenia Stacji, łącznie z gabinetem komendanta, można było wejść lub też zostać odprawionym po wsunięciu do zamka karty identyfikacyjnej. Tutaj nie. To było zastanawiające i prowokujące. Tylko w jaki sposób sforsować strzeżone drzwi? Kręcąc się bez celu po korytarzach dotarł przypadkowo do Klubu Rozrywki. W oświetlonym kolorowo hallu stały szeregi elektronicznych maszyn do gier, dalej jaśniało przejście do kawiarni i innych pomieszczeń. Tuż obok widniały okrągłe otwory,, wypełnione falującą czernią pól ekranujących światło. Z jednego z nich ktoś właśnie wychodził; Allan nie zastanawiając się długo dał nura w nieprzenikliwą dla wzroku zasłonę. Uszedł parę kroków sionką wyłożoną nierównymi fragmentami płyt chodnikowych i już mógł otworzyć spaczone drzwi, oszklone kolorowym witrażem małych szybek. Po stęchłym zapachu moczu, który zawsze unosi się w klatkach schodowych starych kamienic, z ulgą wciągnął głęboko w płuca świeże, wilgotne powietrze. Szary zmierzch zasnuty był mgiełką drobnych płatków śniegu, opadających równo i cicho na zabłocony bruk. Przez pusty rynek, na którym jak zapomniana dekoracja tkwiła nieruchoma dorożka, poszedł wprost ku wesoło oświetlonym oknom kawiarni. Ona właśnie ona podała mu szklankę herbaty z cytryną. Włosy miała gładko zaczesane do tyłu, wypukłe czoło, zadarty perkaty nosek, blade policzki, czarne, żywe oczy to wszystko było takie znane i bliskie. Odsłoniła trochę zbyt drobne, równe zęby w uśmiechu, kazała mu czekać. Po chwili przysiadła się. Co u ciebie, Al? Tak rzadko przychodzisz. Naprawdę, kochanie? Uśmiechnęła się tak dziwnie, samymi oczami. Pójdziemy na spacer? W lesie nie ma jeszcze odwilży. Patrzyła na niego ciepło, lecz ciemne oczy pozostały nieprzeniknione. Jak zawsze. Nie wiedział, czy potrafiły wybaczać. Wodziła mu palcem po wargach, które stały się gorące i suche. Tak, trzeba koniecznie stąd wyjść. Cichy, nieruchomy las, rzędy stłoczonych kolumn świerków, ginących w pomroce niskiego nieba, skrzypienie wilgotnego śniegu. I nagle gdzieś z boku szum, coś rusza się, przesuwa w ciemności, biały puch sypie z gałęzi, niespodziewanie rozhuśtanych jak skrzydła olbrzymich ptaków, podrywających się do ciężkiego lotu. Wielkie drzewa poczynają tańczyć w ostrych podmuchach wiatru, mieszając kosmatymi wierzchołkami zamgloną czerń nieba, zadymka tłucze śnieżnymi wirami po gałęziach, wdziera się kłującymi kryształkami lodu do oczu. To wszystko już było, wiedział, że musi przebywać wciąż na nowo nocną zadymkę, przeciągły gwizd pędzącej przez śnieżną zamieć lokomotywy, te potworne żółte latarnie, zbliżające się z niepojętą szybkością. Alicja! Czuje jej mokrą, ciepłą ze szczęścia twarz; przekrzykując wiatr, śmiejąc się, osłania ją przed śnieżnym podmuchem. A potem te latarnie, i przeciągły jęk stali. Nagłe ukłucie strachu. To boli, jak urażony nerw. Nie, nie chcę sobie przypomnieć, nie chcę nic wiedzieć! Nigdzie nie pójdziemy! rzuca gwałtownie, wstając potrąca stolik. Rozlana herbata spływa na dywan wąskimi strużkami, potem deszczem kropel. Jest już ciemno! Kiedy znów przyjdziesz? zewnętrzne kąciki oczu opadły, w zaciśniętych ustach zawarło się całe napięcie oczekiwania. Wkrótce obiecuje z uśmiechem z wyżyn mile połechtanej męskiej próżności