ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Kolumny po- rządku korynckiego wznosiły się na tle rokokowej fasady, wspierając belkowanie zdobione płaskorzeźbą winnych gron. Pomiędzy każdą parą kolumn stał posąg jakiegoś sławnego dy- plomaty - Dag Hammarskjóld, Raoul Wallenberg, Benjamin Franklin, Charles Maurice de Tallyrand-Perigord spoglądali na otoczony drzewami plac w dole. - Wszystko miało swój początek w roku 1899 - rzekł Pierre Ferrand do Martina i jego ochroniarzy - kiedy car Mikołaj n zwołał konferencję w celu powstrzymania gwałtownie nabiera- jącego tempa wyścigu zbrojeń. Panowie siedzieli w Hadze przez dwa tygodnie, przy winie, sprzeciwiali się wojnie i mię- dzy innymi wymyślili Stały Sąd Rozjemczy, pierwowzór dzisiej- szego Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Przez wiele lat nie miał on stałej siedziby, lecz potem pewien boga- ty Amerykanin, Andrew Carnegie, przekazał na ten cel duże sumy. Stały Sąd Rozjemczy nie przetrwał, ale Pałac Sprawiedli- wości tak. Na placu przed budynkiem pełno było ludzi; w tłumie mie- szali się rodowici mieszkańcy Hagi, turyści, uliczni sprzedaw- cy, żołnierze sił ONZ, policjanci Hansa De Groota oraz - naj- bardziej widoczni - reporterzy telewizyjni i radiowi, ciągnący wężowe kable pomiędzy słupami, na których powiewały flagi państwowe. Wszędzie biegali technicy, ustawiając kamery, montując talerze anten satelitarnych, wyładowując sprzęt z wozów transmisyjnych. Ukryty za ciemnymi okularami i fał- szywym wąsikiem Martin podszedł do najbliższego stoiska z pamiątkami i zaczął oglądać towary wystawione na sprzedaż. Połowa z przedmiotów nosiła napisy w języku niderlandzkim, niemieckim lub francuskim; reszta w angielskim. Ujrzał pro- porczyki z napisem PROCES STULECIA, nalepki oznajmiają- ce MÓJ BÓG JEST NIEWINNY I MAM NADZIEJĘ, ŻE TWÓJ TEŻ, koszulki z podobiznami Stuarta Torvalda i G.F. Lovetta. Za jedyne osiem guldenów nabył oprawioną w twarde okładki „Historię Sprawy międzynarodowej numer 227". Ku niewypowiedzianej uldze Martina sprzedawca go nie rozpo- znał. Chociaż proces miał rozpocząć się dopiero za siedemdzie- siąt dwie godziny, setki ludzi zebrały się na schodach Pałacu Sprawiedliwości. Martin, Pierre Ferrand i ochroniarze wspina- li się ostrożnie, starając się nie rzucać w oczy pośród tłumu. Większość gapiów trzymała śpiwory i materace, najwyraźniej zamierzając spędzić weekend na miejscu i w ten sposób zwięk- szyć swoje szansę na uzyskanie miejsca na sali sądowej w po- niedziałek rano. Tłum składał się przeważnie z młodzieży o ar- tystycznym wyglądzie; mogli to być wielbiciele zespołu Guns N'Roses oczekujący na sprzedaż biletów. Sądząc po trzyma- nych transparentach i tablicach, gapie dzielili się na dwa wro- gie obozy. Na każde UWOLNIĆ AUTORA WOLNEJ WOLI przy- padało jedno NACISNĄĆ GUZIK TERAZ. Każdemu HIOBO- WE WIEŚCI, STOWARZYSZENIE HIOBA odpowiadało ZABIJ JEDNEGO CZŁOWIEKA I JESTEŚ MORDERCĄ, ZABIJ MI- LIARD I JESTEŚ BOGIEM. Ferrand przeprowadził gości przez podwójne drzwi z brązu z wyrytym napisem FIAT LUX. Znaleźli się w westybulu, po- tężnej sali zdobionej średniowiecznymi sztukateriami i rene- sansowymi malowidłami. - Wkrótce po położeniu kamienia węgielnego budowli władcy Europy porzucili na moment planowanie strategii wo- jennych, by wypełnić tę przestrzeń bezcennymi dobrami kul- turowymi - rzekł Ferrand z radosnym sarkazmem. - Z począt- kiem wielkiej wojny Pałac Sprawiedliwości stał się jednym z najznakomitszych muzeów sztuki na kontynencie. Przemaszerowali przez wyłożony marmurem hali, zeszli po kręconych schodach i już byli w głównej sali sądowej. Wykła- dane dębem pomieszczenie było ogromne, wielopoziomowe, a na jego wyposażenie składały się niezliczone ławy, stoły, pul- pity, galerie, podesty, kabiny tłumaczy oraz - co najbardziej uderzające - flagi: przynajmniej trzysta, z każdego państwa na Ziemi. Technicy telewizyjni krzątali się wszędzie dokoła, rozstawiając reflektory, sprawdzając mikrofony, wtaczając ka- mery. Z sufitu zwieszały się żyrandole przypominające kiście kryształowych bananów. Na zachodniej ścianie znajdowało się sześć wysokich od podłogi do sufitu gotyckich okien z witraża- mi, przedstawiającymi sławnych sędziów, w tym Francisa Bid- dle'a z procesu norymberskiego oraz Johna Deweya, przewod- niczącego komisji, która uniewinniła Trockiego po skazaniu przez trybunał w Moskwie. Pomimo tego splendoru Martin czuł się tutaj jak w domu. Sala Pałacu Sprawiedliwości nie by- ła niczym więcej jak wymyślną wersją jego małej salki sądo- wej w Abaddon. Zwrócił się ku stołowi sędziowskiemu i pokuśtykał między rzędami siedzeń, przeciągając palcem po lśniącej mahoniowej balustradzie. Czuł się teraz jak dowódca wojskowy - może na- wet sam Napoleon omiatający wzrokiem pole, na którym na- stępnego dnia tysiące żołnierzy stoczą bitwę. Gdzie jest strate- giczny punkt? Na którym wzgórzu powinien ustawić artylerię? Przy stole obrócił się, spojrzał na Ferranda i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - W porządku - powiedział. - Może być. -- Na końcu przeszli do skrzydła oskarżenia, składającego się z dwudziestu gabinetów otaczających kopulastą rotundę niczym szprychy koła. Pośrodku hallu stał chudy jak szkielet Randall Selkirk z neseserem w dłoni, pogrążony w rozmowie z amazonką z Trenton, Esther Clute. Martin zdał sobie spra- wę, że w oczach fanatycznych chrześcijan zespół oskarżyciel- ski stanowi część rozrośniętego i skomplikowanego spisku, a w rzeczywistości troje jego członków ledwie zna się nawza- jem. - Twój wąsik jest równie fałszywy jak teoria dyscypliny - rzekł Randall, ściskając dłoń Martina. - Spełnia swoje zadanie