ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Słowa te, pomysłu Teodozjusza, uśmierzyły niepokój, jaki powziął był nieufny Minard. - Jest nam oddany - powiedziała kiedyś stara panna do Phelliona - ale też na pewno należy nam się od niego jakaś wdzięczność: nie płaci komornego, choć wystawiamy mu kwity, jest właściwie na naszym wikcie... Szorstkie te słowa, również pomysłu Teodozjusza, rozproszyły resztę obaw: rodziny nawiedzające salon Thuillierów powtarzały je sobie na ucho, adwokat zaś nadał pozór prawdy niby to przypadkowym wypowiedziom rodzeństwa swoją iście pieczeniarską służalczością. Przy wiście ujmował się za błędami swojego zacnego przyjaciela. Z warg nie schodził mu uśmiech - głupawy jak u pani Thuillier - zawsze gotów był aprobować wszelkie mieszczańskie brednie Hieronima i Brygidy. Uzyskał to, czego pragnął najgoręcej - pogardę swoich prawdziwych adwersarzy, i uczynił sobie z niej płaszcz, pod którym ukrywał własną potęgę. Przez cztery miesiące przypominał nieruchawego węża, który oślinia i przetrawia swoją ofiarę. Tak więc biegał do ogrodu z Collevilleem albo z Flawią, żartował tam, zdejmował maskę, odpoczywał i znów nabierał hartu, dając się w obecności przyszłej teściowej ponosić nerwowym wybuchom uczucia, które trwożyły ją i roztkliwiały zarazem. - Czy nie przejmuję pani litością?... - mówił do niej w wilię licytacji wstępnej, w czasie której Thuillier nabył kamienicę za siedemdziesiąt pięć tysięcy franków. - Człowiek taki jak ja musi płaszczyć się niby kot, wstrzymywać się od złośliwych dowcipów, przełykać własną żółć!... A do tego jeszcze wciąż pani dajesz mi kosza! - Mój przyjacielu, moje dziecko - mówiła Flawia - brak mi odwagi!... Słowa te są termometrem, który winien wskazać, w jakiej temperaturze ów przebiegły artysta utrzymywał swoje amory z Flawią. Biedna kobieta wahała się między sercem a zasadami, między nakazami religii a sekretną namiętnością. A tymczasem Feliks Phellion z oddaniem i wytrwałością godnymi pochwały udzielał lekcji małemu Collevilleowi; nie szczędził swoich godzin w nadziei, że pracuje dla przyszłej rodziny. W uznaniu dla tych zasług - i za radą Teodozjusza - Collevilleowie zapraszali Feliksa co czwartek na obiad, w którym zawsze uczestniczył i nasz adwokat. Flawia darzyła szczęśliwego młodzieńca to sakiewką, to pantoflami, to portcygarem własnej roboty - i za każdym razem Feliks wołał: - To zbyt hojna zapłata, łaskawa pani! Wystarcza mi sama radość, że mogę państwu być użyteczny... - Nie jesteśmy bogaci, mój panie - odpowiadał Colleville - ale, do diaska, niewdzięczni nie będziemy! Stary Phellion zacierał ręce, kiedy syn opowiadał mu po powrocie o tych recepcjach: widział już, jak jego ukochany, szlachetny Feliks prowadzi Celestę do ołtarza!... Niemniej, choć pałał coraz gorętszą miłością, Cęlesta stawała się przy nim coraz poważniejsza - tym bardziej że matka wypaliła jej któregoś wieczoru kazanie, powiadając: - Moja córko, nie dawaj młodemu Phellionowi żadnej nadziei. Ani ojciec, ani ja nie możemy decydować, za kogo wydać cię za mąż; nie wolno ci tedy zaciągać żadnych zobowiązań; nie w tym rzecz, abyś spodobała się nauczycielowi nie mającemu ani grosza; musisz sobie zapewnić przychylność panny Brygidy i pana Hieronima, swojego chrzestnego. Jeśli, mój aniołku, nie chcesz zabić matki, tak, zabić mnie... masz mi okazywać w tej kwestii ślepe posłuszeństwo i zakarbuj sobie w pamięci, że pragniemy nade wszystko twojego szczęścia. Termin ostatecznej licytacji wyznaczono na koniec lipca - Teodozjusz doradził przeto z końcem czerwca Brygidzie, aby uregulowała swoje interesa i w przeddzień spieniężyła wszystkie obligacje, zarówno swoje, jak i bratowej. Klęska, którą zadał nam traktat czterech mocarstw, była, bez przesady, zniewagą dla Francji i klęska ta stanowi fakt historyczny - należy więc przypomnieć, że od lipca do ostatnich dni sierpnia obligacje francuskie spadły o dwadzieścia franków (płacono trzy procent od sześćdziesięciu), a to na skutek paniki wojennej, jaką wywołał zbyt wojowniczy pan Thiers. * Traktat Czterech Mocarstw - to traktat z 15 lipca 1840 r., w którym Rosja, Prusy, Austria i Anglia chciały poza plecami Francji zakończyć konflikt między sułtanem a paszą Egiptu Mehmetem Ali, sprzymierzeńcem Francji, dążącym do uniezależnienia się. Francuska opinia publiczna parła do wojny, ale sprzeciwił się jej król Ludwik Filip, któremu długo nie chciano zapomnieć że dążył do „pokoju za wszelką cenę", a Thiers na znak protestu podał się do dymisji. Ale to jeszcze nie wszystko: odwrót natury finansowej wpłynął w sposób jak najbardziej szkodliwy na interesa nieruchomości paryskich: te, które wystawiono na licytację, sprzedano - bez wyjątku - za niższą cenę. Wypadki te uczyniły Teodozjusza w oczach Hieronima i Brygidy prorokiem, człowiekiem genialnym, gdyż w końcowej batalii Thuillier nabył dom za siedemdziesiąt pięć tysięcy franków. Rejent, zamieszany w ową katastrofę polityczną - urząd jego sprzedano już wcześniej - musiał na parę dni wyjechać na wieś; ale zabrał z sobą dziesięć tysięcy franków obiecanych Claparonowi. Za radą Teodozjusza Thuillier zawarł umowę z Grindotem - święcie przekonanym, że pracuje dla rejenta - na wykończenie domu; że zaś w tym okresie prace zawieszono i robotnicy siedzieli z założonymi rękami, architekt mógł wykończyć jak najwspanialej swoje najulubieńsze dzieło. Za dwadzieścia pięć tysięcy franków wyzłoci cztery salony!... Teodozjusz zażądał, żeby spisano kontrakt opiewający na sumę pięćdziesięciu tysięcy, a nie dwudziestu pięciu tysięcy franków. Nabytek ów spotęgował dziesięciokrotnie znaczenie Thuilliera. A rejent stracił głowę wobec wypadków politycznych, które zaskoczyły go niby huragan w piękny dzień letni. Pewien swojego władania, mocny dzięki tylu wyświadczonym przysługom, trzymający Thuilliera w garści - boć pisali razem dziełko - a przede wszystkim bożyszcze Brygidy, która wielbiła go dla jego powściągliwości, nigdy bowiem nie napomykał ani o swoim ubóstwie, ani o pieniądzach, Teodozjusz wyzbył się teraz nieco swoich służalczych manier