ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Wysoko nad drągiem stały żałobne pióropusze palm, nieruchome w ciszy parnego powietrza. Kapitan Ernst, przed chwilą podsadzony na konia, jechał stępa obok pułkownika, odprowadzając oddział ku rudej jak spalona glina drodze. Gdy minęli most na fosie, przyłożył dłoń do czoła i spojrzał pod słońce. - Dwunastu, wasza dostojność. Ten krępy to sierżant Fernandez. Mieliśmy go już kilka razy na karku. Teraz wraz z innymi wisielcami lepiej niż moje działa będzie odstraszał portugalską piechotę. - Widzę tylko Czarnych i Indian. Hiszpanów żadnych nie ujęto? - Hiszpanów ani Portugalczyków żywych nie brano, zresztą biją się zawsze do upadłego. A ci, zapędzeni do rąbania naszych palisad, gdyśmy się już przejechali po Hiszpanach, rzucili siekiery i klękali przed żołnierstwem. Sierżant tylko nie prosił pardonu, rannego go wzięto. Ani Poen, ani Westfalinger nie zwracali uwagi na te słowa. Oczy ich zabawiły zaledwie krótką chwilę na kołyszących się stryczkach. Wiadomo, dla półnagich dzikusów wystarczy powróz z łyka trzcinowego. Tam na drugiej półkuli, w bitwach na Jawie, nawet drągów nie wieszano, bo zbyteczna to robota. Po prawdzie, to i fortów tam nie bywało. Hinderson i Christians nie byli tak obojętni. Obaj kołysali się na siodłach i spoglądali na twarz Arciszewskiego zdając się wcale nie dziwić, dlaczego dowódca zawraca w tej chwili konia i zamiast ku wyciętej w lesie pikadzie kieruje cały oddział w stronę grupy skazańców. Wiedzieli, że pułkownik lubi sam przesłuchiwać jeńców. - Kapitanie, chcesz ich wieszać? - Krzysztof zwrócił się do Ernsta. Oficer był zaskoczony pytaniem. - To Czarni. Dotąd zawsze, proszę waszej dostojności... Przecież Rada w Recifie... A poza tym, jeśli wolno przypomnieć, tydzień temu Portugalczycy powiesili tuż przy bramie naszego muszkietera... - Nie żołnierze go powiesili, ale uciekający do Arrayalu plantatorzy. - Jeden wart drugiego. Krzysztof nachmurzył czoło. Zdziwienie w głosie Ernsta miało swoje uzasadnienie. Dotąd obowiązywał rozkaz dawnego dowództwa ogłoszony przez Radę rządową w Recifie, nie znający łaski dla Murzynów i tubylców stających po stronie portugalsko_hiszpańskiej. Co innego przecież żołnierz hiszpański czy piechur portugalski, co innego czerwony Tupajos, czy czarni niewolnicy przywiezieni z afrykańskich brzegów. - Tu dowództwo w moich rękach - powiedział Krzysztof niespodzianie. Jakby nie rozumieli sensu tego powiedzenia. Każdy z oficerów, nawet żeglarze Lichthardta wiedzieli, że pułkownik Arciszewski formalnie tylko, z własnej woli podlega staremu pułkownikowi Schkoppemu. W praktyce Arciszewski dowodził wszystkimi oddziałami, jemu bowiem Rada Dziewiętnastu w Amsterdamie powierzyła dowództwo wojsk lądowych. Konny poczet przystanął przed jeńcami. Na widok tylu jeźdźców półmartwy szereg skazańców poruszył się. Zwierzęco niewinne, sarnie oczy Murzynów nabrały zbudzonego na nowo lęku. Niedawno przecież widzieli te same konie tratujące kompanię portugalską. Ci sami jeźdźcy rozbijali przed godziną w puch nieustraszonych Hiszpanów i Portugalczyków. Jedynie znajdujący się na skraju szeregu, przyodziany z hiszpańska sierżant nawet się nie poruszył. Upaprany po biodra w glinie, stał rozkraczony, w poszarpanym kolecie, z owisłym udartym rękawem. Zwęził powieki, bo i w jego twarz biło słońce z ukosa, i patrzył nienawistnym wzrokiem w gniadego konia Krzysztofa. - Umiesz po hiszpańsku? - Krzysztof rzucił pytanie w tym języku. Sierżant nie odpowiadał. - Umie, wasza dostojność. Przecież to pies hiszpański - wołał z gałęzi drzewa jeden z holenderskich żołnierzy. - To Fernandez, dziki Mulat. Nad rzeką Una wyciął w pień oddział naszych żołnierzy. Sierżant nie poruszył wargami, ale w jego oczach zapaliła się mściwa radość z posłyszanych słów. Ściągnął łuki brwi i próbował poruszyć uwięzionymi w tyle rękami. - Słyszę, że rozumiesz ten język. Dlaczegóż boisz się do tego przyznać? Tchórzliwy nie jesteś, bo i ja cię poznaję po tym rękawie. Widziałem, jak zacięcie stawałeś przeciw naszym koniom. Dlaczego bijesz się po stronie Albuquerque'a? Ernst naparł koniem na sierżanta. - Mów, zanim zawiśniesz na gałęzi. Ostatni raz w życiu wolno ci poruszać językiem w gębie. Murzyni stali nieruchomo. Tylko oczy latały im jak czarne owady. W każdej twarzy można było wyczytać lęk i pytanie: "Powieszą czy jeszcze na tortury przedtem wezmą?" Jeden pośród nich - nieco już obielony siwizną na skroniach, stał z przymkniętymi oczyma i poruszał bezszelestnie ustami. Modlił się. Sierżant szarpnął więzami. - Nienawidzę was! - syknął. Wypchnięta przy tych słowach dolna szczęka nie cofnęła się i nawet po wypowiedzeniu słów wyrażała niemą pogardę. - Ty psie! Jeszcze syczysz jak żmija! Do kogo tak mówisz? - huknął Ernst. - Spokojnie, kapitanie! - Krzysztof podniósł łagodnym gestem rękę. - Dlaczego nienawidzisz Holendrów? - Zburzyliście Olindę, palicie wsie i miasta. Wieszacie nas za to, że żyjemy na tej ziemi. - Szkoda czasu, powiesić, mości pułkowniku. Słuchać tego nie można! - wtrącił Poen, już znudzony rozmową. Pilno mu zresztą było wejść na pokład swego statku i pociągnąć dżinu po niedawnym utrudzeniu. Arciszewski udał, że jego słów nie słyszy. Żołnierze, którzy już uczepili drąg między drzewami, zeskoczyli na ziemię i stanęli przed skazańcami. Szpakowaty Murzyn patrzył nadal w ziemię i mówił coraz szybciej modlitwę. - Hiszpanów wolisz, bo ci żołd płacą i każą ćwiczyć tych Murzynów, choć sam wiesz, że żołnierz z nich nie najlepszy. - Nie dla żołdu się biję - odpowiedział hardo żołnierz. - A dla jakiejże przyczyny? - Z nową wojną tu przyszliście i jeszcze plugawicie naszą świętą wiarę. Oficerowie poruszyli się z oburzeniem na siodłach. Poen splunął przed siebie. Westfalinger sięgnął do kieszeni i zaczął kręcić w palcach nową kulką tytoniu