ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Na pochyłości schodów wypatrzył tył głowy córki, obok niej zaś nieodłączną Briar. Pięć lub sześć kroków za nimi - cień obcego. Dewitt w ostatniej chwili opanował się, żeby nie krzyknąć - Emmy z pewnością zatrzymałaby się, a tamten zbliżyłby się do niej jeszcze bardziej. Mężczyzna nagle się odwrócił i spojrzał przez ramię, prosto w oczy Dewitta. Szok, a nawet przestrach odbił się na jego twarzy. Ogarnięty paniką rzucił się do ucieczki. Dewitt przysunął się do poręczy, odepchnął się od niej i rzucił się w górę schodów, prawą ręką sięgając do wytłaczanej kabury trzydziestkiósemki. Tylko raz w życiu strzelał do człowieka. Do Stevena Millera. Nie wiedział, czy będzie zdolny to powtórzyć. Udało mu się troszkę zbliżyć. Mężczyzna zawrócił na schody i zniknął za rogiem. Jakiś starszy człowiek pośliznął się i upadł przed nosem Dewitta. Ludzie spiętrzyli się jak kamienie domina, tworząc splątane kłębowisko i wzywając pomocy, w miarę jak padali następni. Dewitt przesadził dzielącą schody barierę i ruszył pod prąd, torując sobie drogę w strumieniu schodzących gości. Gdy wspiął się na górę, stanął wobec ławicy zwiedzających, nieprzeniknionej ściany ubrań i twarzy. Na lewo miał drugą kondygnację pomostu obserwacyjnego przy Lesie Morszczynowym, ekspozycję sardeli, Galerię Morszczynową, Laboratorium Morszczynowe, a za sobą w kierunku środka budynku, makietę pływów i prześwit z widokiem na dolne foyer. Ani śladu dziewczynek. Jego też nie widać. W tej chwili zobaczył Billy'ego Talbota wchodzącego schodami na trzecią kondygnację. Talbot? Teraz nie ma czasu zajmować się Talbotem, choć to wyjaśniało rumieniec Briar. Umówili się tu na randkę. Dewitt przebiegł drugą kondygnację. Po kilku minutach, okrążył róg i ruszył na schody prowadzące na trzecią kondygnację. Z prawej miał taras, z lewej - krawędź dachu. Znalazł się twarzą w twarz z córką, Briar, Talbotem i chłopcem, którego pamiętał z przyjęcia. Wszyscy się śmiali. - Tato, co się stało? - spytała Emmy, widząc jego purpurową twarz i nieprzytomne spojrzenie. 157 Podszedł do Talbota i schwycił go za koszulę. - Czy ten telefon to twoja sprawka? Talbot potrząsnął głową. Dewitt szarpnął go mocniej. Wyglądało jakby dostał szału. - To ważne! Czy to ty? - Yhm. - Tato! - jęknęła Emmy. - Nie chciałem, żeby pan mnie zobaczył - tłumaczył Talbot ochrypłym głosem. - Żeby się dostać na górę, musiałbym przejść koło pana. Wielkie rzeczy! Dewitt puścił Talbota i kazał mu się wynosić. Chłopak zbiegł po schodach, skacząc po trzy stopnie naraz i zniknął im z oczu. - Tato! Dewitt wygłosił przemowę o uczciwości, oszustwie i typach w rodzaju Billy'ego Talbota. Briar płakała. Znowu. Wyładował złość i poczuł się lepiej. Oznajmił, że natychmiast jadą do domu i że nie chce słyszeć ani słowa więcej. Po drodze nie myślał o Emmy ani o Talbocie, ani o zgorszonym spojrzeniu, którym pożegnała go Cynthia Chatterman. Myślał o twarzy dostrzeżonej w tłumie i o tym, co to oznaczało, jeśli była to twarz tego, kogo się spodziewał. 10 Twarz Trapera Johna przez chwilę znalazła się w świetle, choć osłaniał się instynktownie. Wolał kryć się w cieniu; wtedy czuł się bezpieczny. Jego połyskujące w mroku oczy, brązowe jak wilgotna ziemia, miały dziki wyraz przypominający wzrok zwierzęcia uwięzionego w klatce. On dobrze znał się na klatkach. Nigdy już nie da się w żadnej zamknąć. U nasady nosa od dwudziestu lat, od czasów szkoły średniej, nosił pamiątkę po walce na pięści; grube, czarne włosy zaczesywał na bok. Miał kwadratowy zarys brody i wystające kości policzkowe - i dumny był z tych dziesięciu procent krwi Czerokezów płynących w jego żyłach. Każdy, kto by na niego spojrzał, uznałby go za dość przystojnego, choć tej nocy wyglądał groźnie. Jak kot przemykający chyłkiem tuż przy ziemi, gotował się do skoku na upatrzoną zdobycz. Ta dzisiejsza pociągała go nieodparcie. Cierpienie powracało falami; sądził, że taki ból musi czuć chory na raka, ból ściskający serce, rozdzierający wnętrzności - dojmujący, przejmujący żal