ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Ponad kłębiącym się wirem ludzi i koni Salome zachwiała się i padła na marmurowe schody, martwa ostatecznie. Strzały świstały dookoła Waleriusza uchodzącego pod osłonę kolumn portyku; młodzieniec chronił królową swym własnym ciałem. Tnąc na prawo i lewo, bezlitośnie szyjąc z łuków, konni Shemici walczyli z tłumem o własne życie. Waleriusz skoczył do drzwi świątyni i gdy już unosił stopę nad progiem, nagle zawrócił z okropnym krzykiem. Z mroku panującego w odległym końcu nawy wychynął olbrzymi, czarny kształt - i ruszył na Waleriusza, posuwając się długimi, żabimi skokami. Młodzieniec dostrzegł błysk wielkich, nieziemskich ślepi, olbrzymie kły i zarysy szablistych pazurów; odskoczył od drzwi, a świst strzały koło ucha przypomniał mu, że śmierć czyha i za plecami. Czterech czy pięciu Shemitów, wyrąbawszy sobie drogę przez tłum, wjeżdżało końmi na schody, mierząc weń z łuków. Uskoczył za kolumnę, a groty strzaskały się o kamień. Taramis dawno już omdlała, zwisała w jego ramionach jak martwa. Nim Shemici zdążyli wypuścić następne strzały, wrota świątyni zatarasowało gigantyczne cielsko; najemnicy wydawszy przeraźliwy krzyk trwogi zawrócili konie i ogarnięci przerażeniem wcięli się w tłum; ten cofnął się w popłochu, a ludzie potykali się i przewracali, depcząc po ciałach leżących. Ale potwór zdawał się widzieć tylko Waleriusza i królową. Przecisnąwszy swe potężne, galaretowate cielsko przez ościeże, rzucił się za młodzieńcem umykającym w dół po schodach. Waleriusz poczuł, jak t o piętrzy mu się za plecami - olbrzymia bestia, szpetna niczym wybryk natury wycięty z serca nocy; czarna, galaretowata masa, w której tylko ślepiące krwiożerczo oczy i potężne kły dawały się wyróżnić. Wtem dał się słyszeć gwałtowny tętent kopyt i oddział Shemitów zalanych krwią i okrutnie posieczonych, wychynąwszy od południa na plac, jął na ślepo przerąbywać się przez gawiedź; tuż po nich wpadła na plac grupa jeźdźców nawołujących się w znajomym języku, wywijających okrwawionymi mieczami - to powracali zbiegli na pustynię Khaurańczycy! Wraz z nimi cwałowało pięćdziesięciu czarnobrodych nomadów z potężnym wojownikiem w czarnej kolczudze na czele. - Conan! - zawrzasnął Waleriusz. - C o n a n! Olbrzym dostrzegł go i rzucił rozkaz; nie zwalniając biegu koni, pustynni jeźdźcy unieśli łuki, napięli cięciwy i wypuścili strzały; śmiercionośna chmura zaśpiewała ponad falującym morzem ludzkich głów i pogrążyła się w cielsku potwora znacząc pierzastymi lotkami czarną, kostropatą skórę. Potwór stanął, zachwiał się i ryknął okropnie, a wyglądał jak czarna plama na tle białych kolumn portyku. Powtórnie napięli jeźdźcy cięciwy i kąśliwy rój pomknął do celu, i raz jeszcze... Potwór zachwiał się mocniej, paskudny rechot wydarł się z przepastnej gardzieli i bestia padła, tocząc się po schodach świątyni - martwa, tak jak wiedźma, która ją wywołała z otchłani minionych epok. Conan ściągnął wodze i zeskoczył z konia przed portykiem. Waleriusz złożył królową na marmurowe płyty i padł przy niej, wyczerpany do utraty tchu. Tłum zbliżył się ku nim, napierając; Cymmeryjczk odpędził gawiedź przekleństwem, klęknął przy leżącej niewieście i uniósłszy spowitą czarnymi lokami głowę, złożył ją na swym odzianym w czarną kolczugę ramieniu. - Na Croma! Wszak to Taramis! Kim jest tedy tamta druga? - Diablicą, która przybrała jej kształt - odparł Waleriusz. Conan zaklął szpetnie; zerwał płaszcz z ramion najbliższego wojownika i okrył nim nagość królowej. Długie, czarne loki spływały na policzki leżącej; wtem powieki jej zadrżały i otwarła oczy, spoglądając niedowierzająco na pokryte bliznami oblicze Cymmeryjczyka. - Conanie! - Jej miękkie dłonie kurczowo objęły mocarne ramię. - Czy ja śnię? Ona powiedziała mi, że umarłeś. - Nie ze szczętem - uśmiechnął się szeroko Cymmeryjczyk. - I nie śnisz, Wasza Wysokość. Znowuś jest królową Khauranu. Rozniosłem w puch Konstancjusza, tam, nad rzeką. Pierzchali jak tchórzliwe psy, ale nie donieśli życia do murów, jako żem dał rozkaz, by nie żywić jeńców - poza Konstancjuszem. Oddział strzegący miasta zatrzasnął nam bramę przed nosem, aleśmy ją wyłamali taranem rozhuśtanym z siodeł. Moje wilki zostawiłem za miastem - okrom tej pięćdziesięci; nie ręczyłbym za ich zachowanie w obrębie murów, a Hyboryjczyków starczyło na tych, co bram pilnowali. - O Isztar! Cóż to był za zły sen! - westchnęła królowa