ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Myślałem, że orbitujesz, a ty szukasz ojca. Nie zazdroszczę ci. - A ty masz ojca? - Mam i wiem, co to znaczy. Bez ojca musi być trudno. Ja, kolego, zawsze porządnie czułem, że mam. starego, bo on nie patyczkował się ze mną, ale nie mam mu tego za złe. Zawsze był sprawiedliwy. Jak trzeba było, to mi tak przyłożył, że tydzień spałem na brzuchu. Twardo mnie trzymał. - A teraz? - Teraz dobrze ze sobą żyjemy. Ja, bracie, jestem już w technikum samochodowym, w drugiej klasie. W domu było nas siedmioro. Dobra szkoła. Każdy pomagał każdemu i każ- dy był samodzielny. Teraz to już żyję na swoje konto, a co od * ojca dostałem, to odłożyłem i nieźle na tym wyszedłem. Bo nie znoszę pieszczoszków i maminsynków. 172 Kelnerka przyniosła nareszcie bigos i dwie butelki piwa. Bigos był rzadki i nie bigt sowaty, lecz kapuścianowodnisty, jakby go po drodze ochrzczono źródlaną wodą, a kiełbasy w nim trzeba by szukać przez szkło powiększające, lecz na szczęście byliśmy nad morzem, a morski klimat sprzyja apetytom, więc wbijaliśmy ten bigosik, jakby to była pularda z rożna lub coś jeszcze lepszego. Piwa nie tknąłem. Wietrzało w powiewach ciągnącej od morza bryzy. Po podwójnej porcji bigosu od razu poczułem się o kilka stopni lepiej i odzyskałem swobodę. - A ja myślałem, że też orbitujesz - zagadnąłem z nieoczeki- waną werwą. - Nie, bracie, orbitowanie dobre dla szczeniaków. Ja legal- nie lubię halsować. - Halsować? - No, tak... podróżować. Przychodzą wakacje, to startuję. A system mam już opracowany bez pudła. Jadę tam, gdzie mi się podoba, popracuję trochę, zarobię nieco grosza, a potem dalej. Teraz przez trzy dni pomagałem szatniarzowi na plaży, ale to kiepski biznes. Złapałem już lepszy. Od jutra na stacji * benzynowej będę czyścił szyby. Gdybyś chciał, to mogę cię zabrać, bo starczy roboty dla dwóch. - A co, tam tyle szyb? -~ wtrąciłem ni w pięć ni w dziesięć, a może w jedenaście, licho wie. Roześmiał się. ~ Chodzi o szyby w samochodach, kapujesz? Przyjeżdżają tankować, to ty, bracie, w podskokach myjesz przednią szybę i czekasz, ile ci odpalą. Każdy da najmniej piątaka. Nie bój się, nie stracisz. Robota łatwa i przyjemna, bo się przynajmniej napatrzysz na rozmaite wozy. Nie myliłem się w swej pierwszej ocenie. Oto klasyczny typ z Londonowskiej książki, życie dla niego to puch, chleb z masłem posmarowany miodem, przeszkody nie liczą się- są przecież po to, by je pokonywać; przenieść się z miejsca na 173 miejsce, to tak jak przespacerować się w słoneczny dzień po parku; zarobić forsę - drobnostka, forsa w ogóle się nie liczy, jest - to dobrze, nie ma jej - to kiedyś będzie. Ludzie, jeśli tylko nie brużdżą, to przyjaciele, a czas? Kto by się przejmo- wał czasem. Niech sobie płynie, bo i tak nikt go nie zatrzyma. Dziś się żyje, wczoraj minęło bezpowrotnie, szkoda o nim wspominać, a jutro będzie na pewno lepsze od dnia dzisiej- szego. - Coś się tak zamyślił? - A nic... tak sobie... Myślałem o tym, co powiedziałeś... Cieszę się, że cię poznałem. - To fajnie. A jak chcesz, to możemy razem pracować na stacji benzynowej. - Nie wiem... Może ojciec zjawi się wreszcie. - No właśnie. Może jeszcze raz pójdziemy do niego, a jak go nie zastaniesz, to walniemy się do stodoły... Tak nazywają schronisko młodzieżowe w Oliwie. Tramwajem stąd niedale- ko. Chcesz, to pójdę z tobą. - Nie szkoda ci czasu? - Chciałbym ci pomóc, człowieku, bo widzę, że już ledwo dychasz. Ojca nie zastaliśmy w domu. Sypnęliśmy się więc tramwa- jem do Oliwy, a stamtąd do „stodoły", jak to pięknie nazwał Bufalo schronisko młodzieżowe PTTK. Nazwa zupełnie przy- legała do charakteru budynku. Ni to spichlerz, ni wozownia z szerokim wjazdem na wielki dziedziniec, na którym rósł stary dąb. W środku jak w ulu, a raczej mrowisku, w którym zmęczone całodziennym łazikowaniem mrówki - turyści szu- kają schronienia. Wyglądało to bardzo malowniczo,- lecz niezbyt zachęcająco, bo oceniając na oko, na jedno łóżko przypadało przynajmniej trzech obieżyświatów, członków rzeczywistych akademii spod znaku wędrownej laski. Na dziedzińcu kłębił się barwny i rozkrzyczany tłumek. Kogo tam nie było? Przede wszystkim była młodzież od lat dziesięciu do sześćdziesięciu z okładem. Sześćdziesięcioletni młodzieńcy w krótkich spodenkach śpiewali chórem „Jak dobrze nam..."i „Szła dzieweczkado laseczka...", apięćdzie- sięcioletnie dzieweczki odpowiadały piosenką: „Hej, chłopcy, morze ma barwę zieloną..." Młodzież poniżej łat trzydziestu nie śpiewała. Zatrzymaliśmy się przed wejściem. - Ty, stary - zagadnąłem - czy zarezerwowałeś miejsce? - Człowieku - zaśmiał się Bufalo - tutaj wszystkie są już zajęte do września. - To jak chcesz nocować? - Na waleta. - Przepraszam, nie bardzo rozumiem. - To stary sposób. Przychodzi się wieczorem i robi się taką 175 minę, jakbyś już dawno miał zajęte miejsce. O dziesiątej gaszą świaiła i obowiązuje cisza, wtedy bracie zdejmujesz buty i wchodzisz do pierwszej lepszej sali zbiorowej, tam się bacznie rozglądasz, gdzie jest łóżko, w którym śpi tylko jeden gość, kapujesz? - Przepraszam cię, ale nie kapuję. - Oj, Maciek, ty dzisiaj ciężko myślisz. Pakujesz się do tego gościa i śpisz z nim na waleta. - We dwóch? A jak tamten nie będzie chciał? - Wykluczone. To już taka tradycja