Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Przewidywania Wilkołka co do zastępstwa czy raczej braku zastępstwa na łacinie nie spełniły się: wychowawczyni poleciła im po trzeciej lekcji iść do prawego skrzydła gmachu i zająć się porządkowaniem zaplecza sceny w auli, klatki schodowej i przyległych pomieszczeń. Wszystkiego zapewne i tak nie zrobicie, ale starajcie się, bo prawe skrzydło musi być sprzątnięte przed zabawą. Pan dyrektor życzy sobie, żeby klasy były zamknięte w tym czasie, a bufet, szatnia itp. mają się mieścić wyłącznie w okolicy auli. Woźny wam pokaże, gdzie macie wyrzucać śmiecie. Potem przyjdą matematycy wam pomóc. Aula od tyłu przedstawiała się zgoła niepociągająco. Wyglądało na to, że wszystkie graty, papiery, gruz, sprzątnięte swego czasu z sali, upchano za kulisami i na schodach. Nie wiadomo było, od czego zacząć. W dodatku woźny wcale nie przychodził, narzędzi żadnych nie mieli i zanosiło się na to, że nic nie zrobią. po jakimś kwadransie bezmyślnego obijania się Jasio Skorupka zaproponował: Najlepiej będzie, jak pójdę po woźnego, prawda? Czekali na niego dość długo, wreszcie stracili nadzieję. 62 Zupełnie jak w Rękawiczce: To rzekł i poszedł, i więcej nie wrócił skomentował incydent Międzyrzecki. Nie ma rady, trzeba coś robić powiedziała Opisówna. Wywalmy przynajmniej te rupiecie zza kulis na schody. Lipski i Zagórski zaczęli się mocować z drzwiami. po paru energicznych kopnięciach udało się otworzyć oba skrzydła. No, wolna droga! Zagórski z ukłonem wskazał zakurzoną klatkę schodową. Spróbujmy jeszcze otworzyć tamte na dole. Polecieli i przepadli. Przyjdą, kiedy wypalą w jakim kącie papierosa zauważyła Bożka, jak zwykle świadoma zwyczajów kolegów. Lepiej na nich nie czekać. Więc każdy wziął się do roboty, jak umiał. Wilkołek i Międzyrzecki wynaleźli gdzieś szczątki dużego kartonu i tryumfalnie przywlekli na środek sceny. Niech kobiety zamiatają śmiecie, a my będziemy wynosić tym pudłem oznajmił Wilkołek, po czym obaj chłopcy siedli na rampie i pogrążyli się w dyskusji, filozoficznej, rzecz jasna. Joasia, pakując papiery do worka po cemencie czy czymś takim, spogląda od czasu do czasu w ich stronę. Kiedy ani się ruszą? Wilkołek jak Wilkołek, nie ma do niego pretensji, ale wolałaby, żeby Międzyrzecki nie był obibokiem. W ogóle wolałaby, żeby był mniej cudownym dzieckiem. I prawdę mówiąc, mógłby człowiekowi przynajmniej powiedzieć dzień dobry, jak człowiek po tygodniu przychodzi do szkoły. A, co tam. Pociągnęła worek do drzwi i po schodach na dół. Tymczasem na scenie ster rządów objęła Müllerówna: Taż poszukajcie sobie jakiejś tektury i zamiatajmy śmiecie. A te połamane krzesła najlepiej zrzucić od razu na dół. I niech idzie ktoś po szczotki. Na scenie się zakotłowało. Chłopcy popychali pudło od jednej koleżanki do drugiej, śmiecie przegarniano z miejsca na miejsce, nim wreszcie lądowały na parterze, wszyscy pokrzykiwali na siebie. Coś nas tu za dużo pomyślała Joasia. Może lepiej uprawiać inicjatywę prywatną? Wyszła na klatkę schodową. Na półpiętrze były uchylone duże drzwi. Skierowała się w tamtą stronę. Chcesz się zająć tą łaźnią? krzyknęła za nią Opisówna. To tam jest łaźnia? Była. Ale sprzątnąć można. Chodź, weźmy się do tego, bo tam z nimi można kręćka dostać. Dogoniła Joasię i we dwie weszły do małej salki wykładanej białymi kaflami. Cholerny świat, żeby to tak uruchomić, nie? Joasi zaimponowały rzędy natrysków przy ścianach. Na wszystko przyjdzie czas, nic się nie martw. Sprzątnijmy najpierw te skorupy. Oprócz papierów, których tu wszędzie było pełno, w łaźni walały się jakieś potłuczone miski, rury, kawałki instalacji elektrycznej. Janka Opisówna nic nie mówiąc wzięła się do skorup. Układała je zręcznie jedne na drugich, jak gdyby zbierała talerze ze stołu, i wynosiła wielkimi stertami. Joasia, nie chcąc jej wchodzić w drogę, zajęła się rurami. Od czasu do czasu, gdy chodziło o jakiś cięższy złom cegieł albo o szczególnie zaplątane druty, pomagały sobie nawzajem. Właściwie pracowały w milczeniu. Joasię z początku to krępowało, nie miała wielkiej chęci do gadania, ale wydawało jej się, że wypada. Spostrzegła jednak, że Opisówna nie pali się do rozmowy, więc dała spokój. No, toby prawie było odezwała się wreszcie Janka. Tylko trzeba jeszcze pokropić wodą i zamieść. To ja pójdę do nich po szczotkę i wiadro. Chodźmy razem. Ale na scenie już nikogo nie było. 63 A to dranie, co? Urwali się i uciekli Janka uśmiechnęła się do Joasi. Swoją drogą aż się dziwię, że tu jednak coś zrobili. Przy takim bałaganie. Wiesz, ja tam specjalnie się do roboty nie palę, mam dosyć sprzątania w domu, ale mnie szlag trafia, jak widzę takie obijanie i bezhołowie jak dziś. Ostatecznie to jest nasza szkoła. Pewnie przytaknęła Joasia i dodała: To co, pójdziemy umyć ręce i też się zabierzemy. Rozstały się zaraz za bramą. Joasia jeszcze na trzy dni miała ,wymówione obiady, więc nie jechała do miasta, tylko wprost do domu. Zresztą nie chciała wracać z Opisówną. Co mi do niej myślała ma te swoje koleżanki z przyrodniczej, wreszcie o czym byśmy gadały: o zabawie nie chciała, o kolegach... cóż można tu ostatecznie powiedzieć. Jeszcze przez kilka dni pracowali w prawym skrzydle budynku, bo przecież na wyrzuceniu śmieci sprawa się nie skończyła: trzeba było jeszcze szorować podłogi, myć drzwi i okna, a wreszcie jakoś ozdobić salę. Zainteresowane klasy uznały, że to właśnie humaniści powinni coś zaprojektować że niby są ducha artystycznego, że sztuka im jest najbliższa i takie inne ple-ple