Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
Sytuacja jest dość poważna, a najdrobniejsza nieostrożność może ją jeszcze pogorszyć. Nie, nie możemy zapuszczać się wszyscy razem w te lasy. Przede wszystkim malcy nie mogą pójść, a zostawić ich na Sloughi bez opieki - też niesposób. Niech Doniphan i Briant wyruszą na tę wyprawę i zabiorą ze sobą jeszcze ze dwóch... - Mnie! - powiedział Wilcox. - I mnie - dorzucił Service. - Niech i tak będzie - przystał Gordon. - I to dosyć - czterech wystarczy. Gdybyście dłużej zabawili, paru z nas wyjdzie na spotkanie, a reszta zostanie na szkunerze. Nie zapominajcie o tym, że to jest nasze obozowisko, nasz dom, nasz home i nie możemy go opuścić, póki nie dowiemy się, czy znajdujemy się na kontynencie, czy nie. - Jesteśmy na wyspie - upierał się Briant. - Ostatni raz oświadczam... - To się jeszcze pokaże! - przerwał Doniphan. Roztropne uwagi Gordona położyły kres waśni rozgorzałej między młodymi zapaleńcami. Było oczywiste - i Briant sam to uznał - że należy wysłać zwiad, który przedostawszy się przez lasy dotrze do owej wstęgi wód. Jeśli nawet morze oblewało ten ląd od wschodu, czyż nie mogły znajdować się obok inne wyspy, oddzielone tylko wąskim przesmykiem, nietrudnym do przebycia? A jeśli te wyspy należały do któregoś z archipelagów i jeśli na horyzoncie pojawią się jakieś znaczniejsze wyniosłości, czyż nie trzeba się o tym przekonać, nim podejmie się decyzję, od której mogło zależeć ocalenie wszystkich? Jedno było rzeczą pewną, że płynąc na zachód nie napotka się między tą nieznaną ziemią a Nową Zelandią ani jednego lądu. Młodzi rozbitkowie mogli przybliżyć się do zamieszkanych okolic tylko pod tym warunkiem, że będą ich szukać tam, gdzie wschodzi słońce. Roztropność nakazywała jednak wyruszyć na tę wyprawę tylko podczas pięknej pogody. I, jak powiedział Gordon, musieli od tej pory myśleć i postępować jak dorośli, a nie jak dzieci. W tych okolicznościach i wobec groźnych zapowiedzi na przyszłość chłopcy muszą okazać się nie tylko nad wiek inteligentni, lecz i przezwyciężyć lekkomyślność i beztroskę, naturalne w ich wieku; jeśli drobne waśnie doprowadzą do ostatecznego podziału na dwa obozy, sytuacja, i bez tego krytyczna, stanie się rozpaczliwa. Oto dlaczego Gordon postanowił uczynić wszystko, co w jego mocy, by utrzymać zgodę między kolegami. Tymczasem, jakkolwiek Doniphan i Briant wyczekiwali niecierpliwie momentu wyruszenia w drogę, zmiana pogody pokrzyżowała ich plany. Już na drugi dzień rano zaczął padać lodowaty deszcz i siekł bezustannie, z małymi tylko przerwami. Barometr spadał stale, co wskazywało na zbliżanie się okresu wichrów, a nie podobna było przewidzieć, kiedy nastąpi odmiana. Byłoby wielką lekkomyślnością puszczać się w drogę w tak niesprzyjających warunkach. Ale właściwie czy było czego żałować? Na pewno nie. Było rzeczą zrozumiałą, że wszyscy - nie chodziło tu wcale tylko o najmłodszych - chcieli dowiedzieć się jak najszybciej, czy ocean otacza ich ze wszech stron. Ale nawet gdyby upewnili się, że są na lądzie stałym, czyż mogliby zdecydować się teraz, na krótko przed nadejściem zimy, na tę wyprawę w głąb nieznanego kraju? A gdyby przyszło wędrować setki mil, jakże wytrzymaliby trudy takiej podróży? Czy nawet najmocniejszemu z nich starczyłoby sił, by dotrzeć do celu? Nie! Rozsądek nakazywał, by taką wyprawę przedsięwziąć, gdy nadejdą długie dni i zima przestanie się srożyć. Toteż nie pozostawało nic innego, jak przetrwać złe czasy na Sloughi. Gordon tymczasem dokładał wszelkich starań, by oznaczyć przypuszczalne miejsce katastrofy, której padli ofiarą. Atlas Stielera znajdujący się w bibliotece zawierał kilka map Oceanu Spokojnego. Otóż, próbując określić bliżej szlak przebyty od Auckland aż do miejsca katastrofy, Gordon stwierdził, że między Nową Zelandią a wybrzeżami amerykańskimi zaznaczono na północ od wysp Pomotou jedynie Wyspę Wielkanocną i wyspę Juan Fernandez, na której Selkirk, rzeczywisty Robinson, spędził część życia. Na południu zaś nie było ani jednego lądu aż po niezmierzone wody Oceanu Arktycznego. Posuwając się prosto na wschód, napotkać można było tylko archipelagi Chiloë i Madre de Dios, rozrzucone u wybrzeży chilijskich, a niżej - wyspy rozsiane w pobliżu Cieśniny Magellana i Ziemi Ognistej. Rozbija się o nie to samo okrutne morze, które nęka przylądek Horn. Jeśli więc szkuner został rzucony na jedną z owych bezludnych wysp sąsiadujących z pampasami, trzeba by przebyć setki mil, chcąc dotrzeć do zamieszkanych prowincji Chile, do brzegów La Platy albo do Republiki Argentyńskiej. Jakiejże można spodziewać się pomocy wśród tych ogromnych pustkowi, gdzie mnóstwo niebezpieczeństw czyha na podróżnego? Wobec takich ewentualności trzeba było postępować nadzwyczaj ostrożnie, bo wędrówka w nieznane mogła grozić zagładą. Tak myślał Gordon; Briant i Baxter byli tego samego zdania