Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
.. Nebogipfel i ja nadal wisieliśmy w powietrzu, zawieszeni w przestrzeni kosmicznej w naszej błyszczącej klatce, a ja szeptem zdawałem mu relację o odległej przyszłości; w tej spokojnej atmosferze odkryłem dodatkowe szczegóły, których nie opowiedziałem moim przyjaciołom w Richmond. - Zobaczyłem coś, co przypominało kangura - przypomniałem sobie. - Miało jakieś trzy stopy wzrostu... było przysadziste i obdarzone ciężkimi kończynami oraz zaokrąglonymi ramionami. Sadziło susami przez plażę. Przypominam sobie, że wyglądało na zdesperowane i uderzało słabo łapą w skały, najwyraźniej próbując wyrwać kilka garści porostów. Wyczuwało się w nim wielkie zwyrodnienie. A potem zobaczyłem ze zdziwieniem, że zarówno przednie jak i tylne łapy tego czegoś miały po pięć kruchych palców... I istota miała wypukłe czoło oraz patrzące wprost przed siebie oczy. Jej podobieństwo do człowieka było w najwyższym stopniu nieprzyjemne! - Ale potem poczułem, że coś dotyka mojego ucha - ciągnąłem - jakby głaskał mnie jakiś włos, i odwróciłem się w siodełku. Tuż za machiną znajdowała się jakaś istota. Była podobna do stonogi, ale miała szerokość trzech lub czterech, a długość być może trzydziestu stóp, i jej ciało było rozczłonkowane, a purpurowe, chitynowe łuski szeleściły, gdy się poruszała. Wilgotne rzęski o długości stopy kiwały się w powietrzu i to właśnie jedna z nich mnie dotknęła. Teraz ta bestia uniosła swoją badylowatą głowę i rozwarła szeroko swoje szerokie usta, machając oślinionymi szczękami; miała rozstawione w sześciokąt oczy, które się obracały i wpatrywały we mnie. - Dotknąłem dźwigni - mówiłem dalej - i oddaliłem się w czasie od tego potwora. Wyłoniłem się na tej samej plaży, ale teraz dostrzegłem mrowie przypominających stonogi stworzeń, które z chrzęstem swoich odwłoków ociężale właziły na siebie. Wyposażone były w ogromną liczbę nóg, na których pełzały, skręcając swe ciała w pętlę podczas ruchu. W środku tego roju dostrzegłem niski i zakrwawiony wzgórek i pomyślałem o smutnym, kangurzym stworzeniu, które zaobserwowałem wcześniej. - Nie mogłem znieść tej rzezi! - kontynuowałem. - Nacisnąłem na dźwignie i skoczyłem o milion lat. Nadal istniała ta straszna plaża. Teraz jednak, kiedy odwróciłem się od morza, w oddali na wyjałowionym zboczu za sobą zobaczyłem stworzenie podobne do ogromnego, białego motyla, który migotał i trzepotał skrzydłami na tle nieba. Jego tors przypominał wielkością tułów małej kobiety, a blade i przezroczyste skrzydła były olbrzymie. Jego głos był ponury - dziwnie ludzki - i poczułem się strapiony na duszy. - Po chwili zauważyłem jakiś ruch w pobliżu - podjąłem opowieść. - To przypominało skupisko czerwonych jak na Marsie skał, które przesuwały się na piasku w moim kierunku. Był to jakiś krab: istota o wielkości sofy, która pokonywała plażę na swoich kilku nogach i kiwała do mnie szarawoczerwonymi oczami na słupkach, które podobne były do ludzkich. Jej usta, skomplikowane jak jakaś maszyna, drgały i oblizywały się, kiedy istota się poruszała, a jej metaliczny kadłub poplamiony był zielenią niewzruszonych porostów. Kiedy szkaradny i kruchy motyl przefrunął nade mną, krab wyciągnął ku niemu swoje wielkie pazury. Chybił, ale wydaje mi się, że dostrzegłem skrawki bladego ciała pochwycone w uścisk jego wielkiej łapy. - Kiedy później rozmyślałem o tamtym widoku - powiedziałem Nebogipfelowi - zaprawiony goryczą niepokój utwierdził się w moim umyśle. Wydaje mi się, że ten układ silnego drapieżcy i słabej ofiary może być konsekwencją stosunku łączącego Elojów i Morloków, który zaobserwowałem wcześniej. Ale ich formy tak się różniły: stonogi, a potem kraby... - Na tak wielkich przestrzeniach czasu - upierałem się - ewolucyjna presja jest taka, że formy gatunków są dość plastyczne - tak uczy nas Darwin - a zoologiczna retrogresja jest siłą dynamiczną. Pamiętaj, że ty i ja - a także Eloje i Morlokowie jeśli spojrzeć na to z dość szerokiej perspektywy - jesteśmy tylko kuzynami w obrębie tej samej antycznej rodziny, która wywodzi się z błotnistych ryb. Snułem przypuszczenia, że być może Eloje wznieśli się w powietrze w rozpaczliwej próbie ucieczki przed Morlokami, a ci drapieżcy wyszli ze swoich jaskiń, porzucając wreszcie wszelkie symulacje mechanicznych wynalazków, i pełzali teraz po tych zimnych plażach, czekając, aż jakiś motylowaty Eloj zmęczy się i spadnie z nieba. Tym sposobem ten odwieczny konflikt, zakorzeniony w społecznym upadku, został w końcu zredukowany do swoich bezmyślnych podstaw. - Podróżowałem dalej w przyszłość - powiedziałem Nebogipfelowi - wykonując tysiącletnie kroki. Nadal jednak ten sam tłum skorupiaków pełzał wśród porostów i skał. Słońce się rozszerzało i ciemniało. - Po raz ostatni - ciągnąłem - zatrzymałem się w momencie odległym o trzydzieści milionów lat, gdy Słońce przemieniło się w kopułę, która zdominowała szeroki pas nieba. Spadł śnieg: nieprzyjemny, bezlitosny deszcz ze śniegiem. Zadrżałem i musiałem wsunąć ręce pod pachy. Dostrzegłem teraz śnieg na szczytach wzgórz, blady w świetle gwiazd, a olbrzymie góry lodowe dryfowały na wiecznych morzach. - Kraby zniknęły - dodałem - ale żywa zieleń rozległych porostów pozostała. Wydało mi się, że na mieliźnie morskiej dostrzegłem jakiś czarny przedmiot, który według moich domniemań wykazywał niemrawe oznaki życia. - Zaćmienie - kontynuowałem - wskutek przejścia jakiejś wewnętrznej planety przez tarczę słoneczną, spowodowało teraz, że na Ziemię padł cień. Nebogipfelu, może ty czułbyś się swobodnie w tamtej krainie, ale mnie przejęła wielka zgroza i zszedłem z machiny, żeby dojść do siebie. A potem, kiedy pierwsza łukowata łuna purpurowego słońca wróciła na niebo, zobaczyłem, że ten stwór na mieliźnie faktycznie się rusza. To była kula mięsa; przypominała odciętą od tułowia głowę o szerokości mnie więcej jarda i miała dwie garście macek, które bujały się na mieliźnie. Stwór miał usta w kształcie dzioba i brakowało mu nosa. Jego duże i ciemne oczy wydawały się niemal ludzkie..