ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Lubo walcz, wszak śmiało patrzaj w oczy bestii, a przekonasz się, że przejdzie jej chętka, by cię pożreć, jak to ma w zwyczaju. Następnie Hasselborg doświadczył tortury czekania przez dwa kriszniańskie dni i noce, aż przyjdzie czas na jego egzekucję. Próbował czytać podręcznik gozashtandyjskiego prawa, który dostał od Yeshrama, ale szło mu bardzo ciężko — tutejsze prawo opierało się w zasadzie na precedensach, Hasselborg zaś nie opanował jeszcze języka pisanego na tyle płynnie aby czytać z łatwością. Chodził od ściany do ściany, palił, jadł niewiele i odbywał półgodzinne sesje czułego wpatrywania się w chusteczkę Alexandry. Stale wysyłał na zewnątrz pomocnika dozorcy, aby sprawdził, czy są już jakieś wiadomości od żołnierza Garmsela. Wiedział, że nie ma ich, ale nie mógł jakoś porzucić nadziei na cud. Pewną pociechę znajdował w fakcie, że udało mu się zapanować nad sobą i ubić interes z Yeshramem za mniej niż połowę akredytywy; przez chwilę, kiedy Yeshram się wahał, detektyw miał wielką chęć rzucić w dozorcę całą sumę, choć wiedział, że byłaby to strata pieniędzy. Drugiego popołudnia od aresztowania wszedł do celi Yeshram i oświadczył: — Gotów? Odwagi, mój panie. Nie, nie, po stokroć, żadnych wieści. Garmsel musiałby pędzić ślizgowcem, holowanym przez tresowane aqebaty jak Książę Bourudjird w legendzie, aby już wrócić. Czemu drżysz? Ja przecież ryzykuję tak samo jak ty, nie uważasz? Załadowali Hasselborga do czegoś w rodzaju klatki na kółkach i powieźli przez miasto w kierunku stadionu. Na miejscu kilku żołnierzy wypuściło go i zaprowadziło do pomieszczenia pod rzędami krzeseł. Tutaj obserwowali go w milczeniu, podczas gdy z zewnątrz dochodził zgiełk i szum rozbawionej publiczności. Jeden powiedział do drugiego: — Tłum jest dziś w ponurym nastroju. — Nudne występy — odparł drugi. — Zdaje się, że dasht jest za bardzo pochłonięty życiem miłosnym, by zajmować się igrzyskami, tak jak trzeba. Ponownie zaległa cisza. Hasselborg zapalił kriszniańskie cygaro i poczęstował obu swoich strażników. Przyjęli je i wymruczali coś na dziękuję. Czekanie się przeciągało. Wreszcie jakiś osobnik wetknął głowę za drzwi i krzyknął: — Już czas! Strażnicy skinęli na detektywa, jeden oznajmił: — Zostaw tutaj płaszcz. Wstań, musimy cię obszukać. — Przeprowadzili ostatnią rewizję i wprowadzili go do jednego z tuneli, łączących przebieralnie z areną. Na końcu tunelu znajdowała się ciężka brama z żelaznej kraty. Ktoś rozwarł ją ze skrzypieniem na oścież. Hasselborg zerknął za siebie. Strażnicy trzymali w dłoniach halabardy na wypadek, gdyby wpadł na głupi pomysł i próbował uciec. Nie widząc innego wyjścia, Hasselborg wetknął Jcciuki za pasek i z dystyngowaną obojętnością pomaszerował na arenę. Stadion przypominał boiska, na których jako student grał przez wiele lat w piłkę nożną; na pozycji obrońcy. Ten plac gry był jednak trochę za mały dla futbolu; stanowił raczej wybieg do walki byków niż północnoamerykańską arenę widowiskową. Siedzenia wznosiły się pod ostrym kątem. Podłoga zapadała się dobre siedem metrów poniżej najniższego rzędu miejsc, więc nie miał szans na oddanie potężnego skoku w publiczność. Wzdłuż pierwszego rzędu straże przemierzały owalną platformę. Może zdoła jakoś chwycić którąś halabardę i oddać skok o tyczce na pomost? Nie ma mowy, wprawdzie był swego czasu niezłym sportowcem, ale nigdy nie trzymał w ręku tyczki. Niebo było zachmurzone i mokry wiatr smagał proporce na masztach wyrastających z korony stadionu. Dasht siedział w swojej loży, owinięty płaszczem. Był jednak zbyt wysoko, aby można było dostrzec wyraz jego twarzy. Gdy za plecami Hasselborga brama zamknęła się ze szczękiem zobaczył, że po przeciwnej stronie rozwierają się inne wrota i z drugiego tunelu wychodzi jego dobry znajomy yeki. Publiczność na trybunach podniosła przytłumiony ryk. Hasselborg stał w absolutnym bezruchu i słuchał nawałnicy tego dziwnego jazgotu, tęskniąc za jakimś migbłystalnym* mieczem. Jeśli Yeshram wpadł na dobry pomysł, najwyższy czas zacząć go realizować. Yeki ruszył z wolna do przodu, po czym zatrzymał się i rozejrzał dookoła. Zerknął na Hasselborga, na publiczność, wydał pomruk, zrobił kilka kroków w lewo i w prawo, po czym rozpłaszczył się na piasku, rozdziawił paszczę, ziewnął i przymknął ślepia. Hasselborg nawet nie drgnął. Na widowni wszczął się tumult i z każdą chwilą robił się, coraz głośniejszy. Hasselborg wyłapywał pojedyncze zdania, z grubsza gozashtandyjski odpowiednik „zabić obu dupków!” Na arenę zaczęły spadać różne przedmioty — kufel, poduszka na krzesło. Tutaj dwóch Gozashtendyjczyków okładało się pięściami, tam inny rzucał warzywami w kierunku loży dashta. Nagle kilku innych zepchnęło strażnika z pomostu. Z brzękiem wylądował na piasku, wstał ze zwinnością zdumiewającą jak na człowieka obciążonego kompletną zbroją i rzucił się biegiem do najbliższego wyjścia, leczy yeki tylko raz przeciągnął po nim oczami, które natychmiast zresztą z powrotem zamknął