ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

A rano nie musiałam wyjątkowo iść do szkoły, więc napisałam bajkę: Żył sobie Król i żyła sobie Królowa. Mieli smoka, który się nazywał Paweł. Paweł był bardzo łakomy, ale nigdy nie jadł mięsa ani liści – jadł pióra. Jak tylko zobaczył jakiegoś ptaka, to od razu go łapał i zjadał mu wszystkie pióra. Czy żółte, czy czerwone, czy zielone – chrupał je ze smakiem. Król był z Pawła zadowolony, aż zauważył, że w jego królestwie brakuje ptaków. Poszedł powiedzieć to swojej żonie Królowej. Królowa się zastanowiła przez pięć minut, a potem podniosła głowę i powiedziała: – Mój drogi, trzeba naszego smoka usunąć z królestwa albo coś z nim zrobić. – Najlepiej posłać go do zoo – zaproponował Król. Wysłali Pawła do zoo, do wielkiej klatki, na której było napisane: „Pierwszy smok w naszym zoo. Jego imię: Paweł”. Minęło parę lat. Paweł był już stary i miał dość siedzenia w klatce, więc wyskoczył z niej, pobiegł do klatki z ptakami i pozjadał wszystkim pióra. Ale nie był w stanie zjeść piór kazuara, najpotężniejszego ptaka na kuli ziemskiej, ani strusia emu. Więc gdy skończył śniadanie, napił się wody i chcąc nie chcąc, przeszedł na dietę z liści, dzięki czemu żył jeszcze bardzo długo i w dobrym zdrowiu. X Babcia zawsze miała koty, więc teraz, kiedy przyjechała do nas z tą cukrzycą i słabym sercem, trzeba jej było kotka kupić. Mama trochę się broniła, mówiła, że nie chce więcej zwierząt w domu, bo w końcu i tak opieka spada na nią. Ale przecież mieliśmy tylko Suna, który był już za duży, żeby udawać kota. Nie dawał się brać na kolana czy do łóżka ani nie mruczał, kiedy się go głaskało, tylko skakał na wszystkich z jakiejś szalonej radości, aż mu uszy fruwały na boki, albo kopał pod krzakami róż w ogrodzie i wnosił ziemię do domu. A kotki są czyste, ciche i spokojne i załatwiają się do kuwety z piaskiem, a nie po całym ogrodzie, gdzie popadnie. Więc kiedy babcia przy śniadaniu po raz któryś z rzędu powiedziała, że chciałaby zobaczyć, jak tu w Australii wyglądają cmentarze, bo nie wiadomo gdzie przyjdzie jej spocząć, mama oświadczyła, że jedziemy po kota. Tatuś zabrał nas samochodem bardzo daleko, na drugi koniec miasta, w takie miejsce, gdzie gromadzi się bezdomne kotki. Takie zgubione i takie, których nie chcą już właściciele, bo podrosły, przestały być rozkosznymi kociętami, a zaczęły być problemem. Bo ludzie nie myślą – tłumaczył tatuś – kupują dzieciom malutkie futrzane stworzonka, a potem z tych stworzonek robią się dorosłe, niezależne zwierzęta, które się dzieciom nudzą, i nie wystarczy się z nimi bawić, trzeba się nimi opiekować i kochać, a miłość to jest też odpowiedzialność. Na co mamusia powiedziała, że powinna nagrać te słowa na magnetofon i tata umilkł, więc nie bardzo wiem, o co chodziło. Te bezdomne koty zbiera się w przytułku, bo inaczej dziczeją i robią się groźne. W Australii nie ma drapieżników, oprócz psów dingo w głębi lądu, i taki zdziczały kot nie ma naturalnych wrogów. Poluje na ptaki, wyjada pisklęta z gniazd, a przede wszystkim zabija małe gryzonie i torbacze. A australijskie gryzonie i torbacze są jedyne na świecie i nie umieją się bronić. Niektóre wyglądają jak myszy, inne jak kangurki albo małpki i żyją sobie spokojnie nocnym życiem, dopóki nie trafi na nie taki zdziczały kot. On potrafi być niebezpieczny nawet dla koali, które prawie cały czas śpią, no i dla domowych kotów też. Ciocia Basta, ta od dużego wujka Dawida, przywiozła sobie swojego kota z Europy. Ile razy wychodził na spacer, tyle razy wracał cały poszarpany przez te dzikie koty. Trzeba mu było zszywać brzuszek i zakładać taki abażur na głowę jak Sunowi, gdy miał operację. Kiedy jej kot zdrowiał i wychodził na spacer, to znowu wracał poszarpany, aż wreszcie od tego zszywania umarł. Widziałam z tatusiem program o kotach, które ktoś zostawił na bezludnej wyspie i zapomniał o nich. W kilka lat wyjadły wszystkie ptaki i gryzonie, a jak już nie miały co jeść, to nauczyły się nurkować i łowić ryby. Tata powiedział, że oprócz kotów tylko człowiek potrafi się tak przystosować do warunków, w jakich żyje. No tak, przecież tata nurkował z wujkiem Mirkiem i złowił wielką płaszczkę. To schronisko dla kotów to były wielkie baraki, do których szło się po kolorowych liniach namalowanych na chodniku. Po pomarańczowej – do małych kotków, po zielonej – do trochę starszych, po niebieskiej – do dorosłych kotów, a po czerwonej do kocic, które już nie mogły mieć dzieci. Babcia nie pojechała z nami, bo źle się czuła, więc musieliśmy wybrać sami. Och, ile tam było uroczych kici! Białe i łaciate, czarne i rude, jedne wdrapywały się cały czas na siatkę i miauczały, żeby je kupić, inne kuliły się w pudełkach, jakby im było zimno, i patrzyły na nas porcelanowymi ślepkami, bo chyba nie rozumiały, że nie chcemy im zrobić krzywdy i nie porzucimy ich jak dorosną. W baraku dla starszych kotów niektóre przechadzały się tam i z powrotem, jakby chciały się pokazać z jak najlepszej strony, ale większość leżała na półkach bez ruchu, spoglądając na nas nieufnie. Mama miała łzy w oczach i powiedziała, że one pamiętają, jak zostały skrzywdzone przez człowieka, i już nie wierzą, że ktoś będzie dla nich dobry. – Weźmy je wszystkie! – zawołałam. – Ja będę dla nich dobra, i babcia też, i tatuś! – Nie możemy, Paciu – powiedziała mama. – To za dużo kosztuje, a poza tym Sun byłby nieszczęśliwy. Duży kot nie oswoi się z psem. A co dopiero kilka dużych kotów. W schronisku było ich kilkaset. Chciałam mieć wszystkie i być dla nich dobra, ale zrozumiałam, że to niemożliwe. Płakałyśmy z mamą obie, kiedy stamtąd wychodziłyśmy, a tata był ponury i milczący. Nie wybrałyśmy żadnego, bo mama powiedziała, że nie zdobędzie się na decyzję. Bo małego wesołego kotka zawsze ktoś weźmie, a żadnego z tych smutnych dużych nie możemy wziąć ze względu na Suna. W drodze powrotnej mama nagle powiedziała: – Jacusiu, skręć tutaj. Zobaczmy co tam jest! Tatuś posłusznie skręcił i zatrzymał się przed wielkim garażem, gdzie stały wspaniałe wiklinowe bujane fotele. Zawsze o takim fotelu marzyłam i zrozumiałam, że może teraz wreszcie go dostanę, bo mama, kiedy jest smutna, zapomina, że boi się braku pieniędzy i kupuje nam różne rzeczy. No a poza tym nie kupiliśmy kota, więc trochę pieniędzy mieliśmy. W tym garażu było mnóstwo stołów, łóżek, krzeseł i szaf i bardzo miły pan, który przekonywał mamę, jakie to wszystko jest tanie. Mama kiwała głową (jeszcze nie bardzo mówi po angielsku, więc zawsze kiwa głową, kiedy rozmawia z Australijczykami), pokazywała palcem to biurko, to na toaletkę i pytała „hał macz?” – to znaczy „ile?”, a pan wymieniał sumę. Tatuś tłumaczył, a mama wtedy dla odmiany kręciła głową przecząco