ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Gdy na te słowa major uśmiechnął się sceptycznie, Hilario rzekł: - A może ci się zdaje, że żołnierze nie dadzą się zwabić tu, do środka? W tej chwili wszyscy oni pozsiadali z koni i nie są przygoto- wani do natychmiastowej ucieczki. Wystarczy, gdy otworzę bramę od strony ogrodzenia i wypuszczę na nich gromadę byków. Zobaczysz, że w takich okolicznościach nie uratuje się ani jeden żołnierz. Czy mam spróbować tej sztuki, panie majorze? To mówiąc, zawrócił ku ogrodzeniu, jakby chciał je otworzyć. - Na miłość boską! - krzyknął Cadera. - Byki rzucą się przede wszystkim na nas! - Rozumie się. Ale ranczera i mnie znają doskonale, cudzoziemca zaś zasłonimy przed nimi i w taki sposób ty jeden będziesz wystawiony na atak. Co więc wolisz, albo byki rozniosą cię na swoich rogach, albo też zaczekasz spokojnie, dopóki nie przybędzie wojsko z Mercedes? Jedno z dwojga. Oszczędzać zbójów nie mam zamiaru. - Ja zaś nie chcę mieć z wami nic wspólnego. Puśćcie mnie! - Hm, może nawet zgodziłbym się spełnić twoją prośbę pod warunkiem, że zwrócisz nam jeńca. - Tego nie doczekacie się nigdy i proszę mnie puścić! To niesły- chane bezprawie. - A ty zatrzymując seniora Montesa, nie popełniasz bezprawia? Zresztą nie będę się z tobą sprzeczał o to, kto z nas właściwie je popełnia, bo kwestia ta wyjaśni się jak tylko przybędzie wojsko z Mercedes. Senior Burgli, wybierz mi pan rozgarniętego peona i do- brego konia. - Owszem, zaraz to uczynię, znajdzie się i peon i koń - odrzekł ranczero, który aż do tej chwili przypatrywał się całej scenie w milcze- niu. - Każ pan natychmiast osiodłać konia, a ja tymczasem napiszę parę słów do komendanta garnizonu w Mercedes. Ponieważ zaś ta banda opryszków wciąż jest przed bramą i gotowi go zatrzymać, niech 191 więc wyjedzie tylną bramą, tak, aby go nie spostrzeżono. Burgli skierował się ku drzwiom izby, a major, widząc, co się święci, krzyknął: - Zaczekajcie! Jeszcze jedno słowo! Nie obawiam się wojska z Mercedes, bo to moi koledzy; ale gdyby zastano mnie tu, niejako w niewoli, byłbym ośmieszony. Aby więc tego uniknąć, zgadzam się na propozycję i oddam wam Montesa, ale, rzecz prosta, gdy mnie stąd wypuścicie. Mnich poruszył głową przecząco i odpowiedział: - Mowy nie ma. Będzie tak, jak powiedziałem. Otworzę bramę, aby żołnierze mogli cię widzieć, a wówczas rozkażesz im przyprowa- dzić tutaj Montesa. Jak tylko jeniec znajdzie się z tej strony wrót, będziesz mógł sam stąd odejść. Co ty na to? - Dobrze, zgadzam się. - Ba, ale musisz jeszcze dać słowo, że znikniesz stąd natychmiast ze swymi ludźmi. Przyrzekniesz to pod przysięgą? Major skinął głową na znak, że się zgadza. - A więc otwieram bramę - rzekł mnich i odsunął rygle, a otwarłszy oba skrzydła wrót, stanął pośrodku. Żołnierze siedzieli opodal na trawie, a między nimi leżał Monteso. Na ten widok Cadera uśmiechnął się ironicznie, ja zaś, spostrzegłszy to, zbliżyłem się ku niemu, by mieć go na oku. Okazało się, że miałem rację, gdyż, widząc przed sobą otwartą drogę, skoczył ku wyjściu, chcąc uciec. Pomylił się jednak w swych obliczeniach, gdyż w jednej sekundzie chwyciłem go za kołnierz i rzuciłem nim o ziemię, aż jęknęła. - Na pomoc! Do mnie! - krzyknął do swoich. Ruszyli się natychmiast na ratunek swemu dowódcy, ale zakonnik w jednej chwili powstrzymał ich. - Stać! Nie ruszajcie się! - rozkazał groźnie. Napastnicy stanęli, jakby ich jakaś magiczna siła przygwoździła do ziemi. Tajemniczą tą siłą był paraliżujący przeciwników wzrok 192 mnicha. - Kłamco! - zwrócił się do majora. - Mienisz się oficerem, a brak ci poczucia honoru! Cóż znaczy twoje słowo, skoro je łamiesz? Powinienem ci za to wygarbować skórę i dziękuj okolicznościom, że nie mam na to czasu! Czy wydasz nam Montesa? Decyduj się natych- miast! - Wydam; - wycedził przez zęby - ale mnie puśćcie! - O, nie! - rzekłem, przyciskając mu piersi kolanami. - Naj- pierw daj rozkaz! - Ha, no, niech go tu przyprowadzą. Zmusiłem bandytę, aby rozkaz ten powtórzył głośno, tak, by go posłyszeli jego ludzie, a w chwilę później Monteso był już między nami. - Teraz puśćcie mnie, skoro spełniłem warunek! - stękał bandy- ta, oddychając z trudem pod moim kolanem. - Owszem, uczynimy to, ale wprzód powtórz raz jeszcze oficerskie słowo, że oddalisz się natychmiast i nie przedsięweźmiesz względem nas żadnych nieprzyjaznych kroków. - Dobrze, daję na to słowo honoru, że opuszczę tę okolicę zaraz i nic przeciw wam nie przedsięwezmę. - Aha, jeszcze jedno. Masz zwrócić konia yerbaterowi. - Weźcie go sobie, ale prędko, bo mi się śpieszy. Monteso przyprowadził swego wierzchowca, po czym puściłem majora na wolność. Wyrwał się, jak ptak z klatki, a wskoczywszy szybko na siodło, natychmiast odjechał ze swymi ludźmi. Mnich był na tyle przezorny, że wysłał za nimi potajemnie jednego z gauczów dla przekonania się, czy istotnie odjechali i czy nie zechcą zagrodzić nam drogi, gdy będziemy wracali do estanc][yerbatera. Po jakimś czasie gauczo wrócił i oznajmił nam, że banda przepra- wiła się na tamtą stronę rzeki, co świadczyło, iż przynajmniej na razie zrezygnowała z prześladowania nas. Przez cały ten czas żona ranczera wyglądała zaniepokojona zza 193 firanki na dziedziniec, a jednak, gdyśmyweszli do izby, zastaliśmy suto zastawiony na nasze przyjęcie stół. A że byliśmy głodni, jak wilki, więc nie daliśmy się długo prosić. Podczas posiłku rozmowa toczyła się oczywiście na temat całej tej przygody