ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Zdjął kapelusz i uścisnął jej rękę. Zadrżała mu w dłoni. - Tak rano?... Dokąd? - Byłyśmy z Lincią na mszy, ona została w kościele, mamy się spotkać na tarasach. - Ja zaś wysłałem konieczne depesze i listy. Pozostał tylko list pani do miejscowego proboszcza. Czy już napisany? - Nie. Spojrzał na nią uważnie. - Szedłem właśnie do pań po ten list... No... i przedstawić się pannie Ewelinie jako narzeczony jej pupilki. Andzia milczała. - Trochę dziś blado wyglądamy. Dlaczego to? - Nie spałam w nocy. - Jakiż powód? - Było mi źle, smutno, słowem - dziwnie. Horski nic nie odpowiedział. Minęli tarasy i okrążając kasyno weszli do parku. Andzia mimo woli kierowała swe kroki w stronę narożnej altanki, otoczonej krzewami. Odnaleźli kamienne schodki w gąszczu geranium i caprifolium. Wstąpili na nie i stanęli na okrągłym placyku altanki. - Odpoczniemy. Dobrze? - Owszem. Zadziwiająca rzecz, że nikogo tu nie ma. Zwykle spotyka się bony z rozkrzyczanymi dziećmi, jakieś skromne niewiasty, spożywające naprędce kieszonkowe śniadanie, strojnisie mauvais genre (fr. - zły rodzaj, tu: w złym guście), robiące tu toaletę przed lusterkiem, lub gruchające pary. My należymy do ostatniej kategorii. - Co pani jest, panno Anno? Delikatnie wziął obie jej ręce. Głos jego był miękki w tonie. Od razu ujął Andzię. Spojrzała mu w oczy, patrzył na nią łagodnie, przejmująco. - Co jest mojej ślicznej Anni? Jakieś smutki?... Trzeba je odrzucić precz. - A jeżeli są uparte i dokuczają? - To je wyrwać z korzeniem raz na zawsze. - Mam pełną duszę rozterki dziwnej, szarpie mnie niepokój... Smutno mi trochę i tak jakoś... jakoś... - No co?... Wyspowiadać się przed narzeczonym. Miękkość jego brała ją nieprzeparcie, znowu magnetyzował ją, znowu czuła jego moc nad sobą. - Nie wiem, czy damy sobie wzajemnie szczęście? - szepnęła. - Och, no, niechże pani nie będzie szablonowa. To nie jest w jej typie. Niech to pani zostawi całej plejadzie panien, które, pod zakład, mówią to samo narzeczonym nazajutrz po zaręczynach. Wczoraj była pani sobą, dziś czuję nastrój wywołany przez pannę Ewelinę. Hm!... Sądzę, że teraz mój wpływ powinien być dominujący. Przechodzi pani spod opieki Linci pod moją. Czy panią to przeraża? - Nie, lecz zdumiewa. - No, to uczucie niestraszne przynajmniej. Pragnąłbym jednak, aby ponadto było coś więcej, wyłącznie dla mnie. Moja Anni! Moja. Słyszysz? - Więc to już naprawdę? Już stanowczo? - Nie jesteśmy chyba na scenie? - Tak. Ale zastanowiłam się, że to ma nastąpić trochę za gwałtownie. Można ślub odłożyć na parę miesięcy. Od razu po śmierci Jana, to za prędko, to mnie razi. - Ja tego nie uznaję za powód do odkładania ślubu. Jaki cel?... Wszak pani Smoczyńskiego nie kochała? - W każdym razie był moim narzeczonym, kuzynem, to obowiązuje. Tak sobie przejść nad jego zgonem do porządku dziennego, nie wydaje mi się etyczne. Andzia, mówiąc to, myślała jednocześnie, że po śmierci Andrzeja przez trzy lata nie zdjęła z siebie czarnej sukni, nie wypleniła z duszy okrutnej żałoby. Jeszcze teraz, będąc po słowie z Horskim, czuje gorzki wyrzut, że jednak sprzeniewierza się pamięci Andrzeja. Zawsze Andrzeja, nie Jasia. ...Horski prawdę powiedział, skoro Jana nie kochała, nie należy mistyfikować żałoby po nim. Dla pospolitego kodeksu światowego? Dla zwyczaju jedynie?... Blaga, blaga, fałsz. Żałuję Jana jak brata? Ależ to bratetrstwo splotło się tak krytycznie z przeraźliwą niechęcią do małżeństwa z Janem, że zatarte są wszelkie ślady dawnych dla niego uczuć siostrzanych. Andzia nie śmiała sama przed sobą nawet odgadywać, że na dnie jej duszy tkwił drobny pyłek protestujący przeciw wszelkim żalom i tęsknotom za Jasiem. Przeciwnie, ziarenko to, kiełkujące w duszy podsuwało jej niekiedy myśl złą, egoistyczną, że śmierć Jana była dla niej wyzwoleniem, że to, co się stało, stało się dobrze. Ta sama myśl uderzyła ją teraz i zabolała