Alleluja! W samÄ porÄ dwa debile zorientowaĹy siÄ, Ĺźe sÄ dla siebie stworzeni!
.. bydlakowi. Ciccio cofnął się, a ja wyciągnąłem ją z cienia w miejsce, gdzie padało światło z półpiętra. Siniaki na jej twarzy były większe, niż myślałem, i coś rozgorzało w moim wnętrzu. - On ci to zrobił? Nie udało jej się skłamać, ale dumnie odchyliła głowę. - Ja też mu zostawiłam ślady. Odwróciłem się i na widok wyrazu mojej twarzy Ciccio cofnął się jeszcze dalej, wciąż ściskając ramię. - Proszę, signore... - Zmusił się do porozumiewawczego uśmiechu. - Ta kobieta jest kurwą z uliczek Paler-mo. Wszyscy wiedzą, czym była, zanim signore Hoffer zabrał ją do siebie. Uśmiechnął się znowu, stojąc plecami do schodów. Gniew wylewał się ze mnie jak lawa. - Wydaje ci się to śmieszne? Lubisz żarty? No to śmiej się z tego. Z całą siłą kopnąłem go w krocze. Krzyknął, zginając się wpół, a moje prawe kolano sięgnęło jego twarzy, posyłając go w dół po schodach. Przekoziołkował dwa razy i roztrzaskał się na podłodze. Przez chwilę leżał tam, a potem - niewiarygodne! - wstał i kulejąc, zniknął z mojego pola widzenia, dyndając złamanym ramieniem. Odwróciłem się do Rosy. - W dniu, kiedy zaczniesz się wstydzić swojej przeszłości, daj mi znać. Przedstawię ci do wyboru kilka opowieści z mojego życia, po których powinnaś poczuć się jak westalka. Ale teraz cię opuszczę. Na zewnątrz czeka na mnie Burke. - Nie, Stacey, ich jest dwóch. Zabiją cię. - Nie sądzę, chociaż wszystko w tym życiu jest możliwe. - Wyjąłem portfel i wręczyłem jej. - Jeśli mi się nie 199 uda, cokolwiek tam znajdziesz, powinno ci pomóc bardziej niż trochę. Ubierz się i czekaj na mnie na dole w którymś z samochodów. Kiedy już się odwracałem, złapała mnie i przytuliła, ale nie pocałowała. Nic nie powiedziała, jednak jej twarz była wystarczająco wymowna. Gdy odsunąłem ją delikatnie, nie próbowała mnie zatrzymać. Drzwi u szczytu schodów były otwarte na oświetlony ogród, słodko pachnący po deszczu. Zatrzymałem się w wejściu i przez chwilę rozważałem sytuację, a potem przesunąłem się po podeście, otworzyłem następne drzwi i znalazłem się w jakiejś pracowni. W pomieszczeniu było ciemno, szklane drzwi, zajmujące całą przeciwległą ścianę, stały otworem. Z której strony Burke się mnie spodziewa? Stałem w ciemnościach, wyprany z wszelkich emocji. Nagle poczułem zmęczenie i ogarnął mnie jakiś dziwny fatalizm, który mi mówił, że to w gruncie rzeczy nie ma znaczenia, że nic nie ma znaczenia. Obaj znajdowaliśmy się na odgórnie wyznaczonym kursie - Burke i ja. Co ma być, to będzie. Trzema szybkimi skokami dotarłem do szklanych drzwi i dalej, do zielonego gąszczu ogrodu. - Tutaj, Stacey, wiem, że tam jesteś - powiedział głośno i wyraźnie. - Ty i ja, Sean? - zapytałem. - Tylko my dwaj? - Jak zawsze, Stacey. - Im silniej w jego głosie dawał się słyszeć irlandzki akcent, tym mniej mu ufałem. - 201 Pięta tu nie ma. Pojechał na lotnisko z naszymi bagażami. Wyjeżdżamy dzisiaj w nocy. To było kłamstwo. Nie mógł wyjechać, bo w końcu - Hoffer mu zapłacił i w sejfie banku w Palermo leżało pięćdziesiąt tysięcy dolarów na jego nazwisko, a ponieważ była niedziela, nie mógł tych pieniędzy odebrać. Na pewno nie zamierzał ich zostawiać. Ale pochwycony przez dziwny fatalizm, zdecydowałem się podjąć jego grę i wyszedłem z paproci na wąską ścieżkę pomiędzy winoroślami. Stał na końcu tarasu, za żelaznym stolikiem, z ręką za plecami. - Co tam trzymasz, Sean? - zapytałem. - Nic, Stacey. Nie wierzysz mi? - Teraz, po Cammaracie? Pokazał mi obie ręce. Były puste. - Przykro mi z powodu tego, co się stało, wiedziałem jednak, że nigdy się nie zgodzisz na zabicie dziewczyny. - Pokręcił głową i w jego głosie pojawiło się coś w rodzaju podziwu. - Ale ty, Stacey... ty... Chryste, okazałeś się niezniszczalny. Myślałem, że jesteś w kawałkach. - Z wiekiem straciłeś wyczucie, Sean - odparłem. -Jeśli cię to interesuje, z dziewczyną też się nie popisałeś. Ma się świetnie. Tylko Hoffer ma problem. Właśnie się tłumaczy diabłu. To go ugodziło i uśmiech zniknął z jego twarzy. - Jesteś wieprzem, Sean - stwierdziłem. - Zawsze byłeś, tylko ja wcześniej tego nie widziałem. Nic na świecie nie usprawiedliwia tego, co zrobiłeś tam, na górze. Ty i Hoffer na pewno spotkacie się w piekle. - Nie zabijesz mnie z zimną krwią, Stacey. Nie po tym wszystkim, co razem przeszliśmy. - Rozłożył szeroko ramiona. - Owszem, właśnie zamierzam to zrobić - powiedziałem i wtedy z tyłu, od drzwi, usłyszałem krzyk Rosy. Obróciłem się, jednocześnie padając na ziemię. Ból rozdarł moje prawe ramię, a jakieś siedem, osiem jardów ode mnie wyskoczył z winorośli Pięt Jaeger. Ściskał w dłoniach luparę, broń jednego z ludzi Hoffera. Doskonała rzecz do zabijania z bliskiej odległości. Strzeliłem do niego trzy razy, dwie kule trafiły go w serce, trzecia w gardło. Padł, upuszczając luparę. Odwróciłem się z bronią gotową do strzału i spojrzałem prosto w lufę browninga Burke'a. - Miałem go z tyłu za paskiem - wyjaśnił. - Kto teraz popełnił błąd? - Nie uronisz łzy po swoim kochasiu? Jego twarz wygładziła się nagle. - Ty draniu, już dawno chciałem, żebyś taki właśnie był. - Ale mimo to potrzebowałeś mnie, prawda? - zapytałem. - Odkryłem to dopiero dzisiaj wieczorem. Kiedy zostałem ranny w Lagonie, chciałeś, żeby mnie wynieśli, bo byłem dla ciebie najważniejszy. Beze mnie byłeś niczym. - Zaśmiałem się sucho. - Wielki Sean Burke. Niezły dowcip. Każdy ruch, jaki kiedykolwiek zrobiłeś, ja obmyśliłem, każdy plan powstał w mojej głowie. Beze mnie byłeś niczym, a ja myślałem, że jesteś jakimś bogiem. Beze mnie nie poszedłbyś na Cammaratę i nie zbliżyłbyś się nawet na dziesięć mil do Serafina i dziewczyny. - Ty biedny, cholerny głupcze - powiedział. - Myślisz, że potrzebowałem cię do roboty na Cammaracie? Myślisz, że to dlatego wyciągnąłem cię z Egiptu, zamiast pozwolić, żebyś tam zgnił? - A masz lepszą historyjkę? 202 203 - Proszę bardzo - wycedził. Delektował się każdym wypowiadanym słowem. - Hoffer chciał głowy Vita Barbaccii, ale dostać się do niego było niemożliwością, dopóki mnie nie wynajął. A ja przypomniałem sobie starego przyjaciela, Staceya Wyatta, który gnił w Dziurze w Fuadzie