ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

* Podczas śniadania McMurphy wciąż śmieje się i gada jak najęty. Po porannym sukcesie uważa, że z Wielką Oddziałową pójdzie mu jak z płatka. Nie wie, że tym razem zdołał ją zaskoczyć, ale od tej chwili będzie się miała na baczności. McMurphy błaznuje bez przerwy, żeby wreszcie pobudzić kogoś do śmiechu. Nie daje mu spokoju, że pacjenci potrafią najwyżej słabo się uśmiechnąć lub zachichotać cicho. Bierze się za Billy'ego Bibbita, który siedzi naprzeciw niego, i szepcze poufnie: - Ty, Billy, pamiętasz, jak wtedy w Seattle poderwaliśmy te dwie szproty? Dawno takich nie rypałem. Billy unosi gwałtownie wzrok znad talerza. Otwiera usta, ale nie może wydobyć głosu. McMurphy zwraca się do Hardinga. - Zresztą wcale by się nam nie udało tak łatwo ich poderwać, gdyby nie to, że słyszały już co nieco o Billym. W tamtych czasach znany był wszędzie jako Billy Maczuga. Dziewczyny już chciały wystawić nas do wiatru, gdy wtem jedna spojrzała na niego. "Czy to przypadkiem nie jest ten sławny Billy Bibbit Maczuga, o którym mówią, że ma trzydziestopięciocentymetrowego...?" Billy kiwnął głową, nie dając jej dokończyć, zaczerwienił się - zupełnie tak jak w tej chwili - i dalej wszystko poszło gładko. Pamiętam jeszcze, że kiedy już wzięliśmy je do hotelu, z łóżka Billy'ego dobiegł mnie głos jego babki: "Panie Bibbit, jestem zawiedziona; słyszałam, że ma pan trzydziesto... trzydziesto... o mój Boże!" McMurphy wybucha śmiechem, wali się po udzie, nachyla się przez stół i szturcha Billy'ego, który o mało nie mdleje, tak się czerwieni i chichocze. McMurphy mówi, że naprawdę brakuje mu tu do szczęścia tylko dwóch takich fajnych babek jak tamte. W życiu nie spał w równie wygodnym łóżku, a żarcie palce lizać! Nie pojmuje, dlaczego wszyscy są tacy osowiali, że ich tu zamknięto. - Spójrzcie no - woła podnosząc szklankę do światła - to moja pierwsza szklanka soku pomarańczowego od pół roku! Ha, to mi się podoba. Wiecie, co dostawałem na śniadanie na farmie? Czym nas tam karmili? Mogę wam opisać, jak to wyglądało, ale pojęcia nie mam, co to niby było; rano, w południe i wieczorem podawano to przypalone na czarno, znajdowały się w tym kartofle, a konsystencją przypominało lepik. Wiem jedno; nie był to sok pomarańczowy. A spójrzcie na mnie teraz: dostaję bekon, grzanki, masło, jajka, kawę - ta ślicznotka w kuchni jeszcze pyta, czy chcę czarną, czy z mlekiem, i mówi mi "dziękuję" - i olbrzymią, wspaniałą szklanicę zimnego soku pomarańczowego! Rany, za żadne skarby stąd bym nie wyszedł! Wciąż lata po dokładki, obiecuje dziewczynie nalewającej kawę, że po wyjściu ze szpitala umówi się z nią na randkę, wychwala czarnego kucharza mówiąc, że tak smacznych jajek sadzonych jeszcze nigdzie nie jadł. Do płatków kukurydzianych można sobie wkrajać banany - McMurphy bierze ich całą kiść, proponuje czarnemu sanitariuszowi, że odpali mu jednego, bo wygląda nietęgo; czarny spogląda na koniec korytarza, gdzie w szklanej klatce widać oddziałową, i odpowiada, że personelowi nie wolno jadać z pacjentami. - Regulamin oddziału? - Właśnie. - Twoja strata - oświadcza McMurphy, obiera i pałaszuje po kolei trzy banany pod nosem czarnego, po czym mówi, że gdyby ten miał kiedy ochotę, to wystarczy słowo, a wyniesie mu jednego ze stołówki