ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

- Dziękuję, Josip. Josip wyszedł. - Jeszcze jeden solidny, rzetelny obywatel - zauważyła Lorraine. - W Jugosławii aż się od nich roi. Josip wrócił po dwóch minutach. - Mają tam włoski samolot. Gotowy do startu w każdej chwili. Co więcej, maszyna jest zarezerwowana dla majora Cipriano. - Dzięki. - Petersen wskazał głową nieduże urządzenie nadawczo-odbiorcze na stole. - Wezmę to z sobą. Meldujcie, jak będziecie mieć jakieś wiadomości z Imotski. Jesteśmy niemal pewni, którą drogą pojadą, zatem ruszamy z Ivanem wybrać miejsce na zasadzkę. Możemy wziąć twój samochód, Josip? - Weźcie i samochód, i mnie. Znam doskonałe miejsce. - A czy my możemy wybrać się do miasta? - odezwała się Sarina. - Sądzę, że tak. Nie będziecie mi potrzebne aż do zmroku. Co najwyżej narazicie się na zaczepki i gwizdy ze strony włoskich żołdaków. - Spojrzał na Giacomo. - Byłbym spokojniejszy, gdybyś im towarzyszył. - Jestem gotowy na każde poświęcenie... Sarina roześmiała się. - Potrzebujemy ochrony? - Tylko przed rozpasanymi włoskimi żołdakami. Wiadomość nadeszła - jak można się tego było spodziewać w połowie obiadu. Marija weszła i oznajmiła: - Właśnie wyjechali. Jadą w kierunku Posuszja. - Droga na Mostar. Przepraszamy. - Petersen wstał, za nim Alex, Crni i Edvard. - Żałuję, że nie jadę z wami, lecz wszyscy wiedzą, iż nie jestem człowiekiem czynu - ubolewał George. - George chciał powiedzieć, że nie rozruszał jeszcze na dobre szczęk. No i że napoczął dopiero pierwszy literek piwa - wyjaśnił chłodno Petersen. - Będziecie ostrożni, prawda? - upewniała się Sarina. Petersen zwrócił się z uśmiechem do Giacomo: - Jedziesz z nami? - Absolutnie nie. W końcu ten bar otwarty jest dla każdego i lada chwila może tu wpaść rozpasane włoskie żołdactwo. - No i już wiesz, czy będziemy uważać, Sarino. Gdyby Giacomo sądził, że jest bodaj cień nadziei na ustrzelenie choćby jednego Włocha, pierwszy wskoczyłby do samochodu. On wie, że nie ma na co liczyć. Ale dziękuję za troskę. Alex z białą chusteczką w dłoni stał na niewielkim wzniesieniu nierównej powierzchni pastwiska, naprzeciwko wysadzanej drzewami drogi odbijającej od szosy Lisztica-Mostar. Na drodze zaś, między drzewami, o pół metra od wjazdu na szosę, parkowała ciężarówka z włączonym silnikiem. Za kierownicą siedział Petersen. Alex uniósł chusteczkę wysoko nad głowę. Petersen wrzucił jedynkę i czekał z wciśniętym sprzęgłem, raz po raz przydeptując pedał gazu. Nagle Alex szybko opuścił chusteczkę. W tej samej sekundzie Petersen zwolnił sprzęgło, ciężarówka skoczyła ostro do przodu, gwałtownie zahamowała parę metrów dalej i ustawiła się w poprzek drogi. Samochód włoskiej jednostki wojskowej, który szczęśliwie dla pasażerów jechał z umiarkowaną szybkością, nie miał żadnych szans. W chwili, gdy kierowca wbijał nogą hamulec, zdał sobie sprawę, że możliwości manewru są bardzo ograniczone: albo trzymać się drogi i maską wryć się w bok tkwiącej na środku ciężarówki, albo też zjechać na prawo, w pole, gdzie stał Alex; gdyby skręcił w lewo, nadziałby się na drzewa, którymi wysadzono boczny trakt. Roztropnie wybrał skręt w prawo. Zablokowane opony zapiszczały na asfalcie, samochód zmiótł niski, drewniany płot, wjechał w pole balansując chwilę na dwóch kołach, aż wreszcie przewrócił się na bok i znieruchomiał; tylko koła wolno obracały się w powietrzu. W przeciągu paru sekund kolby karabinów rozbiły okna z prawej strony, ale pośpiech okazał się zupełnie zbyteczny. Pięciu mężczyzn w środku - całych i zdrowych, nie licząc zadrapań na twarzach - było zbyt otumanionych, by dostrzec obecność napastników, nie mówiąc już o próbie oporu. Kiedy zaś mniej więcej przyszli do siebie, widok czterech luf pistoletów maszynowych o kilka centymetrów od ich głowy spowodował, że wszelka myśl o jakiejkolwiek walce wydała im się kompletnie absurdalna. Po powrocie do hotelu Petersen i Crni zastali George'a i resztę towarzystwa w barze. George urzędował za ladą i tego się po nim należało spodziewać. - Witajcie, panowie. - Był w najprzedniejszym humorze. - Cóż to, czyżbyś już skończył obiad, George? - zapytał major. - A jakże. Całkiem niezgorszy obiad, nie narzekam. Co podać? Piwko? - Może być piwko. - Nie zapytasz, jak poszło?! - oburzyła się Sarina. - Ano właśnie. Co to? Alex i Edvard wpadli w ręce wroga? U szczytu formy? - Siedzą w ciężarówce, na parkingu. - To lubię, to lubię. Jaka troskliwość... Zrobić wszystko, żeby więźniowie nie mogli wyrządzić sobie krzywdy