ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Że ma dzieci, a nawet wnuki i prawnuki. Po dziś dzień zadaję sobie pytanie, czy moja agitacja była potrzebna i czy nie wygłupiłem się jako najbardziej naiwny porucznik Wojska Polskiego, jaki kiedykolwiek istniał. Nie znajduję odpowiedzi. Aha, bo Alojzy Żelozko ożenił się z piękną Rossitą właśnie. 48 Księżniczka Bogdanowi oraz Irenie Czepielewskim Co tu kryć – gdyby starszy gość w binoklach, zapewne profesor albo dyrektor gimnazjum, inaczej zwrócił nam uwagę (wyliśmy przecież jak dzicy to Marysiu buzi daj, łomocząc przy tym buciorami w parkietową podłogę), gdyby – może – użył innych słów albo zapowiedział to, co nas za chwilę czekało, całe moje życie potoczyłoby się inaczej; chyba medycynę bym jednak skończył układnie, podskakiwać bym przestał po wariacku. Ale przedwojenny profesor w binoklach niewiele w nas rozumiał. Ona – „Księżniczka” – rozumiała z kolei zbyt dużo. Jak to wyrazić?... Istne wariactwo. Najzupełniej niespodziewanie objawiły się nam, zagubionym dwie siły unicestwiające. Oczywiście „Księżniczka” dała nam do wiwatu najmocniej. W ciągu tych trzech, partyzanckich lat robiła z nami, co chciała. Potrafiła nas niepostrzeżenie zauroczyć, uwieść, usidlić. A potem to już władzę sprawowała nad wszystkimi chłopakami w oddziale. Dowódca, major „Sęp” (zamordowali go ubowcy w 1946) opierał się jej najdłużej. W wydarzeniu, dzięki któremu i on jej uległ, uczestniczyłem jako widz i nie dlatego, żebym kąpiącą się na golasa w potoku „Księżniczkę” podglądał. Natknąłem się na ten niezwykły obraz zupełnie przypadkiem, brnąc przez chaszcze wikliny. Tyle tylko, że obraz mój był szerszy aniżeli ten, jaki miał przed sobą nasz major nieboszczyk. Ja, bowiem, widziałem ich oboje. On – dostrzegał ją tylko. Kiedy już uchlaliśmy się w Rabce tego majowego ranka, po ucieczce z gimnazjum, świadomi własnej nieprzystosowalności do normalnego świata, jaki się wtedy w 1945 roku miał niby zacząć (tak zapowiadali niektórzy), wszystko wtedy, gdym leżał urżnięty, objawiło mi się w swoim dzikim pięknie przemijania. Było jak krótkometrażowe filmy pokazywane bez ładu i składu, lecz przecież powiązane właśnie urodą świata, który – mimo niemieckich czołgów i samolotów – tak jeszcze wiele miał wspólnego, gdy o nas chodziło, z dziewiętnastym wiekiem. A więc naprzód „film” pierwszy (zapamiętałem go szczególnie wyraźnie): Przybliżam się do brzegu potoku i niewidoczny dla nikogo pośród zarośli leszczyny, dostrzegam nagą 49 „Księżniczkę” stojącą na wystających z wody kamieniach. Właśnie oblana promieniami wschodzącego słońca spłukiwała z siebie białą, mydlaną pianę. W tym samym momencie, tylko z drugiej strony wyniosłego świerka, lecz w tych samych chaszczach, pojawia się nagle, idący swoim zwykłym, energicznym krokiem nasz major „Sęp” i, widzę to wyraźnie, zatrzymuje się raptownie, wmurowany jak ja w ziemię, jak ja porwany zmysłowym pięknem tego ciała, wyglądającego jak rzeźba, a przecież tak cudownie, rozpasanie żywego. I oto, nie widząc się wzajem, my dwaj gapimy się na nie podejrzewającą niczego muzę naszego oddziału. Major, jak gdyby oprzytomniawszy nagle, oddala się pierwszy. Ja robię to samo później, gdy już ubiera się ta kusząco nieosiągalna w tej chwili (podkreślam, że w tej chwili tylko), gdyż ho ho różne krążyły plotki i tajemnicę poliszynela stanowiły jej dzikie ponoć, miłosne misteria odbywane z wybrańcami jedynie, którzy musieli na ten zaszczyt zasłużyć czy to szczególną odwagą, czy też – cholera wie – jakimś wdziękiem, fantazją junacką czy też wręcz odwrotnie, bo zapobiegliwością tylko. Kucharz „Tryk” na przykład został w ten sposób przez nią nagrodzony za przypędzenie do oddziału dwóch świń i krowy, podebranych szwabom. Nieżyjący już (zginął w czasie akcji na pocztę w Jachowie) podporucznik „Zyndram”, tarzał się – jak mówiono – w rozpuście z tą naszą piękną markietanką po biesiadzie przy ognisku, zorganizowanej z racji zejścia się naszego oddziału z oddziałem „Drwala”. „Zyndram” śpiewał wtedy (a głos miał dobry) przy akompaniamencie gitary jednego z chłopaków „Drwala”, wszystkie znane i nieznane kawałki od Jeszcze jeden mazur dzisiaj... do Oczy czarne. Czy to zresztą prawda, co o pięknej „Księżniczce” i jej partyzanckich kochankach mówiono? Chłopaki, głodni miłości z nią, mogli przecież zmyślać. Wishful thinking – w ten sposób podobne stany określają Anglicy. Wiele twarzy miewa człowiek. Chwilami, gdy się „Księżniczka” tak po swojemu ponuro zamyśliła, to wyglądała na czterdziestolatkę. Wierzyło się wtedy w krążące o niej opowieści, że ponoć Kacapy i Szwaby wymordowali całą jej rodzinę. Innym razem, gdy śpiewała lub tańczyła, robiła się z niej nagle urokliwa pensjonarka i człowiek by przysiągł, że cały ten jej partyzancki wygłup, to nieprawda, bo w istocie urwała się ze szkoły na wagary, tyle, że leśne i co nieco przedłużone. Kiedyśmy się przez Przełęcz Piskarską przebijali, jakby się coś we mnie spiętrzyło i spotęgowało. Ni to zrozumienie wypełniające człowieka od środka, przeradzające się w gorycz dojmującą, ni to podsumowanie wielkie, obejmujące wszystkie te nasze partyzanckie szczęścia i nieszczęścia. A przecież nauczyliśmy się już wojować i właśnie to prześlizgnięcie się pomiędzy otaczającymi nas tysiącami uzbrojonych po zęby szkopów, stanowiło ewidentne potwierdzenie naszych bojowych umiejętności. I czegoś więcej – rutyny chyba, gdyż każdy 50 robił po prostu, co do niego należało i wychodziło wszystko „na piątkę”. Dwa plutony: „Stańczyka” i „Drobnego” wiązały stałym ogniem automatów i erkaemów większość sił nieprzyjaciela. Chłopaki mieli w małym palcu raptowne zmiany pozycji. Wyglądało na to, że także z zamkniętymi oczyma potrafiliby przeskakiwać pomiędzy smrekami lub krzakami kosówki i ukryci za skałami grzać krótkimi seriami w precyzyjnie odgadnięte (instynktem chyba) pozycje wroga. To była już zdecydowanie „wyższa szkoła jazdy”, gdyż wszyscy członkowie oddziału „Sępa” działali w gruncie rzeczy na wyczucie. „Zator” zakładał nową taśmę do swego erkaemu tylko wtedy, gdy leżący opodal „Prędki” dawał gwarancję swoim, że ostrzał nie ustanie ani na moment. „Twardy” decydował się na kolejny skok pod górę, wyczuwając bezbłędnie, że na dokonanie tego czekają, kryjący się najbliżej jego oddziału, kumple