ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Prawie się zatraciła przy końcu napiętej pajęczyny odrzutu. Wreszcie jakby ziarenko piasku skrzesało iskrę w centrum czarnej sylwetki. Jednocześnie wzrok dotarł w to samo miejsce — w centrum eksplozji. Jakby istniały oczy, które przetrwały ten rozbłysk. Dalej posłały nie wzrok, lecz światło — odbiło się od metalicznej tarczy, wyświetliło na niej łuskę termicznych osłon z ceramicznych splotów i szklane trapy biegnące wzdłuż głębokich, wypełnionych srebrem rozłamów powierzchni. Resztka światła wpadła w miedziane kręgi biegnące wzdłuż płaskiej burty — gdzie tkwiły czarne soczewki. Światło wniknęło w te studnie — wytyczyło kierunek, za sobą pociągnęło resztę — cokolwiek jeszcze tkwiło w nadlatujących starboltach i dalej, aż pod osłoną atmosfery — głębiej! — z krzykiem wyrwanym z tysiąca gardeł — z rezonansem serc — aż do tego, które pompuje krew w ogromne ciało Marmarossy — głębiej! — tylko przełamać instynkt samoobrony... Ten przedostatni wyrwał głowę z kołpaka tranzytywizatora. Sam skoczył na równe nogi i oddychał ciężko, i toczył wokoło nieprzytomnym wzrokiem. Specht siedział z łokciami wspartymi o blat biurka i głową zaciśniętą w dłoniach; teraz uniósł twarz i niecierpliwie zajrzał w oczy Marmarossy. — Nigdy więcej — wychrypiał Marmaross. — Materia jest wieczna! Energia jest wieczna! I wieczna jest przestrzeń — parsknął Lizuraj i roześmiał się nieprzyjemnie. — Tam, gdzie zaczyna się śmierć, tam zawsze można wyciągnąć braterską dłoń. — Zawsze wiedziałem — cicho powiedział Specht. — Jeszcze wam coś powiem — ciągnął Lizuraj z tym samym ironicznie chytrym wyrazem twarzy. — Zawsze sobie wyobrażałem, że wszystko we Wszechświecie musi być jakoś równoważone. Nawet rozum. Niepodobna ekspansywnej cywilizacji rozwijać w nieskończoność. Istnieje jakaś bariera. Jedyną barierą dla czasu jest inny czas. Przestrzeń określają inne wymiary. Tamą dla jednej energii jest inna energia. Nowe doświadczenia zabijają starą pamięć. Tak samo rozum. We Wszechświecie barierą dla rozwoju jednej cywilizacji nigdy nie będą prawa natury, lecz inna cywilizacja. Równie dynamiczna, równie potężna, równie zaborcza. Choćby się nam roiła samotność na miarę Wszechświata i posłannictwo w dopełnianiu go naszym rozumem, prędzej czy później musimy stanąć naprzeciw takich samych jak my. To wariant optymistyczny. Istnieje jeszcze ewentualność rozumu dynamiczniejszego, potężniejszego, bardziej zaborczego. Lizuraj coś jeszcze mówił, nikt go nie słuchał. Wreszcie przerwał mu Specht. — Pamiętacie, jak wyglądał ten statek? — zapytał. — Potwornie ogromny — jeszcze przez zęby wycedził Marmaross. — Nie o to chodzi — Specht pokręcił głową. — Nic was nie zastanowiło? Miałem wrażenie... — O! — westchnął Marmaross. — Ja też. I na razie mato dosyć wrażeń. Czuję się jak w trumnie. — Wracamy — zadecydował Adaojama. — Lizuraj, zabierz kryształ i dostarcz do Synchromatu na „Tellus Mater". Coś jeszcze? Ostatnie pytanie Adaojama skierował wyłącznie do Marmarossy. Ten już postąpił krok w stronę wyjścia, kiedy go coś osadziło w miejscu. Spojrzał na Spechta, potem uniósł rękę i przyjrzał się ogromnej dłoni. Wrażenie było takie, jakby rękawica zabrała gdzieś cieniutką warstwę żółtego kurzu. — Byłbym przysiągł... — coś dalej gnębiło Spechta. Marmaross obejrzał się na fotel pod kołpakiem tranzytywiżatora. Zaklął głośno. — Co znowu? — zapytał Specht. — Spójrz na siebie — poradził mu Marmaross. Specht spojrzał po sobie i wzruszył ramionami. Ręką sięgnął jednak na plecy powyżej bioder. Na swoją rękę spojrzał tak, jak przed chwilą Marmaross. Marmaross skrzywił twarz w grymasie mającym wyobrażać uśmiech. — Dane ci było coś zrozumieć, lecz podeptałeś prochy wielkiego człowieka — powiedział. — Niech to wszyscy diabli! — Nie rozumiem? — zdziwił się Specht. — Sancta sancte — mruknął Lizuraj. — On tutaj siedział — wyjaśnił Marmaross..— Przede mną i przed tobą. Specht zbladł. Lizuraj zważył na dłoni kryształ wyjęty 2 czytnika tranzytywiżatora. — A jednak to był gość — powiedział. Admirał Adaojama raz jeszcze uniósł rękę Marmarossy i zajrzał mu w dłoń. To wyglądało, jakby palce przed • chwilą grzebały w popielnicy z czyimiś prochami. Na peryferiach świadomości Adaojamy majaczył inny jeszcze obraz. Tam się Daun zapatrzył w miękko kołyszącą się wydmę. Widział jakby maureskę ze splecionych motywów roślinnych albo misternie tkany gobelin — z pyłu, z prochu, z przejrzystych nabłonków, które jeszcze zachowały obrys kwiatu lotosu i liści akantu, żyłkowanie łodygi ostu i skruszałe ramiona monstrualnych ośmiornic albo wachlarzowato rozłożonych meduz. Wszystko w płaszczyźnie żółtego dywanu, lotniejszego, niż gdyby go usypał pyłek zdjęty z motylich skrzydeł. Daun spokojnie siedział w tym prochu, z rękami złożonymi na kolana skrzyżowanych nóg. — Jesteś — powiedział i nie było w tym znaku zapytania. Adaojama dziwnie odczuł bezwład jego ciała, jakby ten człowiek, stworzony na pilota bojowego starbolta, nieoczekiwanie pogodził się z czymś nieuniknionym. — To straszne — powiedział Adaojama szukając wzrokiem znajomych kształtów w kobiercu ścielącym się u stóp. — Chciałeś porozmawiać z takim, jak ten, światem — powiedział Daun. — Chciałbym zrozumieć, co innym zagraża — odparł Adaojama ciągle zaprzątnięty własnymi myślami. — To pomoże? — zapytał Daun. — To konieczne. — Dobrze — powiedział Daun. Niespodziewanie uniósł ręce. Chwilę manipulował u podstawy hełmu. Coś strzeliło, zasyczało powietrze i Adaojama poczuł, jakby to jego płuca zatchnęły się innym powietrzem. — Nie! — krzyknął. — Daun! Szarpnął się. Próbował sobie podporządkować tamte nieposłuszne ręce. Kula hełmu wypadła ze zgrabiałych dłoni i potoczyła się w żółtym pyle. Daun zaczerpnął w płuca czystego powietrza obcej planety. Tak czyste, aż puste — jakby się zatchnął próżnią — doskonale jałowe, martwe