ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Grunaldi nie zdążył nawet otworzyć ust. Wędrowiec w jednej chwili miał broń w rękach, a w następnej włócznia wyrastała pośrodku czoła Skifanara i wychodziła do połowy z oparcia fotela. Władyka dygotał przez chwilę, zaciskając wygięte palce, po czym wyprężył się na siedzisku i uwiądł. Pędy strzeliły ze ścian i oplotły drzewce, tnąc je na kawałki, ale nagle znieruchomiały. Rozległ się dziwaczny, głuchy dźwięk jak skrzypienie olbrzymich, żelaznych drzwi do hangaru, a potem łoskot, jakby wysypano skrzynkę gwoździ. Zapadła cisza. Słychać było tylko huk płomieni. Bluszcz obwisł i przestał się poruszać. Drakkainen milczał i patrzył na nieruchome ciało, oplecione lianami czarnego bluszczu. Milczał i tylko szczęki mu pracowały. – Królewna zasnęła – wycedził. – Wynośmy się stąd. Ogień dosięgnął już dachu dworzyszcza i wszędzie, długimi, siwymi pasmami snuł się dym. Łodygi leżały na ziemi albo porastały ściany, ale nie było w nich więcej życia niż w zwyczajnej roślinie. Wędrowiec kopnął leżącą mu na drodze gałąź, wzbijając chmurę rudego pyłu. – Już rdzewieje – powiedział. Wyszli przed bramę zupełnie spokojnie. Gapie wiwatowali i oglądali ogromny kłąb pędów wleczony za wołami. Atleif odwrócił się i patrzył na płonący dwór w milczeniu. Po policzkach ciekły mu łzy. *** Młody płacze. Nic dziwnego, przecież ma ledwo ze dwadzieścia lat albo jeszcze mniej. A właśnie jeden z jego ludzi zabił kobietę, którą kochał. Na jego prośbę. Kim była dla niego? Kochanką? Może opiekunką? Nie było widać, ile miała lat. Nie mogę pozbyć się sprzed oczu widoku włóczni płynącej w powietrzu i ohydnego dźwięku, z jakim przebija czaszkę starca. Praktycznie już nie żył i nie było czasu na cokolwiek innego. Ale to niczego nie zmienia. To już drugi. Tamten był drzewem, a ten żywym trupem, wrośniętym w żelazny bluszcz. Nie wiem, co widzę. Nie rozumiem tego, co widzę. Ale wiem, że zabiłem już dwóch ludzi, bo nie mogłem im inaczej pomóc. Gdyby nie cyfral, byłoby ze mną źle. Siadam na ziemi i drżącymi rękami wyciągam fajkę. Niedobrze mi ze zmęczenia. Z wnętrza płonącego dworu wychodzą pozostali dwaj. Mają szare, skamieniałe twarze. Grunaldi wyciera nóż o trawę i powoli wstaje. – To wszyscy – mówi krótko. – A... dzieci? – Wszyscy. Dwór płonie. Nie słychać już krzyków. – To się często u was zdarza? – pytam, stawiając na stole dzban pełen piwa. – Im bliżej domu, tym rozważny mąż ostrożniej wydaje srebro – odpowiada Grunaldi Ostatnie Słowo. – Ale i u nas zdarza się, że jeden drugiemu kupi piwa. – Pytam o ruszające się ciernie z żelaza. O widziadła w zimnej mgle, które mogą zabijać. Wędrowców, którzy mogą zamknąć dwór żywymi okowami. Jednym słowem, jak słyszałem. O ludzi, którzy topią się na suchej ziemi, zostają zmienieni w kamień lub rosnące drzewo. O konie, które pojawiają się w huku gromu pośrodku puszczy. O gadające kruki. Nalewa sobie do rogu i pije bez słowa, a potem wstawia go w okrągły otwór na blacie. – Kiedy byłem młodszy, mówiłem, że to wszystko bajędy. Gadki, które opowiada się z nudów zimą. Ale teraz jestem mężem w sile wieku i niejedno już widziałem. Nie wiem, co z tego było prawdą, ale jeżeli tylko połowa, to znaczy, że to, co gadają o tej wojnie bogów, to chyba prawda. Skąd przybyłeś, że o to pytasz? – Z daleka. Z tak daleka, że u nas to także bajki. Wzrusza ramionami. – Im dalej jesteś od domu, tym dłużej go nie widzisz. Skąd wiesz, co tam się teraz dzieje? Moczy palec w piwie i kreśli nim bezmyślnie kreski na blacie. – Kiedyś zdarzało się, że spotkałeś boga twarzą w twarz. Raz, dwa razy w życiu. Mój ojciec spotkał, kiedy był młody. Omal nie umarł wtedy ze strachu. Bał się, że zostanie wybrańcem. To był Urd Łowca. Wiesz, jak to jest z bogami. Podróżują po świecie i wyglądają jak normalni ludzie. Ten wyglądał jak dzieciak. Dwunastoletni chłopiec ubrany w skórę górskiego wilka, z jego kłami na szyi i z rogiem kolczastego jelenia w dłoni. Stary nie był głupi, więc natychmiast czmychnął. A wtedy ścieżkę przegradza mu lawina i na kamieniach zjeżdża ten dzieciak, tylko trzy razy większy. Dookoła światło i zwierzaki się zewsząd złażą. Patrzy na ojca i pyta: „Nie chcesz być bohaterem opowieści?”. Stary na to, że za żadne skarby świata. Wiadomo, jak to się kończy, gdy bóg cię zauważy i czegoś zechce. Ojciec tak mu powiedział. A tamten się śmieje i mówi: „Dobrze, więc nie zagrasz ze mną. Odejdź”. Ojciec odszedł i żył sobie dalej. Ale przysięgam, że przez całe życie nigdy nie przytrafiło mu się nic ciekawego. Nic. Ani dobrego, ani złego. Jak poszedł na polowanie, trwało to może do południa. Zawsze coś wyszło i stawało mu do strzału. Takie ani duże, ani małe. Średnie. Chciał płynąć na morze i udało mu się chyba za piątym rokiem z kolei. Popłynęli ledwo za wyspy ostrogowe i trafili na dryfującą pustą galerę kupiecką. Kupa towaru i ze trzech chorych Amitrajów. Zabrali wszystko i do domu. Nie było dalej czego szukać. Popłynął jeszcze raz i gdziekolwiek się udali, tam stała mgła. Nigdzie nie mogli trafić, chyba że popłynęli z powrotem. Jeszcze parę takich przygód i rozeszło się. Nikt go nie chciał u siebie na burcie. Takie życie miał mój stary. Poszedł w konkury, to go z miejsca przyjęli. Dziewucha ani mądra, ani głupia, ani ładna, ani brzydka. No, nudna. I tak żył. Tylko pole, barany, ryby, baby i dzieciaki. Całe życie patrzył tylko, jak deszcz kapie z dachu, jak się obracają żarna albo rośnie zboże. Aż się rozpił z tej nudy. Kiedy umierał, to powiedział, że chociaż raz coś mu się przydarzy. – Ładna historyjka. Powiedz mi, Grunaldi, gdzie mogę spotkać Pieśniarza? – A na co ci Pieśniarz? Mało masz kłopotów? – Mówiłem ci już, kogo szukam. – A dlaczego to Pieśniarz miałby coś o nich wiedzieć? – Bo ma tę... moc. Niech się na coś przyda. – Powiem ci coś o Pieśniarzach. Najlepszy jest taki, który jest za mądry, żeby czynić. Myślisz, że ten, co tak pięknie załatwił dwór Skifanara, był potężny? Ja ci mówię, że on nawet nie wie do dziś, co zrobił. Rozeźlił się trochę i poszedł. I samo się stało. A dwa dni później zgubił kozik i rozzłościł się na samego siebie, więc teraz sam jest kępą tego bluszczu. Tak to jest z tymi ich pieśniami. U nas był jeden, który chciał, żeby dziewki nie mogły mu się oprzeć. Zwyczajna rzecz – pieśń bogów jak złoto, taka, co to o niej opowiadają w gadkach o bogach. Co popatrzy na którą, pomamrocze, to go będzie kochała. Znalazł jakiegoś wędrownego, jednookiego dziada, który powiedział, że go nauczy. Potem polazł na uroczyska. Normalnie uroczysko takiego zabije, ale temu się udało. Dostał swoją pieśń bogów. Zapomniał tylko się nauczyć, jak je odsyłać. Kłębiły mu się po chałupie, wieszały wokół na jabłoniach, ale odpędzać się nie dały