ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

I nie ulegało wątpli- wości, że wywarł wrażenie na panu Dowsonie. Kiedy dźwięki i grymasy stały się coraz bardziej ekstrawaganckie, farmer zaczął zdradzać oznaki rosnącego zaniepokojenia; rzucał niespokojne spojrzenia na mojego kolegę, a chwilami fajka gwałtownie dy- gotała mu w dłoni. Tak jak ja, najwidoczniej uważał, że szybko zbliża się jakiś okropny kryzys. Jakby usiłując go przyspieszyć, krowa zdobyła się na nad- zwyczajny wysiłek. Szeroko rozstawiła nogi, odetchnęła głęboko i zaczęła przeć ze wszystkich sił. Kiedy wygięła grzbiet, Tristan szeroko otworzył usta w bezgłośnym proteście, a potem z jego ust wydarł się szereg cichych jęków. Uznałem, że, jak dotąd, to jego najskuteczniejsza broń; przeciągłe „Aach... aach... aach..." stopniowo przybierające na sile i wywołujące narastające napie- cie u słuchaczy. Włosy stanęły mi dęba na głowie, gdy — ide- alnie wyczuwając odpowiedni moment — wydał nagły, prze- szywający krzyk. Wtedy pan Dowson załamał się. Fajka prawie wypadła mu z ust, ale zaraz schował ją do kieszeni i podbiegł do Tristana. — Wszystko w porządku, młodzieńcze? — spytał ochry płym głosem. Mój kolega, z twarzą wykrzywioną z udręki, nie odpowie- dział. — Może przyniosę panu filiżankę herbaty? — Farmer po nowił próbę. Tristan przez chwilę cierpiał w milczeniu, a potem, z za- mkniętymi oczami, apatycznie skinął głową. Pan Dowson pośpiesznie wypadł z obory i po paru minutach wrócił z parującym dzbankiem. Widząc to, mogłem tylko lekko potrząsać głową, żeby pozbierać się po doznanym szoku. To nie mogła być prawda; ten cyniczny farmer pojący Tristana herbatą z filiżanki i podtrzymujący mu głowę zgrubiałą od pracy dłonią. Tristan nadal nie wyjmował ręki z krowy, wciąż jakby półprzy- tomny z bólu, lecz bezsilnie poddający się troskliwym zabiegom gospodarza. Nagłym ruchem udało mu się wyjąć jedną z nóg cielęcia i kiedy osunął się na krowi zad, dostał w nagrodę kolejny łyk herbaty. Po pierwszej nodze reszta poszła łatwiej i niebawem pojawiła się druga, a za nią samo cielę. Kiedy wijące się stworzonko wylądowało na podłodze, Tri- stan opadł na kolana obok niego i wyciągnął drżącą rękę ku stercie słomy, zamierzając wytrzeć noworodka. Pan Dowson nie zamierzał na to pozwolić. — George! — ryknął do jednego ze swoich ludzi na pod wórzu. — Chodź tu i obetrzyj cielaka! A potem rzekł troskliwie do Tristana: — Musisz zajść do domu, młodzieńcze, i wypić kapkę bran dy. Jesteś wykończony. Sen trwał dalej w kuchni Dowsonów, gdzie z niedowierza- niem patrzyłem, jak mój kolega z trudem wraca do sił po kilku solidnych porcjach trzygwiazdkowego martella. Ja nigdy nie do- stąpiłem takiego zaszczytu i w przypływie zazdrości zacząłem się zastanawiać, czy nie byłoby warto przejść na system Tristana. Jednak do dziś nie znalazłem na to dość odwagi. Rozdział trzydziesty trzeci To dziwne, ale naklejki na grzbietach cielaków sprawiały, że wyglądały one jeszcze bardziej żałośnie. Mam na myśli naklejki domu aukcyjnego, niedbale przytwierdzone klejem do włochatych zadów, podkreślające fakt, że te stworzenia są jedy- nie bezradnym towarem. Kiedy podniosłem ubabrany ogon i włożyłem termometr do odbytu, cienki strumyk białawych odchodów pociekł po nogach i pęcinach cierpiącego na biegunkę zwierzęcia. — Obawiam się, że to stara historia, panie Clark — powie działem. Farmer wzruszył ramionami i włożył kciuki za szelki. W swoim odwiecznym niebieskim kombinezonie i czapce z da- szkiem wcale nie wyglądał na farmera, tak samo jak to miejsce bynajmniej nie przypominało farmy. Cielęta umieszczono w od- powiednio przerobionym wagonie kolejowym; wszędzie wokół leżały sterty rdzewiejącego żelastwa, kawałki starych samocho- dów i połamane krzesła. — Niestety, żebracy nie mają wyboru, prawda? Wolałbym nie kupować cieląt na targu, ale nie zawsze można je znaleźć na farmie, kiedy są potrzebne. To stado wyglądało całkiem dobrze, kiedy kupowałem je dwa dni temu. — Jestem tego pewny. — Popatrzyłem na pięć cieląt, wy ginających grzbiety, drżących, zmizerniałych. — Jednak prze żyły ciężkie chwile i to po nich widać. Zabrane od matek, kiedy miały ledwie tydzień, przejechały wiele mil w nie opalanym wagonie, a potem przez prawie cały dzień stały na rynku, zanim przyjechały tu pewnego zimowego popołudnia. Nie miały szans. — No cóż, kiedy tu przybyły, zaraz napoiłem je mlekiem. Wyglądały na wygłodzone i pomyślałem, że to je rozgrzeje. — Owszem, tak mogłoby się wydawać, panie Clark, ale w rzeczywistości żołądki tych zziębniętych i zmęczonych zwierząt nie były w stanie przyjąć takiego bogatego pokarmu