ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

W okresie badań jego struktury zabierają wytwarzaną energię. 1 od razu staje się jasne, po co cywilizacji Cienia planeta oddalona od gwiazd. - Nie chciałabym lądować na takim poligonie - powiedziała ponuro Masza. - Czy na powierzchni planety sąjakieś oznaki zniszczenia? Sto- pione skały, fragmenty radiacji... - Nie - odpowiedziałem, na wszelki wypadek zasięgając infor- macji u statku. - W taki razie jest to planeta, na której prowadzi się przygoto- wania do ogromnych badań! - oznajmił twardo dziadek. - Jesteś pewien? - zapytałem cicho. - Oczywiście, że nie. Ale to najbardziej rozsądne założenie. Dzięki niemu zachowamy maksymalną ostrożność. - To znaczy, że jesteś za wylądowaniem? -Naturalnie. Proszę tylko o jedno: nie przyjmujcie tych artefak- tów za oznaki czegoś absolutnie obcego i egzotycznego. To najwięk- szy błąd, jaki możemy popełnić! - Nie chcę się spierać, Andrieju Walentynowiczu - w głosie Daniłowa było żywe zainteresowanie - ale czy warto wszystko świa- domie upraszczać? Traktować przejaw obcego rozumu jedynie z ludzkiego punktu widzenia, operując wyłącznie naszymi kryteria- mi? - Warto. Obcych kryteriów i tak nie zrozumiemy - odezwał się burkliwie dziadek. - Wiesz, Sasza, to prymitywne ludzkie podejście jeszcze nigdy mnie nie zawiodło. - Dobrze! - przerwałem spór. - Dziadek jest za wylądowaniem. Licznik? - Tak - wypalił dziadek. Po chwili głos reptiloida zmienił się i Licznik potwierdził: - Za wylądowaniem. - Sasza? - Teraz mnie pytasz... - parsknął pułkownik. - Tak czy inaczej, stanowimy mniejszość. Jestem za, jeśli potrzebujesz formalnego potwierdzenia. - Masza? - Przeciw - powiedziała sucho dziewczyna. - Dlaczego? - Żeby postanowienie nie było jednogłośne. Porwanie najwyraźniej dobrze jej zrobiło. W każdym razie iro- nia w jej ustach była zjawiskiem nieoczekiwanym. Skinąłem głową i poważne oznajmiłem: - Ja oczywiście jestem za wylądowaniem. - No to lecimy, kamikadze? - podsumował Daniłow. - Na moje oko, odległość pomiędzy tymi obiektami wynosi pięćdziesiąt, mak- symalnie sto kilometrów... Skinąłem głową, ufając jego wyczuciu odległości. Szczerze mó- wiąc, gdyby między nami ocalał choćby cień dawnych stosunków, nie odmówiłbym przekazania mu dowodzenia. Daniłow wyczuł to. - Ty tu dowodzisz, Pietia, ale radziłbym wylądować dziesięć, dwadzieścia kilometrów od anomalii. W miarę możliwości w miej- scu o sprzyjającej temperaturze. Prawdopodobnie trzeba będzie cho- dzić piechotą. - Dobrze. Partnerze pokładowy, lądujemy. Wymagania odnośnie punktu lądowania... Rozdział 7 Jeśli wyposażony przez inżynierów Alari "Mag" wydawał się Daniłowowi nieprawdopodobną, nieosiągalną zdobyczą tech- nologiczną, to cóż dopiero mówić o statku Geometrów! Prócz plazmowej burzy na poszyciu, nie zarejestrowałem żad- nych innych oznak lądowania. Ani przeciążenia, ani wibracji korpu- su, ani nawet dźwięków, które nieodmiennie przenikały do kabiny Wahadłowca. Problem rezerwy ciągu też, zdaje się, nie istniał; schodziliśmy po tak energochłonnej trajektorii, że każdy spec dostałby zawału. - Nawet silne rasy nie robią takich eksperymentów - oznajmił Daniłow, gdy statek zmniejszył prędkość. - To nie tylko energochłon- ne, ale w dodatku niebezpieczne. Obciążenie konstrukcji... Nadal był pod wrażeniem technicznej doskonałości Geometrów. Niegdyś postęp społeczeństwa mierzono osiągnięciami naukowymi, wydajnością pracy, sukcesami sportowymi poszczególnych ludzi. Daniłow najwidoczniej nadal tkwił w niewoli podobnych schematów. W odróżnieniu ode mnie. Nie mam pojęcia, co sprawia, że jedna cywilizacja stoi wyżej niż inna. Dalekie podróże? Trwałość stopów? Niewyczerpałne za- soby energii? W takim razie Geometrzy rzeczywiście osiągnęli szczyt doskonałości. Zresztą, jeśli wziąć pod uwagę tę delikatną materię, którą przyjęto nazywać ludzkim szczęściem, sytuacja nie będzie jednoznaczna. Oni przecież są szczęśliwi... Moim zdaniem, ich społeczeństwo pozbawione jest niezbędnych atrybutów wolności, chociaż bezsprzeczny postęp przysłania kosza- rowy ascetyzm. Ale jeśli położyć na szalach dobro i zło, szczęście i nieszczęście - Ziemia przegra z Geometrami z kretesem. Tysiące takich sanatoriów jak Świeży Wiatr, w którym miałem zaszczyt prze- bywać, nie przeważą jednej zwykłej kolonii karnej na Ziemi. I jeśli "zaledwie" dziewięćdziesiąt procent ludności Ojczyzny uważa się za szczęśliwych - to my nie mamy nic, co moglibyśmy im przeciw- stawić. Przecież nie te "złote dwadzieścia procent", nie ludność naj- bardziej rozwiniętych państw Ziemi, która żyje sobie komfortowo w przygniecionym nędzą świecie. Nie wiem, dlaczego mielibyśmy być lepsi od Geometrów. Nie wiem nawet, co wybraliby prości ludzie - dumną i ubogą wolność czy troskliwy patronat Opiekunów. Zdanie Daniłowa i Maszy nie przemawia na moją korzyć. Jedno wiem na pewno. Jeśli na tej pogrążonej w ciemności planecie, ścielącej się teraz pod nami - planecie niewierzących w siebie, marzących o różnych rzeczach, absolutnie niedoskonałych ludzi -jeśli na tej planecie ist- nieje choćby najmniejsza szansa powstrzymania Geometrów, odcią- gnięcia ich od Konklawe... tak nienawistnego Konklawe... znajdę tę szansę. Znajdę albo na zawsze zostanę w ciemności, - Pietia, czy u Geometrów dałoby się wylądować w ten sposób? - zapytał dziadek. Pokręciłem głową. Nie. Jeśli planeta osiągnęła choćby ten po- ziom rozwoju, który osiągnęła Ziemia pod koniec ubiegłego stule- cia, podobne lądowania nie są możliwe. Każdy pilnie strzeże swoje- go największego skarbu - nieba. Daniłow odchrząknął i monotonnym głosem powiedział: - Geometrzy zrozumieli, że ta beztroska jest największym pod- stępem... i uciekli w panice na drugi koniec Galaktyki, nawet nie próbując zrozumieć do końca... Piotrze, w razie czego zostanę ich kronikarzem. Da się to zrobić? - Da - przyznałem. Daniłow musiał być kompletnie zbity z pan- tałyku, skoro jego zwykłe gawędziarstwo przekształciło się w roz- paczliwe próby dowcipkowania. Prędkość statku spadła do jakichś czterystu, może pięciuset kilometrów na godzinę. Lecieliśmy nad płaską, szarobrązową, ka- mienistą równiną. O dziwo, na powierzchni tej pozbawionej słoń- ca planety było dość widno. Jak na Ziemi w czasie pełni księży- ca. Niebo - tonące w gwiazdach niebo - płonęło nad światem Cienia. Podniosłem się - ruch statku był niemal nieodczuwalny - i przy- warłem do kopuły