ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

— Amb, dlaczego chciałeś ze mną latać? — Nie mam bladego pojęcia. Pewnie miałem atak wyjątkowej tępoty - odpalił Furry i nagle spoważniał. — Chyba dlatego, że bardzo przypominasz Jacka. Brałem udział w innym ataku na Ahlhorn, który on zaplanował. Ten dzisiejszy był lepszy. Niespodziewanie wyszczerzył zęby i pchnął pilota w stronę kasyna. — Najpierw obowiązek, potem przyjemność! — oznajmił. 11 Wiatr wpadający przez szpary w drzwiach przeganiał falami kurz zalegający podłogę. Shoshana próbowała zatkać je zrolowanymi gazetami, ale na nic się to nie zdało — wiatr zawsze znalazł sposób, by wedrzeć się do środka. — Nienawidzę wiatru - poinformowała Avidara, lecz ten jedynie słabo się uśmiechnął w odpowiedzi. — Gdzie jest Habish? Nade wszystko chciała, aby Gad wrócił i żeby skończyło się to szarpiące nerwy oczekiwanie w opuszczonej szopie na przedmieściach Kirkuk. Jak dotąd, trwało ono już dwadzieścia cztery godziny. — Wróci — szepnął ranny, czując, jak wzrasta gorączka, gdyż antybiotyki, jakie Gad znalazł po przyjeździe, przestały już działać, a więcej nie mieli. — Tylko nie myśl o pójściu do lekarza. — Wiem, wiem — odparła, zmieniając mu okład na czole. — Za duże ryzyko. Uratowałeś Gada w Bagdadzie, mnie po drodze, a my nie możemy nic dla ciebie zrobić! Gdybym chociaż była po kursie pielęgniarskim... 124 — Ale nie jesteś —przerwał, ściskając jąza rękę — wszyscy znaliśmy ryzyko, zaczynając tę akcję. Gorączka powoli rosła, Shoshana starała się zapewnić mu ciepło, lecz i tak wkrótce stracił przytomność, a ona nie mogła nic zrobić, by uratować tego cichego mężczyznę o łagodnych, brązowych oczach. Zdesperowana zaczęła się modlić, choć nie robiła tego od wielu lat, ale nie szło jej to zbyt składnie. Siedziała obok niego, dopóki nie umarł. Kiedy wrócił Habish, prowizoryczny całun był prawie gotów. — Spóźniłeś się — powiedziała, nie podnosząc oczu znad tkaniny. Gad z pozbawioną wyrazu twarzą przyklęknął obok zmarłego. — Powiedz coś, do diabła! — zerwała się na równe nogi, drżąc z wściekłości. — Musimy się stąd wynosić. — A jego wrzucimy do rowu, jak tamtych? Albo zostawimy tu, żeby go zjadły szczury? Niech cię wszyscy diabli, Habish! Uratował nasze życie i nigdy mu się za to nie zdołam odwdzięczyć, ale mogę chociaż go pochować! — Shoshana... — miał ochotę jąprzytulić i opowiedzieć o swoim żalu i smutku, lecz musiał dokończyć to, do czego zobowiązał się w Tel Awiwie, rozpoczynając tę operację. Niespodziewanie dla siebie samego, zupełnie nagle, powiedział: — Pochowamy go.—Potem wstał i polecił: — Zostań tu. — I zniknął za drzwiami. Wrócił godzinę później i bez słowa zebrał ciało z podłogi. Ułożył je delikatnie w ciężarówce i w milczeniu podjechał na cmentarz. Tu ponownie bez słowa przeniósł zwłoki i złożył je obok wykopanego grobu. — To muzułmański cmentarz - odezwała się Shoshana, rozglądając wokół. — A jaki ma być? - zdumiał się Gad. - Avidar był Druzem. — Nie Żydem? — A nie zdziwiło cię, że tak płynnie mówił po arabsku i tak doskonale wtapiał się w tłum? — Habish lekko się zirytował. —Nie był aqil, jednym z wtajemniczonych w misteria ich religii. — Nie sądziłam, że możemy zaufać jakiemukolwiek Arabowi. — Muzułmanie uważają Druzów za heretyków i nienawidzą ich chyba bardziej niż Żydów. W zamian za ochronę Druzowie są całkowicie lojalni w stosunku do Izraela, o czym najlepiej chyba świadczy lojalność Avidara. Pomogła mu złożyć zwłoki do grobu i przysypać ziemią. Gdy skończyli, uklękła przy mogile i kołysząc się z żalu, powoli zaczęła odmawiać modlitwę, której słowa jakoś same się jej przypomniały: — Shma Yisrael... Na początku Bóg stworzył... — urwała, czując na ramieniu żelazny uchwyt Habisha. Obejrzała się i za plecami zobaczyła mężczyznę w białym turbanie i powiewających na wietrze szatach — mułłę. Zack stanął w drzwiach pokoju żony, nie chcąc przerywać nastroju. Młody ochroniarz, zaskoczony nagłym zatrzymaniem się prezydenta, próbował wtopić 125 się w boazerię na korytarzu, ale Pontowski zignorował go: nauczył się to robić stale. Prezydent USA nigdy nie jest sam. Ochrona stara się być dyskretna i niewidoczna, ale towarzyszy mu przez cały czas. Wiedział, że agent odetchnąłby z ulgą, gdyby przekroczył ten próg i zamknął za sobą drzwi, lecz nie chciał przeszkadzać żonie i wnukowi. Matt siedział na łóżku babki, trzymał ją za rękę i mówił cicho: — Teraz już wszystko w porządku. Pomógł mi dobry przyjaciel... mój wiz-zo. — Głos też mu się zmienił, spoważniał i zmężniał, jeśli tak można powiedzieć 0 głosie. Pontowskiemu omalże nie opadła szczęka. Przyjaciel? Wizzo? Do tej pory tematem wspomnień i opowieści Matta zawsze były aktualne panienki albo planowane imprezy. W dodatku Matt miał na sobie galowy mundur, co dotąd zdarzało się jedynie przy oficjalnych okazjach. Pośpiech, z jakim zwykle się przebierał w cywilne ubranie po opuszczeniu jednostki, przeszedł już w rodzinie do legendy