ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

W tej warstwie społecznej płodzenie potomstwa było zazdrośnie strzeżone; Jholaa na pewno nigdy nawet nie widziała parzenia się Runów, co dla pośledniejszych Jana’atów było zwykle pierwszą lekcją seksualnych zachowań. Supaari zbliżył się do niej, spodziewając się jakiejś obezwładniającej erotycznej rozkoszy, opisywanej i obiecywanej w poematach resztara, ale szybko się okazało, że Jholaa nawet nie czytała ostatnich utworów swojego brata. O mało nie stracił oka podczas płodzenia dziecka, które jutro rano miał zabić; prawdę mówiąc, zrezygnowałby w ogóle z pokrycia tej rozwścieczonej damy, gdyby nie jej feromony i zniewalający zapach krwi. Kiedy już było po wszystkim, Supaari czmychnął z ulgą, przeżuwając gorycz rozczarowania. W końcu zrozumiał, dlaczego tak wielu jana’atańskich arystokratów brało sobie ruńskie konkubiny – specjalnie do tego wyhodowane i wyćwiczone w sprawianiu rozkoszy – gdy tylko spełniło swój dynastyczny obowiązek. * * * Jholaa Kitheri u Darjan, teraz wyczerpana ciężkim porodem i pogrążona we śnie, zawsze była bardziej dynastyczną ideą niż żywą osobą. Jak większość żeńskich członków jej kasty, utrzymywana była w stanie katastrofalnej niewiedzy, nie byłajednak głupia. Nie pozwalano jej oglądać niczego ważnego, była jednak bystrym obserwatorem emocjonalnych niuansów – na tyle wnikliwym, by zastanawiać się, jeszcze jako dziewczynka, czy ojciec był niegodziwy, czy bezmyślnie okrutny, kiedy od czasu do czasu pozwalał jej opuścić komnatę i spocząć na poduszkach w ciemnym kącie dziedzińca, podczas jakichś mniej ważnych zgromadzeń państwowych. Lecz także wtedy nikt nigdy nawet nie spojrzał w jej stronę. – Równie dobrze mogłabym być ze szkła, wiatru lub czasu! – zawołała, skarżąc się na tę obojętność, kiedy miała dziesięć lat. – Srokan, ja istnieję! Dlaczego nikt mnie nie dostrzega? – Nie widzą mojej najpiękniejszej pani, bo ma ona w sobie chwałę księżyców! – odpowiedziała ruńska niańka z nadzieją, że odwróci uwagę dziecka od istotnego problemu. – Wasz lud nie może patrzeć na księżyce, które żyją w najprawdziwszej nocy. Tylko Runowie, jak twoja biedna Srokan, mogą oglądać takie rzeczy i cieszyć się nimi. A właśnie że ja zobaczę to, czego inni nie mogą zobaczyć – oświadczyła wówczas Jholaa, wyzwalając się z objęć Srokan. Tego samego dnia postanowiła nie zasnąć nie tylko po drugim zachodzie, ale i po zachodzie trzeciego, najmniejszego słońca, aby na własne oczy zobaczyć owe pełne chwały księżyce. Nikt nie mógł jej tego zabronić; przeszkodą mogła być tylko porażająca senność dziecka jej gatunku. Dla Jana’aty nie było nic bardziej przerażającego od nocy, ale towarzyszyła jej Srokan, opowiadając bajki i dzieląc się plotkami, gładząc ją delikatnie i uspokajając, kiedy dziewczynka przestała widzieć najpierw błękit wieczoru, a potem żółtość zachodu, kiedy kontrasty przybrały barwę ciemnej szarości, aż wreszcie nadeszła ciemność tak gęsta i tak przytłaczająca, że możnają było przyrównać jedynie do życia jana’atańskiej arystokratki. Od ślepej paniki powstrzymywał ją tylko łagodny głos Srokan, znajomy zapach pościeli i kadzidła, i aromat pieczonego mięsa utrzymujący się jeszcze w powietrzu. Nagle Srokan ścisnęła mocno jej ramiona i podniosła ją na nogi. – Są! Chmury się rozstąpiły i już są! – wyszeptała z przejęciem, kierując głowę Jholai w odpowiednią stronę, żeby zobaczyła owe jaśniejące tarcze, przypominające małe, zimne słońca w atramentowej ciemności, piękne i odległe jak śnieg na szczytach gór. – Na nocnym niebie są też inne rzeczy – powiedziała Srokan. – Córki księżyców! Maleńkie, roziskrzone dzieciątka! Jana’atańskie oczy nie pozwalały Jholai widzieć takich rzeczy i musiała uwierzyć niani na słowo, że to prawda, a nie jeszcze jedna głupia bajka Runów. Było to jedyne godne zapamiętania wydarzenie z całego jej dzieciństwa. Przez pewien czas Jholaa dzieliła osamotnienie z resztarem Kitherim, młodszym bratem Hlavinem. Jego tytuł znaczył „zapasowy” i podobnie jak Jholaa miał tylko jeden cel wżyciu: istniał, gotów przejąć dziedzictwo, gdyby obaj starsi bracia przestali istnieć. Hlavin był poza Srokan jedyną osobą, która zauważała Jholaę. Opowiadał jej bajki i śpiewał tajemne pieśni, choć był bity, jeśli przyłapał go na tym jego wychowawca. Tylko on potrafił ją rozśmieszyć, kiedy żony Dheraiego i Bhansaara zapełniły komnaty dziecięce maluchami, które pozbawiły jego i Jholaę prawa dziedziczenia w rodzie Kitherich. Tylko Hlavin potrafił zapłakać, kiedy opowiedziała mu o księżycach i wyznała, że z każdym nowo narodzonym bratankiem i siostrzeńcem czuła się coraz bardziej jak dziecko księżyca: niewidzialna dla własnego ludu, jaśniejąca w ciemności. Dheraiemu urodził się własny resztar, a potem Bhansaarowi; prawo sukcesji rodowej zostało raz na zawsze ustalone i Hlavina wygnano do portu Gayjur, aby zabezpieczyć bratanków przed zawiedzionymi ambicjami wuja. Hlavin znalazł sposób, by jej śpiewać nawet na wygnaniu, przesyłając odbiornik radiowy, tak że mogła wysłuchać własnych słów o córkach księżyca, dosiadając fal równie niewidzialnych jak gwiazdy, pochłonięta transcendentną kantatą, którą śpiewał podczas swojej pierwszej audycji radiowej z Pałacu Galatny. Zezwolono mu na to, ponieważ nie śpiewał tradycyjnych pieśni – do czego mieli prawo jedynie urodzeni pierwsi i drudzy w kolejności – lecz coś nowego i zupełnie innego. Koncert rozzłościł Jholaę; poczuła się tak, jakby jej coś skradziono, a nie podarowano. Kiedy muzyka ucichła, zrzuciła radio z piedestału, jakby to ono było winne. – Gdzie jest Galatna? – zapytała, kiedy Srokan pochyliła się, aby zebrać szczątki odbiornika. – Jest osadzona jak klejnot na górze ponad miastem Gayjur, które leży nad oceanem – powiedziała jej Srokan, a potem podniosła głowę i spojrzała na nią szeroko otwartymi niebieskimi oczami. – Tyle wody, że można stanąć na skraju i patrzyć, patrzyć tak daleko, jak sięga wzrok, ale końca tej wody nie widać! – Kłamiesz. Nie ma czegoś takiego. Wszyscy Runowie kłamią. Gdybyście mogli, to byście nas pozabijali – powiedziała Jholaa potępiającym tonem; była już dość duża, by znać strach pana. – Ależ to bzdury, maleńka! – zawołała Srokan z dobrodusznym zdumieniem