ďťż
They seem to make lots of good flash cms templates that has animation and sound.
Podobne

an image

Alleluja! W samą porę dwa debile zorientowały się, że są dla siebie stworzeni!

Po- nieważ istota ludzka kocha się bać. Na zakończenie proszę Czytelnika, być może "pełnego hipokryzji", jak twierdził Baudelaire, by zwrócił się w stronę Grecji, błagając o łaskę poznania przed nazwaniem, zrozumienia przed wydaniem sądu, a także - o niepoddawanie się lękowi. Niechaj nie boi się tych, któ- rych nazywamy bogami lub demonami. Przecież nawet Ulisses, jak twierdzi Homer, w zmaganiach z nimi uciekał się do podstępów. Dziwne demony Oceanii O Oceanii sprzed niewielu lat i o tym, jak mało zmieniła się od stuleci - O tym, jak trudno dowiedzieć się, czym byty pierwsze religie ludzkości - Kilka podstawowych informacji z zakresu antropologii i etnologii - O Wyspie Wielkanocnej, na którą diabeł nie dotarł - O Wyspach Trobrianda według Malinowskiego - O Australii i o tym, jak niebezpiecznie jest szukać tego, co powinno się znaleźć - O nieobecności zła w życiu seksualnym mieszkańców Oceanu - O Yami z Irali, dla których demony są bogami - O plemieniu Nagów z Asamu oraz ich amoralnych demonach - O nieobecności dia- bla, księcia zła, w Oceanii Najpierw trzeba opowiedzieć o sobie. Diabła nie szuka się bez powodu ani byle gdzie. Każdy, kto go szukał, pamięta, gdzie go nie zna- lazł, choć nie pamięta przecież, ile razy dzwonił do czyichś drzwi i nie zastał gospodarzy. Ja na przykład nie spotkałem go na Pacyfiku ani w Afryce. Swoją opowieść zacznę od poszukiwań w pierwszym z tych miejsc, bo zdobyte tam doświadczenia były dla mnie najbar- dziej zaskakujące. Ocean Spokojny wywołuje w Europejczyku pewien zamęt, i to w znaczeniu przypisywanym angielskiemu odpowiednikowi tego stówa - confounding - implikującym chaos i destabilizację. Kiedy w latach siedemdziesiątych wyruszałem z Los Angeles w spokojną podróż po tej części świata, miałem za przewodników jedynie krytykowane później dzieło Margaret Mead, Coming of Agę in Samoa, oraz prace Malinowskiego o Wyspach Trobrianda. Czas spędzony na Hawajach wspominam jako urocze, choć nic nie znaczące chwile. Honolulu wydało mi się eksportową wersją Miami, gdzie gołębie były tak naiwne, że dziobaty plastykową trawę przed Royal Hawaian Hotel na Waikiki Beach. Miami i Oahu oddały się bez reszty na usługi turystów; to jeszcze nie jest Pacyfik. Parę dni później, o świcie, przybiłem do brzegów Pago-Pago, "stolicy" archipelagu Samoa zwanego "amerykańskim", dawnego "archipelagu Żeglarzy" Ludwika Antoniego de Bougainville'a. Jedyny znośny hotel na tej wyspie to Rainmaker, "Ten, który czyni deszcz", przestronna szopa z szarego drewna oto- czona mniejszymi, zaatakowanymi przez korniki chatkami. Podobno w jednej z nich Somerset Maugham napisał Rains. Obsługa w tym hotelu składała się tylko z kobiet - rosłych, w typie baudelairowskim, zawsze uśmiechniętych. Błyskawicznie rozpakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, a ponieważ do kolacji została jeszcze godzina, postanowiłem wybrać się na małą przejażdżkę taksówką. Rozklekotany pojazd, który zużyciem amortyzatorów górował nawet nad osławionymi taksówkami z Ha- wany, raz po raz przechylał się ku morzu, to znaczy - ku przepaści. Wlekliśmy się straszliwie, zwłaszcza dojeżdżając do położonej w pobliżu hotelu wioski, gdyż na drodze zebrał się tłum świętujących ludzi. Wśród nich znajdował się ich wódz. Na twarzy tego przystoj- nego pięćdziesięcioletniego mężczyzny z obnażonym, potężnym torsem malowała się powaga; siedząc na macie, przewodził ceremonii. Z pobieżnych opisów wiedziałem co nieco o tej uroczystości. Mieszkańcy wioski wręczali wodzowi maty, a on dotknięciem pulchnego, lecz wrażliwego kciuka i spojrzeniem dużych, przypominających migdały oczu oceniał ich jakość. Największą wartość miały te o moc- nym splocie - słynne fine mats, opisywane przez antropologów. Taka mata to upominek cenny i zarazem symboliczny, bo czas poświę- cony na jej utkanie świadczy o szacunku, jakim ofiarodawca darzy obdarowanego. Zaledwie o dziesięć godzin lotu od Los Angeles, od Hollywood, od celuloidowego świata ułudy i hałaśliwych dyskotek życie toczyło się jak w minionym stuleciu. A może jak przed wiekami. Takie chwile najpierw się przeżywa, potem dopiero przychodzi refleksja. Wiem jednak, że już wtedy uległem czarowi Pacyfiku. Nieco później zacząłem przypominać sobie dawnych podróżników, powróciłem myślą do znakomitego Supplement au voyage de Cook Dide- rota i do wszystkich "dobrych dzikusów", którzy zaistnieli w mitologii XVIII stulecia. Ani "dzicy", ani "dobrzy" w znaczeniu "naiwnego prostaczka", jakie nadaje się temu słowu od czasów Rousseau, ale po prostu kobiety i mężczyźni, może nie skażeni tak bardzo jak my arogancją technokratów i merkantylizmem. Kiedy po raz pierwszy dotarłem na Pago-Pago, jedyny chyba odbiornik telewizyjny znajdo- wał się w hotelu, a jakość obrazu szybko zniechęciła mnie do szukania na jego ekranie nowin ze świata. Na wyspach Pacyfiku czas pły- nie w szczególny sposób. Gdyby któregoś dnia nastąpił koniec świata, ich mieszkańcy dowiedzieliby się o tym dopiero nazajutrz. Archipelagi Oceanu Spokojnego w jeszcze większej mierze niż pewne obszary Afryki - urzekające naturalnością, wolne od fałszu i za- kłamania naszej cywilizacji, a zwłaszcza owej sztucznej nagości, którą demonstrujemy na plażach i w nocnych lokalach - okazały się zadziwiająco odporne (tak było w każdym razie wtedy, kiedy tam gościłem) na wpływy Zachodu. Przybysz nabierał pewności, że w tym zakątku świata od bardzo dawna nic się nie zmieniło